środa, 31 lipca 2013

4. Niedoszły morderca

-Panno Granger!-dziewczyna spojrzała zdezorientowana na zmierzającą w jej kierunku nową dyrektorkę. Tego dnia nic nie wydawało się być jasne. Nadmiar alkoholu z poprzedniego dnia dał się we znaki.
-Tak?-dziewczyna spytała, robiąc przy tym niezbyt inteligentną minę. Próbowała skupić rozbiegany wzrok na kobiecie,  jednak nie bardzo jej to wychodziło.
-Mam dla pani pewną propozycję i mam nadzieję, że pani nie odmówi-powiedziała Minerwa, starannie dobierając słowa.
-Tak?-Hermiona nie mogła zdobyć się na bardziej wyszukane słownictwo.
-Dobrze się pani czuje?-spytała lekko zatroskana kobieta.
-Tak-tym razem do swojej wypowiedzi dodała skinięcie głową.
-Chcę żeby została pani prefektem naczelnym!-oświadczyła dyrektorka, posyłając jej szeroki uśmiech.
-Ja?
-Na pewno dobrze się pani czuje?
-Tak, tak... oczywiście! Chętnie przyjmę tę posadę. Zawsze o tym marzyłam! Kto jest drugim prefektem?-spytała, już nieco bardziej przytomna.
-Draco Malfoy.
-Co?! Nie, nie... stanowczo odmawiam! Nie ma mowy... Co on właściwie tu robi?!
-Uczy się, panno Granger-powiedziała McGonagall, ściągając z niezadowoleniem brwi. -Wy dwoje musicie nauczyć się współpracy! Poza tym , potrzebuję odpowiedzialnej osoby, która będzie miała na niego oko-powiedziała dyrektorka tonem nie znoszącym sprzeciwu.
-No ale...-zaczęła Hermiona nie bardzo wiedząc jak wykręcić się z tej sytuacji. -No dobrze-zgodziła się, ciężko wzdychając.


                                                                        ***

-Jakie są twoje plany na przyszłość, Granger?-spytał Blaise Zabini, z otępieniem wpatrując się w spokojną taflę jeziora.
-Bo ja wiem...-założyła sobie ręce za głowę, kładąc się na trawę. Przeniosła spojrzenie na rozgwieżdżone niebo, cicho wzdychając. -Chyba po prostu chcę skończyć szkołę...
-A potem?-spytał odwracając się w jej stronę i patrząc prosto w oczy. -Co zamierzasz po szkole?
Na jej twarz wpłynął delikatny, rozmarzony uśmiech.
-Otworzę księgarnie na Pokątnej-powiedziała cicho. -Kupię sobie małe, przytulne mieszkanko na obrzeżach Londynu i zamieszkam w nim razem z Ronem.
-Z Weasleyem?!-spytał lekko zdziwiony chłopak. -Co cię wiąże z Weasleyem?!
-Kocham go-powiedziała, szeroko się uśmiechając. Podniosła się do pozycji siedzącej, z zaciekawieniem przypatrując się Blaise'owi. -Czyżby zazdrosny?-spytała, unosząc sugestywnie brwi.
-Ja?! Nie no co ty... Lubię cię Granger, ale właśnie mam inną na oku-wyznał z tajemniczym uśmiechem.
-Kto to taki?-spytała wyraźnie zaintrygowana.
-Twoja najlepsza przyjaciółka-powiedział, poszerzając swój specyficzny uśmiech.


                                                                           ***

-Jak było z Granger?-spytał Draco mówiąc do swojego przyjaciela na powitaniu.
-Skąd wiesz, że byłem z Granger?-spytał wyraźnie zdziwiony brunet.
-Widziałem was przez okno-powiedział, a jego głos stał się mimowolnie oschły.
-Przeszkadza ci to?-spytał chłopak, unosząc wysoko brwi. Jego przyjaciel ewidentnie zachowywał się jakby był zazdrosny...
-Nie! Niby dlaczego?!-zaprzeczył. Zbyt szybko zaprzeczył...
-Draco...-Blaise rozpromienił się z ekscytacją patrząc na blondyna. -Czy ty i Hermiona....?
-Co?! Nie! Nigdy w życiu! Co ci strzeliło do łba, Zabini?! Idź stąd, przejdź się, cokolwiek!
-Ona ci się podoba!-wykrzyczał chłopak, klaszcząc w dłonie. -Ona ewidentnie ci się podoba!
-Zamknij się! Ja i ona nigdy nie będziem...
-Masz rację-przerwał mu brunet, momentalnie poważniejąc. -Nie będziecie razem. A wiesz dlaczego? Bo jesteś draniem, który na pewno ją skrzywdzi, a ja, jako jej nowy przyjaciel na pewno do tego nie dopuszczę!
Chłopak splótł dłonie na piersi, prychając z oburzeniem.
-Nie będziesz mi mówić co mogę, a czego nie mogę robić. Poza tym, nie masz się o co martwić. To nie tak jak myślisz, wcale na nią nie lecę...
-Więc o co chodzi?-Blaise zdawał się być bardzo zaciekawiony zachowaniem przyjaciela. Przysiadł na łóżku, na którym leżał Draco i ze spokojem przyglądał się jego zamyślonej twarzy.
-Co byś zrobił, gdyby Weasley zrobił dla ciebie coś bardzo ważnego?-spytał Draco, wyczekująco patrząc na przyjaciela.
-Co z tym wszystkim ma wspólnego Weasley?!-wykrzyczał Blaise. Nie bardzo nadążał za tematem.
-Nic... to tylko taki przykład. Zawsze go nienawidziłeś, prawda?
-Tak... ale wiesz teraz po wojnie wszystko się zmieniło...
-Jednak. Co byś zrobił gdyby pomógł ci jeszcze przed laty i teraz widywałbyś go niemal każdego dnia.
-Nigdy nie prosiłbym go o przysługę!
-Do cholery, Blaise! Tak wyszło! Co byś zrobił, gdybyś zawdzięczał Weasleyowi życie, a on nawet by o tym nie wiedział?
-Odwdzięczyłbym się-powiedział brunet, jakby odpowiadał na najprostsze pytanie na świecie. -Odwdzięczyłbym się, a potem nie musiałbym się o nic martwić. Miałbym spokój.
-Przecież go nienawidzisz!
-Jak można nienawidzić kogoś, komu zawdzięcza się życie?-spytał Blaise, nie bardzo rozumiejąc przyjaciela.
-Nawet jeśli... nawet jeśli ty byś go nie nienawidził, on ciebie na pewno.
-Tak... to jest problem-powiedział brunet, robiąc bardzo zamyśloną minę. Nie często zdarzał się taki widok, dlatego był on dość niezwykły. -Wiesz mówią, że najlepszym lekiem  na nienawiść jest miłość-powiedział uśmiechając się tajemniczo.
-Blaise, mówimy o Weasleyu!
-Coś mi się wydaje, że to nie o niego chodzi. Szczególnie, że temat zaczął się od Granger...
Draco zmrużył oczy,  z wściekłością patrząc na bruneta. Blaise był dużo bardziej inteligentny niż można było się zdawać.
-Wynocha-warknął, rzucając w niego poduszką.
-To też moje dormitorium...-powiedział chłopak z uroczym uśmiechem.
Po chwili zwykła walka na poduszki zamieniła się w prawdziwą wojnę na śmierć i życie co jakiś czas przerywana jedynie wybuchami śmiechu Blaise i okrzykami złości Dracona.


                                                                            ***

Nikt go nie rozumiał... Szczególnie, że sprawa z Granger była dużo bardziej skomplikowana. Wcale jej nie kochał, ani nawet mu się nie podobała. Była zbyt niedostępna, by mógł w ogóle myśleć w ten sposób o tej dziewczynie. Tak mu się przynajmniej zdawało. Coś go do niej ciągnęło. Pragnął ją poznać, spróbować jakoś się odwdzięczyć... Po chwili skarcił się w myślach. On się nikomu nie odwdzięcza!
W ogóle... po co on się tak tym przejmuje? Hermiona niczego nie pamięta, a zwykłe powiedzenie, że "Widzi w nim dobro" nic nie znaczyło... Od zawsze była jego wrogiem i równie dobrze mogła kłamać w obawie, że zrobi jej krzywdę. Dlaczego więc tak bardzo go to poruszyło? Dlaczego tak wiele znaczyły jej słowa?
Może dla tego, że przez całą swoją przygodę z Voldemortem żył właśnie tymi słowami.
Hermiona rzeczywiście stała się jego nadzieją, czymś co jako jedyne utrzymało go od całkowitego odsunięcia człowieczeństwa.
Jedyne czego chciał to bliżej ją poznać. Przekonać się, czy dalej ma o nim takie zdanie. Musiał wiedzieć czy to co trzymało go przy życiu nie było jedynie kłamstwem...
Nie bał się poznać prawdy. Po tym co przeżył, był gotowy na wszystko.

Od dobrych piętnastu minut przechadzali się po korytarzach, dzielnie znosząc panującą między nimi ciszę.
Zastanawiał się jak powinien przerwać niezręczne milczenie kiedy w końcu nie wytrzymał.
-Cholernie mi się nudzi, Granger!-powiedział niczym rozkapryszone dziecko.
-Mówisz tak, jakby mnie to jakkolwiek obchodziło-mruknęła, nawet nie przenosząc na niego spojrzenia.
Wywrócił oczami, łapiąc ją za rękę i ciągnąc w stronę bocznego korytarza.
-Co ty wyprawiasz, Malfoy?!-krzyknęła przerażona.
-Potrzebuję cichego i ciemnego miejsca-powiedział, nie przerywając wyjątkowo szybkiego marszu.
-Po co ci ciche i ciemne miejsce?-spytała, powstrzymując się od histerycznego pisku.
-Zgaduj-powiedział, odwracając się w jej stronę. Wydawało jej się, że w jego oczach zalśniły ogniki szaleństwa, jednak zniknęły one równie szybko jak się pojawiły.
Po jej głowie przemykało mnóstwo myśli, niosąc ze sobą mroczne wizje swojej śmierci. Przecież to oczywiste, że ten szaleniec chce ją zabić w okrutny i sadystyczny sposób! To w końcu Malfoy...
Słyszała mnóstwo plotek o tym, że stał się po wojnie nienormalny, a z jego psychiką nie jest w porządku...
Jej serce zaczęło bić jak szalone, a w oczach zalśniło przerażenie.
-Ej, Granger... Wszystko w porządku?-spytał, przechylając głowę na bok, pragnąc się jej lepiej przyjrzeć.
-J-ja..-wyjąkała, sama nie wiedząc co dokładnie chce powiedzieć.
-Coś się stało?-odwrócił się za siebie, chcąc się przekonać czy to oby na pewno na niego patrzy z takim strachem. Po chwili wzruszył jednak jedynie ramionami, ciągnąc ją w jakąś pustą salę.
-Malfoy, nie!-poprosiła, próbując mu się wyrwać.
-Daj spokój, będzie fajnie...-mruknął, podchodząc do niej i pewnie patrząc w jej czekoladowe tęczówki. -Patrolowanie korytarzy jest naprawdę nudne.
-Co ty chcesz zrobić?-spytała po raz kolejny, nie mogąc już ukryć drżenia głosu.
-Czego się boisz, Granger?-spytał normalnie, jednak dla niej brzmiało to jak prowokujący syk psychopaty.
Otworzyła buzię jednak z jej ust nie mógł wydobyć się żaden dźwięk. Była jednocześnie zaskoczona i przerażona. Nie spodziewała się, że Draco Malfoy może wywołać u niej aż tak silne emocje. Chłopak po raz kolejny odwrócił się od niej, wyciągając różdżkę, jednak tego było dla niej za wiele. Musiała walczyć!
Podeszła do jednej z półek z podręcznikami i wzięła najgrubszą książkę jaką udało jej się znaleźć. Wzięła głęboki oddech,  po czym bez ostrzeżenia podeszła do niego od tyłu i  mocno uderzyła w głowę.
Blondyn zesztywniał, po czym padł na podłogę z cichym jękiem.
Zakryła usta dłonią, uświadamiając sobie co właściwie zrobiła.
-Merlinie-powiedziała kucając obok niego i przewracając go na plecy. Co powinna zrobić? Ukryć ciało czy może mu pomóc? Nie miała serca go tu zostawić. Co jednak będzie kiedy się obudzi? Już teraz chciał zrobić jej krzywdę... Co będzie jeżeli zemści się brutalnie ją mordując?
Szybko odpędziła od siebie te myśli. Jej przypuszczenia były niedorzeczne! Wzięła różdżkę i jednym machnięciem wyczarowała chłodne okłady. Z największą delikatnością przyłożyła je do głowy chłopaka, na której widniało drobne rozcięcie. Musiała przyłożyć mu rogiem książki...
Skarciła się w duchu, uświadamiając sobie jak głupie było jej zachowanie... Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu... Malfoy wcale nie zachowywał się tak, jakby chciał ją zabić.
Położyła sobie jego głowę na kolanach, błagając w duchu by w końcu się przebudził.
Minęło dobre półgodziny zanim odzyskał świadomość. Spojrzał na nią z niezrozumieniem, unosząc wysoko brwi. Uśmiechnęła się przepraszająco, nerwowo przygryzając wargę. Dopiero teraz dotarło do niego co właściwie zrobiła.
-Kiedyś cię zabije, Granger...-mruknął z niezadowoleniem rozmasowując rosnącego na głowie guza.


wtorek, 30 lipca 2013

3. Nowe znajomości

Hogwart. Miejsce, które zawsze było jej domem. To tu przeżyła najlepsze chwile i przygody. W tej właśnie szkole poznała najlepszych przyjaciół i najgorszych wrogów. Poznała wiele życiowych prawd. Zrozumiała co to przyjaźń, miłość i zaufanie. Tu przeżyła swoje... prawdziwe życie.
Od ponad miesiąca borykała się z problemami, które może nie były nie do pokonania, ale nakładały na nią wielki ciężar. Brzemię, którym byli załamani przyjaciele ,czy Ron który ją zostawił było nie do zniesienia. Zawsze była dzielna i nie było dla niej przeszkód nie do pokonania. Teraz jednak wszystko się zmieniło. Poznała co to prawdziwy ból czy strach. Może była dzięki temu silniejsza, ale też bardziej skrzywdzona.
Od niektórych rzeczy czasem po prostu nie dało się uciec. Czasem po prostu było się nieszczęśliwym i trzeba było to znieść.

Szkoła magii i czarodziejstwa w Szkocji wyglądała zupełnie tak samo jak przed laty. No może... pomijając tego,że wycięto spory kawałek zakazanego lasu i stworzono na nim cmentarz. Nie wiedziała kto wpadł na ten pomysł, ale był bardzo przygnębiający. Izba pamięci została całkowicie poświęcona tym, którzy na to zasłużyli. Puchary za szczególne osiągnięcia dla Toma Riddl'a zniknęły nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Voldemort miał odejść zapomniany, bo w końcu nie miał nikogo, kto chciałby o nim pamiętać.


Wrześniowe słońce schowało się za chmurami, idealnie oddając atmosferę jesiennego popołudnia. Ekspres Londyn-Hogsmade mknął z wiatrem, wioząc młodych czarodziejów do dopiero co odbudowanej szkoły.
Hermiona siedziała w jednym z przedziałów, kompletnie zaczytana w książce. Całkowicie opuściła ostatni rok nauki i miała w związku z tym spore zaległości. Wojny goblinów w XIII wieku może nie były najciekawsze jednak jej to nie przeszkadzało. W końcu mogła pozwolić by coś odciągnęło ją od smutnej rzeczywistości.
Ginny siedziała obok niej, leniwie przerzucając strony kolorowego czasopisma. W końcu jednak nie wytrzymała dzielącego je milczenia i z głośnym trzaskiem rzuciła gazetę na fotele naprzeciwko.
-Hermiona my musimy porozmawiać!-powiedziała wyrzucając z siebie to, co od tak dawna ją męczyło.
Szatynka spokojnie zamknęła swoją książkę, przenosząc wzrok na przyjaciółkę. Spojrzała na nią wyczekująco, splatając ręce na piersi.
-Jesteś moją najlepszą przyjaciółką i nie chcę cię stracić, szczególnie, że z każdym dniem coraz bardziej się od siebie oddalamy. Błagam cię postaraj się zrozumieć! Ron potrzebuje trochę czasu i...
-Ginny nie musisz usprawiedliwiać Rona-powiedziała spokojnie Hermiona. -Rozumiem go, ale strasznie mnie to irytuje! Mi też jest ciężko, też kochałam Freda i też trudno mi sobie z tym poradzić! Ale nikogo nie odtrącam. Staram się żyć dalej i przeżywać każdy dzień najlepiej jak potrafię! To wcale nie oznacza, że Fred nic dla mnie nie znaczył! Przeciwnie. Robię to co powinnam i to czego chciałby Fred. Walczę o szczęście!-nie wytrzymała. Wstała z siedzenia i opuściła przedział mocno zatrzaskując za sobą drzwi. Przeszła parę kroków, po czym z cichym westchnięciem osunęła się po ścianie korytarza. Ukryła twarz w dłoniach, powoli licząc w myślach do dziesięciu.
-Hej, Granger w porządku?-usłyszała nad sobą znajomy, jednak niezbyt lubiany głos.
-Tak-powiedziała, unosząc głowę i spoglądając na uśmiechniętą twarz Blaise'a Zabiniego. Mimowolnie i ona się uśmiechnęła. Dawno nie widziała takiego wyrazu twarzy. Potrzebowała choć trochę pozytywnych gestów.
-W takim razie co tu robisz?-spytał, mierzwiąc swoje ciemne włosy.
-Desperacko próbuję uspokoić swoje myśli...-wyznała, wstając i w głębi ducha dziękowała że przyszedł w tym czasie. Jeszcze chwila, a pogrążyła by się w własnych, smutnych myślach.
-Nie najlepiej wyglądasz, Granger. Choć do mnie. Napijemy się.
Nie wiedziała czemu się zgodziła. Po prostu tego potrzebowała i fakt, że Blaise Zabini należał do jej byłych prześladowców wcale jej nie zrażał. Coś w jego oczach wyraźnie podpowiadało jej, że może mu zaufać.
Pozwoliła poprowadzić się do wagonu ślizgonów, postanawiając, że mimo wszystko nie zamierza niczego żałować.
-Jedziesz sam?-spytała ze zdziwieniem odnotowując, że przedział jest pusty.
-Moi koledzy nie mieli tyle ambicji by zdecydować się na ukończenie szkoły-powiedział z bladym uśmiechem. -Jednym po prostu się nie chciało, a nie którzy siedzą w więzieniu...-mruknął ponuro.
-Biedny Draco... Od tej pory jedynym czego się nauczy to to, że dementorzy są naprawdę straszni...
-Malfoy nie trafił do więzienia-powiedziała mechanicznie szatynka. -Widziałam go z jakiś miesiąc temu na Pokątnej.
-Niemożliwe...-powiedział Blaise, z uwagą przyglądając się Gryfonce. -Gdyby był wolny na pewno by się odezwał. Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi-w jego głosie dało się usłyszeć wahanie. Zawsze ufał Draconowi Malfoyowi. Był pewny, że jego przyjaciel dałby znak życia. Gdyby tylko mógł...
-Jak wakacje, Granger?-spytał, chcąc zmienić temat.
-Gorszych chyba nie miałam-powiedziała, ciężko wzdychając. -Nie mówmy o tym. Pogadajmy o czymś innym.
Resztę drogi spędzili miło rozmawiając i śmiejąc się do rozpuku. Odkryli, że mają ze sobą wiele wspólnego i tak naprawdę świetnie się dogadują. Hermiona zdała sobie sprawę, że Blaise może okazać się dobrym przyjacielem, którego warto mieć przy sobie.



                                                                            ***

-Mogę już iść?-spytał Draco, ocierając pot z czoła. Jego praca okazała się cięższa niż mogłoby się zdawać.
Jak co dzień zajmował się czymś przy odbudowie czy remontu zamku. Dziś do szkoły mieli przyjechać uczniowie i trzeba było zając się wszelkim wykończeniem. Dormitoria, Wielka Sala czy korytarze lśniły czystością czekając na młodych czarodziejów.
-Tak raczej tak...-powiedziała nowa dyrektorka, mechanicznie poprawiając swoje okulary.
Chłopak odwrócił się, zamierzając wyjść z jej gabinetu, kiedy zatrzymał go dźwięczny głos Minerwy.
-Wykonałeś niezłą robotę, Draco-powiedziała, lekko się uśmiechając.
-Musiałem-odparł wzruszając ramionami. Pochwała ze strony dyrektorki była dla niego zupełnie niezrozumiała.
-Dziękuję-powiedziała, podchodząc do niego i kładąc ręce na jego ramionach. Blondyn spojrzał na nią pytająco, unosząc wysoko brwi.
-Zmieniłeś się, Draco-powiedziała chyba po raz pierwszy w historii zwracając się do niego po imieniu.
Patrzył na nią ze zdziwieniem, nie bardzo wiedząc co powinien powiedzieć. Nie miał pojęcia do czego zmierza kobieta i lekko go to niepokoiło.
-Postanowiłam uczynić cię prefektem naczelnym-powiedziała prosto z mostu.
Chłopak spojrzał na nią z szokiem, zaczynając krztusić się własną śliną.
-Co?!-spytał, nie mogąc uwierzyć w słowa dyrektorki. -Dobrze się pani czuje?
-Ależ oczywiście, że tak, Malfoy!-powiedziała oburzona. -Zostaniesz prefektem naczelnym czy ci się to podoba czy nie.
-Jestem tu za karę! Nie zasługuję na...
-Chyba lepiej wiem-przerwała mu niezbyt zadowolona. -A teraz proszę iść do swojego pokoju.
-Jasne-powiedział, po czym powolnym krokiem opuścił gabinet dyrektorki. Nie miał pojęcia co skłoniło ją do tej decyzji, ale obiecał sobie, że przekona się o co w tym wszystkim chodzi.


                                                                           ***

-Blasie Zabini!-Hermiona była już wyraźnie pijana i ledwo trzymała się na nogach. -Blaisie Zabini zabieraj łapy! Nie dobieraj się do mnie przy wszystkich!
Biedny brunet podtrzymywał ją przed upadkiem niezbyt zadowolony z tego, że Gryfonka wydziera się na cały głos. Nie był wstanie odpędzić od siebie ciekawskich spojrzeń nowo przybyłych uczniów. Stał przy wejściu do zamku szarpiąc się z dziewczyną, która co jakiś czas wykrzykiwała jednoznaczne teksty.
-Wybacz Granger. Gdybym wiedział, że upijasz się dwoma szklankami whisky...
Pewnie obejmował ją w talii, prowadząc ją w stronę Wielkiej Sali. Uczniowie wytykali ich palcami i szeptali między sobą.
-Jeszcze mi za to zapłacisz...-mruknął, szukając wzrokiem któregoś z jej przyjaciół.
-Blaise?-usłyszał za plecami tak dobrze mu znany głos. Odwrócił się, przybierając na twarz jeden z najszerszych uśmiechów.
-Draco ty draniu! Co tu robisz?!
Blondyn już chciał coś odpowiedzieć, kiedy jego wzrok zatrzymał się na obejmowanej przez przyjaciela dziewczynie.
-Czy ty upiłeś Granger?-spytał wyraźnie zszokowany.
-No bo ja... no ten... to nie tak miało być...
-Stary ona cię zabije-stwierdził blondyn ze zdziwieniem obserwując nieobecną, nucącą coś pod nosem Hermionę. Poczuł jak coś pęka w jego sercu. Dopiero teraz zorientował się, że ta dziewczyna nie ma z nim nic wspólnego. Zawdzięczał jej wszystko, a ona nie była tego w najmniejszym stopniu świadoma. Cóż... sam wybrał tą drogę... Sam usunął jej pamięć.
-Co wy jej do cholery zrobiliście?!-usłyszeli za sobą wściekły głos. Momentalnie się odwrócili z przerażeniem stwierdzając, że stoi przed nimi wyprowadzona z równowagi Ginny Weasley.
-Właśnie ją zwracam-powiedział Blaise, popychając Hermionę w stronę rudowłosej. -Miłego dnia!-pomachał jej, po czym wybiegł z Wielkiej Sali ciągnąc za sobą jasnowłosego przyjaciela.


                                                                            ***

Leżeli na trawie, wpatrując się w rozgwieżdżone sklepienie. Błonia o tej porze były już zupełnie puste, a zamek zamknięty przez woźnego Filcha. Nie zamierzali wracać na noc do szkoły. Potrzebowali swojej obecności. W spokoju i ciszy. Cały czas panowało milczenie. Każdy z nich potrzebował przeanalizować własne myśli.
-Co jest między tobą, a Granger?-spytał w końcu Draco. Widać ta myśl nie dawała  mu spokoju i zdecydował zapytać o to przyjaciela.
-A niby co ma być?-spytał Blaise, mimowolnie się uśmiechając. -To świetna dziewczyna-dodał po chwili namysłu.
Draco zacisnął szczęki, postanawiając tego nie komentować. Ta dziewczyna zrobiła dla niego coś bardzo ważnego i o tym nie pamiętała.  Tymczasem jego najlepszy przyjaciel wyraźnie na nią leci, a ona pozwala mu się upić! Nie wiedział kiedy stała się dla niego ważna. Po prostu wiedział, że wiele jej zawdzięcza i nie miał pojęcia co z tą wiedzą powinien zrobić...


                                                                       

poniedziałek, 29 lipca 2013

2. Wielkie zmiany

Ulica Pokątna zmieniała się na lepsze z każdym dniem. Magiczna część Londynu zdawała się coraz bardziej tętnić życiem, dając nadzieję nowego, szczęśliwego jutra. Pawilony zaczynały być na nowo zagospodarowywane, a  po zabitych deskami okiennicach nie było już śladu. Zniknęły również plakaty z twarzą Harry'ego, zachęcające do jego schwytania. Wszystko wracało do normy i chyba każdemu to odpowiadało. Optymizm emanował z każdego czarodzieja przechadzającego się po ulicy czy pomagającego w odbudowie. Wiele pracy było także przy banku Gringotta, który został porządnie zniszczony przez Harry'ego i jego przyjaciół podczas kiedy uciekali na smoku ze skrytki Bellatrix.

Hermiona spacerowała razem z Ginny napawając się wolnością od smutnych Weasleyów. Potrzebowały choć na chwilę odetchnąć od żałoby by totalnie nie zwariować. Nagle rudowłosa przystanęła z otępieniem wpatrując się w jeden z budynków.
-Ginny...-szepnęła Hermiona, kładąc rękę na jej ramieniu.
-W porządku...-westchnęła ciężko, wkładając ręce w kieszenie swojej sukienki. -Tyle wspomnień... nic już nie będzie takie samo...
-Chodźmy stąd-zaproponowała szatynka, czując, że jeszcze chwila a się rozpłacze.
-Chciałabym tam wejść... ostatecznie się pożegnać-szepnęła cicho, spoglądając w czekoladowe oczy przyjaciółki. -Nie musisz ze mną wchodzić.
-To nie tak, po prostu nie mam ochoty, nie chce się rozklejać-powiedziała Hermiona czując się żałośnie. -Przepraszam.
-Nie masz za co-rudowłosa zapewniła ją, uśmiechając się pociesznie. -Spotkamy się w Dziurawym Kotle.
Po chwili odeszła, znikając za wielkimi, kolorowymi drzwiami sklepu z dowcipami Weasleyów. Hermiona nie rozumiała czemu chce rozdrapywać jeszcze świeże rany, ale nie zamierzała się w to wtrącać. Odeszła od wystawy, próbując się opanować. Każda wzmianka o śmierci któregoś z jej przyjaciół bardzo ją przybijała. Zamierzała jeszcze chwile się przespacerować, a potem spotkać się z Ginny i ruszyć do pracy przy odbudowie banku. Co jak co sama go zniszczyła, więc teraz wypadałoby po sobie posprzątać.
Ze spuszczoną głową, chodziła po ulicy, pogrążając się w własnych przemyśleniach...
-Jak idziesz?!-usłyszała nad sobą niezadowolony głos. Wpadła na kogoś. Wzięła głęboki wdech, po czym niepewnie uniosła głowę. Stalowoszare tęczówki momentalnie zmieniły swój wyraz. Zaskoczenie zastąpiły panujące dotychczas iskierki gniewu.
-Granger...-stwierdził wyraźnie zbity z tropu.
-Wybacz, Malfoy-powiedziała z zaciśniętymi zębami, próbując go wyminąć. Nie miała nawet nastroju się z nim kłócić.
-Poczekaj-poprosił, nie mogąc oderwać wzroku od jej smutnej twarzy.
-Czy ty nie powinieneś przypadkiem gnić w więzieniu?-spytała zrezygnowana. Mimo to stanęła patrząc mu prosto w oczy.
-Uniewinnili mnie-powiedział jakby nieobecny. Zbyt mocno pogrążył się we wspomnieniach.
-Nie wiem jakim cudem, ale wybacz. Nie mam ochoty się kłócić. Śpieszę się.
Pozwolił jej odejść. Z zamyśleniem patrzył jak znika za jednym z rogów ulicy.
-Jeszcze się spotkamy. Granger-mruknął z szaleńczym uśmiechem. -Jeszcze ci podziękuję...


                                                                            ***

Smutek i depresja były na porządku dziennym w zawsze radosnej, tętniącej życiem Norze. To niewiarygodne jak ludzie potrafią się przywiązać... Z każdym dniem tęsknić coraz mocniej za kimś, kto miał już nigdy nie wrócić...

-Ron...-Hermiona weszła do pokoju, zastając chłopaka siedzącego na jej łóżku. -Ron...-powtórzyła, próbując wytrącić go z zamyślenia. Rudowłosy niechętnie przeniósł na nią spojrzenie, a z jego ust wydobyło się ciche westchnięcie.
-Odejdź chcę pobyć sam-poprosił niemal szeptem. Cierpienie odbiło się na jego twarzy, czyniąc ją niemal przezroczystą.
-Ron ja...-zaczęła, mając nadzieję, że tym razem zejdzie na dół coś zjeść.
-Powiedziałem że chcę pobyć sam-przerwał jej, a w jego głosie dało się usłyszeć niewiarygodny chłód. Nigdy nie widziała go w takim stanie. Kiedy nieporadny, zabawny rudzielec zmienił się w oschłego, zimnego mężczyznę?
Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona, a w jej oczach pojawił się ból. Rzeczywiście teraz wszystko miało się zmienić. Szybko otrząsnęła się, przybierając ostry wyraz twarzy. Sprawy zdawały się wymykać spod kontroli.
-Mam już dość-powiedziała, podchodząc bliżej chłopaka. -Mam dosyć zdesperowanych  i zrujnowanych ludzi w tym domu. Do cholery co ty z sobą robisz Ron?!
Rudowłosy spojrzał na nią z politowaniem, mocno zaciskając zęby.
-Nie zrozumiesz tego-warknął, czując w sercu mocny ucisk. Cała jego rodzina poniosła olbrzymią stratę, a ona nie była wstanie tego pojąć.
-Doskonale rozumiem, Ron. Rozumiem, że cierpisz i że jest ci ciężko, ale trzeba się podnieść i iść dalej!
-Masz pojęcie jak to jest budzić się każdego dnia, ze świadomością, że każdy oddech, każde uderzenie serca sprawia ból?! Zostałem z tym sam i nikt nie jest wstanie mi pomóc! Wszystko dlatego, że Fred...
-...Jest martwy-dokończyła za niego bez cienia współczucia.
-Jak możesz?-spytał oschle.
-Taka jest prawda, Ron i twoje smutki tego nie zmienią. Nie pomożesz mu pogrążając się w sobie. Pragnę ci pomóc, więc mógłbyś z łaski swojej mnie nie odtrącać!-krzyknęła ze złością. Czuła jak z każdą chwilą go traciła i nie była wstanie niczego z tym zrobić. Kochała go. Kochała jak nikogo wcześniej i świadomość, że ta miłość wymyka jej się między palcami bardzo bolała. Chciała by wrócił dawny Ron i mimo bólu był wstanie żyć dalej.
-Ron wróć do mnie-poprosiła, ujmując jego twarz w dłonie. -Razem przejdziemy przez wszystko.
-Nie damy rady-powiedział z frustracją. -Jego już nie ma...
-Ale my dalej jesteśmy! Musimy dalej żyć, Ron! Musimy, błagam zrozum!
-Nie chcę-powiedział smętnie spuszczając wzrok.
-Co?-spytała z niedowierzaniem.
-Może powinniśmy zrobić sobie przerwę...-powiedział tonem wypranym z emocji. -Może powinniśmy dać sobie przez jakiś czas spokój?
-Nie rozumiem co masz na myśli-zaczęła, doskonale wiedząc o co mu chodzi. Do jej oczu napłynęły łzy, a ona sama poczuła jak coś mocno rozcina jej serce.
-Dostałem pracę w ministerstwie. Przyjąłem ją i zostaje na razie w Londynie. Powinnaś wrócić do Hogwartu. Skończyć szkołę, bo zawsze o tym marzyłaś. Byłem tam. Prace przy odbudowie idą pełną parą i jestem pewny, że od września będziesz mogła zacząć naukę.
-Ron czy ty...?
-Tak, Hermiono. To na razie koniec-powiedział wreszcie patrząc jej w oczy. -Ale będę na ciebie czekał. Po prostu potrzebuję chwili odpoczynku.
-Odpoczynku ode mnie?-spytała, pozwalając by łzy swobodnie spływały po jej policzkach.
-To nie tak... kocham cię, Hermiono-powiedział, łapiąc ją za ręce. -Kocham cię, ale teraz naprawdę nie mogę być z tobą. Nie jestem wstanie poświęcać ci tyle czasu co kiedyś i będzie lepiej jeżeli odejdziesz i przestanę cię ranić.
Patrzyła na niego z niezrozumieniem, modląc się by to co usłyszała było jedynie zwykłym snem.
-Ja też cię kocham, Ron-powiedziała przez łzy. Po chwili jednak wzięła głęboki oddech i pośpiesznie opuściła pokój. Musiała zachować resztki godności.


                                                           

niedziela, 28 lipca 2013

1. Powojenne porządki

Śmierć Dumbledor'a, przejęcie ministerstwa, Voldemort u szczytu władzy. Zamieszany we wszystko Harry Pottrer i jego wielka wyprawa po horkruksy.
O przygodach słynnej trójki słyszał chyba każdy w świecie czarodziejów. Każde dziecko pragnęło spotkać, któregoś z bohaterów, lub choćby uściskać ich dłonie. Po raz kolejny uratowali świat przed całkowitą zagładą, pozostając tą samą trójką zwykłych przyjaciół. Byli kimś w rodzaju super bohaterów wyłapującą okazję do niesienia pomocy. Wszyscy ich podziwiali i pragnęli być tacy jak oni. Zapowiadało się na szczęśliwe zakończenie, jednak upadek Voldemorta nie czynił świata wiecznie szczęśliwym. Życie toczyło się dalej, a wraz z nim ludzkie problemy i troski. 

Ludzie mogli ich podziwiać, oczekiwać wielkich czynów i dalszych bohaterskich zachowań. Mogli wielbić ich ponad wszystko zupełnie zapominając, że Harry, Ron i Hermiona to jedynie trójka zwykłych nastolatków. Mogli zapomnieć o tym, że oni również są ludźmi, a sukces zawdzięczają silną ideą i wielkiemu sercu. Mogli zapomnieć o tym, że wielkiemu trio po prostu się poszczęściło. Że w każdej chwili może zdarzyć się coś, co zwyczajnie ich przerośnie. Harry Ron i Hermiona pragnęli odpoczynku, chwili spokoju, odetchnięcia, ulgi. Pragnęli przymknąć oczy, zasłonić się od fleszy aparatów i podnieconych głosów dziennikarzy. Pragnęli w ciszy oddać cześć zmarłym w bitwie, przyjaciołom, z którymi niegdyś mijali się na korytarzach szkoły, która była ich domem. Szkoły, która została niemal doszczętnie zburzona, a ich jedną ambicją było jej odbudowanie. Ukazanie światu, że będą walczyć do samego końca, bo dla nich wojna się nie skończyła. Trzeba było odnaleźć śmierciożerców rozproszonych po całym świecie, a kiedy przyjdzie czas dokończyć naukę, zająć się planami na przyszłość. Nie mieli pojęcia co ich czeka, co mogą spotkać na swojej drodze. Wiedzieli jednak, że razem mogą stawić temu czoło. Byli dowodem nierozłącznej, prawdziwej przyjaźni, którą nie był wstanie pokonać nawet najgroźniejszy czarnoksiężnik na świecie. 

Teraz jednak przyszedł czas na uniesienie brody i dzielne kroczenie naprzód. Mimo wszystko. Mimo natarczywych fanów, martwych przyjaciół i szkoły, która była ich domem, a teraz jedynie górą gruzu. Musieli być szczęśliwi, bo szczęście to największy dowód zwycięstwa. 


                                                                           ***

Promienie porannego słońca wtargnęły do pokoju, drażniąc spokojną twarz brązowowłosej dziewczyny. Przeciągnęła się, leniwie rozchylając powieki. Westchnęła cicho, zdając sobie sprawę, że znowu wróciła do rzeczywistości, świata, w którym jeszcze nigdy nie było takiego bałaganu. Niechętnie zwlokła się z łóżka, zarzucając na siebie szlafrok i wychodząc z pokoju. Stanęła u szczytu wielkich schodów, wychylając się przez poręcz na dół. Wszyscy byli już na nogach. Rodzina rudowłosych czarodziejów od świtu krzątała się po domu załatwiając mnóstwo ważnych spraw. 
Uśmiechnęła się delikatnie. To miłe, że Weasley'owie pozwolili jej zamieszkać w Norze. Zeszła po schodach, witając się z przyjaciółmi. Wszyscy wydawali się być bardzo przygnębieni. W sumie... nie ma się co dziwić. Ją też przybiła śmierć Freda. Postanowiła jednak się nie załamywać. Zawsze była dzielna, dlatego za cel postanowiła sobie podtrzymywać wszystkich na duchu. Uśmiechała się, śmiała i zmuszała wszystkich do rozmowy. W końcu Fred nie walczył o nic innego jak wolność, radość dla nich wszystkich. 
-Gdzie chłopcy?-spytała, siadając obok Ginny, jej najlepszej przyjaciółki. Nalała sobie trochę soku dyniowego, po czym spojrzała wyczekująco na rudowłosą.
-Teleportowali się do Hogsmade, a stamtąd poszli do Hogwartu... Dobrze wiesz ile jest tam ciał. Trzeba pochować naszych przyjaciół-mruknęła, smętnie żując kawałek tosta. W jej głosie pobrzmiewała nieopisana gorycz, która wydzierała się z jej serca. Ginny Weasley bez wątpienia bardzo cierpiała. Mimo kłótni ze swoim bratem bardzo go kochała. Do tego wiele innych znajomych, którzy niegdyś uśmiechnięci i pochłonięci przez życiowe sprawy teraz byli najzwyczajniej martwi. Każdego by to przygnębiało.
-Percy i tata przed chwilą teleportowali się do ministerstwa, Bill zajmuje się paroma rannymi kolegami w muszelce, a Charlie pomaga mamie w ogrodzie...
-Co z Georg'em?-spytała brązowowłosa, patrząc na przyjaciółkę z troską. Ginny nie wyglądała najlepiej.
-Odkąd poszedł gdzieś z Angeliną nie wrócił. Mama strasznie się martwi, ale mi się wydaje, że to najlepsza sytuacja. On potrzebuje od nas odpocząć, a Angelina przypilnuje by nie zrobił nic głupiego...
-Z Ronem też nie jest najlepiej. Ucieka, przyjmuje każdą, nawet najcięższą prace byle oderwać się od prawdziwego życia. Wychodzi rano, wraca wieczorem... W ogóle się nie widujemy... Wiem, że jest mu ciężko, ale czy nie powinniśmy się nawzajem wspierać?-spytała ciężko wzdychając. Świadomość, że Ron ją odtrąca bardzo bolała. Możliwe, że potrzebował czasu, ale czy on nie widział, że jej też jest ciężko? Potrzebowała go równie mocno jak on potrzebował jej. Co więc było nie tak? Dlaczego rudowłosy unikał jej, bojąc się jej spojrzeć w oczy? Czyżby aż tak mocno cierpiał?
-My też się stąd wyrwijmy. Nie chcę tak bezczynnie siedzieć-powiedziała Ginny zrywając się z krzesła. -Chodźmy na Pokątną, tam też potrzebne są chętne różdżki do roboty!- w jej oczach zabłysły iskry entuzjazmu, które od długiego czasu w ogóle się nie pojawiały. -Proooszę, Hermiono-powiedziała, patrząc na nią błagalnym głosem. -Proszę odetchnijmy wreszcie od tej przytłaczającej żałoby!
Brązowowłosa spojrzała na nią, z przekonaniem kiwając głową.
Teraz przyszedł czas na uniesienie brody i dzielne kroczenie naprzód - Pomyślała, przybierając na twarz szeroki, szczery uśmiech.


                                                                   ***

-Rozpoczynam rozprawę!-tubalny głos przewodniczącego magicznej rady czarodziejów rozbiegł się po sali. -Draco Lucjusz Malfoy, oskarżony o śmierciożerstwo i gorliwą współpracę z Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Było-Wymawiać. Dopuścił się paru morderstw i sadystycznych tortur na niczemu winnych zarówno czarodziejach jak i mugolach.
Mężczyzna z nienawiścią spojrzał na przykutego łańcuchami do krzesła chłopaka.
-Czy przyznajesz się do zarzuconych ci przestępstw?-spytał, podchodząc bliżej przyszłego skazańca. -Czy przyznajesz się do winy?-zdawało się, że chłód jego głosu mógłby zamrozić nawet płomienie Rogogona Węgierskiego. Siedzący na krześle podniósł opuszczoną dotąd głowę, odważnie patrząc w oczy urzędnika. W jego stalowoszarych tęczówkach była pewność, pewność i ani krztyny strachu, który byłby w danej sytuacji oczywisty. Azkaban był postrachem nawet najtwardszych czarodziejów.
-Nie-powiedział tak cicho, by jedynie stojący naprzeciw mężczyzna był wstanie go dosłyszeć. -Nie-powtórzył, już nico głośniej.
-Nie?-spytał urzędnik z wściekłością. Jego twarz stężała przybierając kolory czerwieni. Uniósł rękę, a przykuty do krzesła chłopak przymknął oczy, szykując się na ból. Uderzenie jednak nie nastąpiło. Mężczyzna rozdarł lewy rękaw jego koszuli ukazując światu wypalony na jego przedramieniu mroczny znak. -Jak więc wytłumaczysz to?-spytał ,uśmiechając się ironicznie. -Wypierasz się bycia śmierciożercom, a jednak masz na sobie wypalony znak. Czarny Pan wypalał go tylko tym, którzy zdawali się być jego oddanymi sługami...
-Czasem nie mamy wpływu na to kim jesteśmy-powiedział chłopak z opanowaniem.
-Mówią też, że to my wybieramy ścieżki, którymi idziemy...
Był w potrzasku i mimo iż w pełni świadomy tego, że zasłużył na taki los, desperacko pragnął się od niego uwolnić.
-Nie stanowię zagrożenia. Zabijałem i torturowałem pod przymusem-szepnął, bardziej do siebie niż do przewodniczącego rady. Pragnął być pewien swojej dobroci tak samo jak Hermiona Granger pamiętnej nocy na cmentarzu. Choć upłynęło od tamtej chwili dużo czasu, a on zdążył zrobić mnóstwo złych rzeczy, gdzieś w głębi czuł, że tli się w nim dobro. Wierzył, że jeżeli tylko by mógł, zmieniłby się w lepszą osobę.
Spojrzał w ciemne oczy urzędnika, wiedząc, że nic nie da się zrobić. Że widocznie tak miało być. Odwiecznie sterowany, ostatecznie pozbawiony wolności za coś, czego nigdy nie chciał robić.
-Przyzna...-zaczął, po dłuższej, wewnętrznej bitwie. Widział jak twarz urzędnika wykrzywia się w triumfalnym uśmiechu, by zaraz potem z niezadowoleniem odwrócić wzrok w stronę otwierających się z głośnym łoskotem drzwi. On również tam spojrzał czując jak z tym widokiem jego serce zamiera.
Minerwa McGonagall dumnie kroczyła przez salę rozpraw, zmierzając w stronę przedstawiciela magicznej rady. Wyraz jej twarzy był nieodgadniony, bardzo tajemniczy.
Draco spuścił głowę, wiedząc, że teraz jest jeszcze gorzej. O ile wcześniej miał szanse na w miarę łagodny wyrok, teraz z pewnością czeka go dożywocie. Opiekunka Gryfonów nigdy nie darzyła go sympatią. Owszem, starała się być sprawiedliwa, ale jeśli sądzić go sprawiedliwie to na pewno nie z jej zeznaniami. Nie ma się co łudzić na to, że stanęłaby w jego obronie.
Przewodniczący rady wysłuchał jej uważnie, pokorniejąc pod jej ostrym, pewnym spojrzeniem. Widać, że był niezadowolony, jednak nie zamierzał się jej postawić.
-Zeznania pani MGonagall wszystko zmieniają...-westchnął mężczyzna. -Jestem zmuszony przyznać pani rację i zmienić postanowiony wyrok... Draco Malfoy zostaje poddany pracy społecznej przy odbudowie Hogwartu dopóty, dopóki sam jego dyrektor (Minerwa McGonagall) go z tego nie zwolni. Podda się również nauce w celu ukończenia szkoły gdy tylko szkoła będzie nadawać się do takich warunków...
Niezadowolenie i złość emanowały z niemal każdej cząstki jego ciała. Draco nie miał pojęcia co takiego powiedziała  mu nauczycielka, ale miał u niej teraz spory dług wdzięczności.
-Rozkuć go-powiedział urzędnik po dłuższej chwili milczenia.  -Rozkujcie go i niech on zniknie mi z oczu!
Dwóch pracowników ministerstwa pokornie wypełniło jego polecenie, niezbyt delikatnie rozkuwając łańcuchy. Draco rozmasował sobie obolałe ,wolne  nadgarstki, uśmiechając się z satysfakcją.
Czyżby uśmiechnęło się do niego szczęście, dając nadzieję na możliwość rozpoczęcia nowego, lepszego życia? 

sobota, 27 lipca 2013

Prolog - Nieznajomy Przyjaciel

Wszystko zaczęło się owej pamiętnej nocy kiedy to Draco Malfoy przechadzał się ciemnymi ulicami Londynu. Zegary miały niedługo wybić północ, a on sam dawno powinien być w Malfoy Manor. Musiał się przygotować, to jego wielki dzień. Tymczasem straszne myśli chodziły mu po głowie. Czuł na plecach spływające, zimne krople potu. Strach przenikał go na wylot, skręcając jego wnętrzności. Nie miał wyboru.
Gdy wskazówki zegara w jego domu zatrzymają się na dwunastej godzinie, sam Czarny Pan odwiedzi go i wypali na lewym przedramieniu mroczny znak. To smutne, że ojciec podjął za niego tak ważną decyzję.
Nie zorientował się kiedy nogi powiodły go na miejsce miejscowego cmentarza. Wokół panował mrok, a ponure nagrobki spowite były przez szarawą mgłę. Nie wiedział czemu, ale poczuł chęć spędzenia tu trochę czasu. Coś wyraźnie go tam ciągnęło. Może sceneria przypominała nieco fragment jakiegoś mugoslkiego horroru, jednak to miejsce sprawiało wrażenie spokojnego, oddalonego od ulicznego zgiełku azylu. Nagle przystanął. Między cmentarnymi kwiatami siedziała dziewczyna. Było zbyt ciemno by ją rozpoznał, jednak ujrzał wyraźny zarys jej sylwetki. Oparta o starą wierzbę wpatrywała się w jedną z płyt nagrobnych. Płakała. Jej szloch dało się usłyszeć nawet z odległości, która ich dzieliła. Nie zastanawiając się podszedł do niej i przysiadł się obok. Nie śmiał na nią spojrzeć, tępo wpatrywał się w znajdujący naprzeciwko nagrobek.
-Kto to?-przerwał dzielącą ich ciszę.
-Przyjaciel-odparła smutno. -Co tu robisz Malfoy?-spytała przenosząc na niego wzrok. W przeciwieństwie do niego, rozpoznała jego głos.
-Myślę nad sensem życia, którego nie zostało mi zbyt wiele-odparł obojętnym tonem. Jego głos jak i wnętrze zostało wyprane z uczuć i emocji. To bolało zbyt mocno.
-Mogę ci jakoś pomóc?-spytała ciepłym, zatroskanym głosem, na który przecież nie zasługiwał.
-Dlaczego miałabyś to robić?-spytał z frustracją.
-Bo jej potrzebujesz-szepnęła, a w jej oczach zalśniły tak dobrze znane mu ogniki. Dopiero teraz ją rozpoznał. Niewiarygodne, że musiał się tak stoczyć, aby potrzebować jej pomocy.
-Po prostu ze mną porozmawiaj-szepnął, a w jego głosie zabrzmiała tak rzadko spotykana bezradność. -Każdego dnia robiłem to co mi kazał, wmawiając, że czeka mnie chwała i triumf. Powiedział, że będą mnie szanować i wielbić o ile będę robił to, co mi każe. Wypełniałem gorliwie każde jego polecenie, a tymczasem nie czeka mnie ani chwała, ani triumf, ani szacunek  czy uwielbienie. Jedynie  co mnie czeka to niewolnicza służba i śmierć-odwrócił się w jej stronę  patrząc prosto w jej przerażone tęczówki. -Zniszczy mnie i doprowadzi do ruiny, a ja i tak nie mam nic do powiedzenia. Nie mogę walczyć, bo zabije nie tylko mnie, ale i przyjaciół, rodzinę. Dał mi zadanie, którego nie dam rady wypełnić i każdego dnia przypomina o karze za jej nie wypełnienie. Zabija mnie, a ja nie pragnę niczego innego, jak od tego uciec, nie dać się zmienić, nie być pionkiem w tej bezwartościowej, sadystycznej grze.  Nie chcę być głupim żołnierzykiem, który będzie martwy gdy tylko stanie się bezużyteczny. Chcę być sobą, pragnę być normalnym, dobrym nastolatkiem, którego jedynym problemem jest brak alkoholu na imprezie czy nieodrobione zadanie domowe...-każde jego słowo wypadało z jego ust niczym coś co boli. Pozbywał się ich, a jego twarz wykrzywiała się w wyrazie ulgi. Nikomu wcześniej o tym nie mówił, nie miał kogoś komu mógłby się zwierzyć i nie ponieść za to konsekwencji. Dziewczyna naprzeciwko patrzyła na niego z przerażeniem mimo to nie przerywając jego nagłego słowotoku. Chciała pomóc, to właśnie pomagała.
Obserwowała jak jego drżące ręce zaciskając się na jej ramionach.
-Powiedz coś-warknął z desperacją. Przycisnął ją do wierzby o którą do tej pory się opierali i bynajmniej nie zamierzał puścić. W jego oczach panował obłęd. Dookoła panował mrok i nigdzie nie miała nadziei na ratunek. O ironio! To przecież on jej potrzebował. Nie miałaby serca, gdyby czegoś nie zrobiła.
-Poradzisz sobie, Draco-powiedziała,nie zdając sobie sprawy, że po raz pierwszy zwraca się do niego po imieniu. -Poradzisz sobie, bo nie jesteś taki jak oni. Jesteś dobry, jestem pewna i...
-Nie jestem dobry-zaprzeczył z nutą goryczy. Zacisnął jedynie mocniej palce na jej ramionach wbijając je boleśnie. Dziewczyna jęknęła, jednak postanowiła go ratować.
-Każdy z nas ma w sobie dobro-szepnęła, a w jej oczach zaszkliły się łzy. Była bezradna, nie miała pojęcia jak mogłaby się bronić.
-Kłamiesz. Wszyscy kłamią. Gdyby każdy miał w sobie dobro, ON by mi nie kazał tego robić! Poza tym, co ja zrobiłem dobrego?-mówił z histerią. Po chwili westchnął  i bezradnie zmierzwił włosy, jednocześnie przestając przyciskać ją do drzewa. Dziewczyna osunęła się po pniu, pozwalając by łzy spłynęły po jej zaróżowionych z emocji policzkach. Dookoła panowała ciemność spowita przez niczym nie zmąconą ciszę. Czuła się bezbronna, osaczona przez największego wroga. Była jego kryzysem egzystencjalnym i od niego zależało co się z nią stanie.
-Na tym polega życie, Draco. Nie każdy jest dobrze traktowany, ale każdy może dobrze traktować innych. Wiem, że nie jesteś idealny. Potrafisz być arogancki i wredny. Nigdy nie spotkałam się z dobrym słowem z twojej strony. Ale jestem pewna, że nie jesteś złym człowiekiem. Pamiętaj o tym, nie pozwól mu zrobić z ciebie potwora. Może masz rację, może nie mogę ci pomóc, ale pamiętaj, że pragnę ci pomóc i na pewno nie jestem jedyna...-powiedziała wstając i patrząc prosto w jego stalowoszare oczy. -Dasz radę, Malfoy,jesteś silny. A teraz mnie wypuść, proszę-dodała z nutą nadziei.
-Kiedy ja nie chcę cię wypuścić-szepnął z szaleństwem. -Mam ochotę wyładował nienawiść, która skumulowała się we mnie przez lata i sprawić byś cierpiała równie mocno co ja-powiedział a w jego oczach po raz kolejny pojawił się obłęd. Był rozhisteryzowany i zdesperowany.
-Nie możesz , wtedy stał byś się taki jak on, a ty pragniesz pozostać sobą-szepnęła, czepiając się ostatniej deski ratunku. Nagle usłyszeli parę metrów dalej kroki. W oddali paliło się malutkie światełko latarki a między nagrobkami pojawiła się czyjaś ciemna postać.
-Kto tu jest?-tubalny głos strażnika cmentarza rozdarł dzielącą ich ciszę.
Malfoy przybliżył się do niej i dotknął dłonią jej policzka.
-Masz rację, masz rację, ale teraz musisz zapomnieć-szepnął, a jego oczy lekko się zaszkliły. Strach i bezradność przełamały mury obojętności, które tak starannie budował. Wyciągnął różdżkę i przyłożył ją do skroni dziewczyny. W jej oczach panował strach i przerażenie. Po policzkach spływały łzy, a ona sama żegnała się z życiem. Przymknęła oczy szykując się na śmiercionośne zaklęcie.-Dziękuję, Hermiono-szepnął całując ją delikatnie w czoło. -Jesteś teraz moją nadzieją-w jego oczach pojawiły się iskierki ciepła. -Oblivate.

Rozchyliła powieki, patrząc na pustą przestrzeń.
-Znowu się zasiedziałam-szepnęła do siebie. Otarła łzy z policzków, które nie wydawały się podejrzane w związku z tym, że siedziała nad grobem przyjaciela. Zebrała skórzaną torebkę i nieświadoma tego co działo się  dosłownie przed chwilą, poszła do domu.