O przygodach słynnej trójki słyszał chyba każdy w świecie czarodziejów. Każde dziecko pragnęło spotkać, któregoś z bohaterów, lub choćby uściskać ich dłonie. Po raz kolejny uratowali świat przed całkowitą zagładą, pozostając tą samą trójką zwykłych przyjaciół. Byli kimś w rodzaju super bohaterów wyłapującą okazję do niesienia pomocy. Wszyscy ich podziwiali i pragnęli być tacy jak oni. Zapowiadało się na szczęśliwe zakończenie, jednak upadek Voldemorta nie czynił świata wiecznie szczęśliwym. Życie toczyło się dalej, a wraz z nim ludzkie problemy i troski.
Ludzie mogli ich podziwiać, oczekiwać wielkich czynów i dalszych bohaterskich zachowań. Mogli wielbić ich ponad wszystko zupełnie zapominając, że Harry, Ron i Hermiona to jedynie trójka zwykłych nastolatków. Mogli zapomnieć o tym, że oni również są ludźmi, a sukces zawdzięczają silną ideą i wielkiemu sercu. Mogli zapomnieć o tym, że wielkiemu trio po prostu się poszczęściło. Że w każdej chwili może zdarzyć się coś, co zwyczajnie ich przerośnie. Harry Ron i Hermiona pragnęli odpoczynku, chwili spokoju, odetchnięcia, ulgi. Pragnęli przymknąć oczy, zasłonić się od fleszy aparatów i podnieconych głosów dziennikarzy. Pragnęli w ciszy oddać cześć zmarłym w bitwie, przyjaciołom, z którymi niegdyś mijali się na korytarzach szkoły, która była ich domem. Szkoły, która została niemal doszczętnie zburzona, a ich jedną ambicją było jej odbudowanie. Ukazanie światu, że będą walczyć do samego końca, bo dla nich wojna się nie skończyła. Trzeba było odnaleźć śmierciożerców rozproszonych po całym świecie, a kiedy przyjdzie czas dokończyć naukę, zająć się planami na przyszłość. Nie mieli pojęcia co ich czeka, co mogą spotkać na swojej drodze. Wiedzieli jednak, że razem mogą stawić temu czoło. Byli dowodem nierozłącznej, prawdziwej przyjaźni, którą nie był wstanie pokonać nawet najgroźniejszy czarnoksiężnik na świecie.
Teraz jednak przyszedł czas na uniesienie brody i dzielne kroczenie naprzód. Mimo wszystko. Mimo natarczywych fanów, martwych przyjaciół i szkoły, która była ich domem, a teraz jedynie górą gruzu. Musieli być szczęśliwi, bo szczęście to największy dowód zwycięstwa.
***
Promienie porannego słońca wtargnęły do pokoju, drażniąc spokojną twarz brązowowłosej dziewczyny. Przeciągnęła się, leniwie rozchylając powieki. Westchnęła cicho, zdając sobie sprawę, że znowu wróciła do rzeczywistości, świata, w którym jeszcze nigdy nie było takiego bałaganu. Niechętnie zwlokła się z łóżka, zarzucając na siebie szlafrok i wychodząc z pokoju. Stanęła u szczytu wielkich schodów, wychylając się przez poręcz na dół. Wszyscy byli już na nogach. Rodzina rudowłosych czarodziejów od świtu krzątała się po domu załatwiając mnóstwo ważnych spraw.
Uśmiechnęła się delikatnie. To miłe, że Weasley'owie pozwolili jej zamieszkać w Norze. Zeszła po schodach, witając się z przyjaciółmi. Wszyscy wydawali się być bardzo przygnębieni. W sumie... nie ma się co dziwić. Ją też przybiła śmierć Freda. Postanowiła jednak się nie załamywać. Zawsze była dzielna, dlatego za cel postanowiła sobie podtrzymywać wszystkich na duchu. Uśmiechała się, śmiała i zmuszała wszystkich do rozmowy. W końcu Fred nie walczył o nic innego jak wolność, radość dla nich wszystkich.
-Gdzie chłopcy?-spytała, siadając obok Ginny, jej najlepszej przyjaciółki. Nalała sobie trochę soku dyniowego, po czym spojrzała wyczekująco na rudowłosą.
-Teleportowali się do Hogsmade, a stamtąd poszli do Hogwartu... Dobrze wiesz ile jest tam ciał. Trzeba pochować naszych przyjaciół-mruknęła, smętnie żując kawałek tosta. W jej głosie pobrzmiewała nieopisana gorycz, która wydzierała się z jej serca. Ginny Weasley bez wątpienia bardzo cierpiała. Mimo kłótni ze swoim bratem bardzo go kochała. Do tego wiele innych znajomych, którzy niegdyś uśmiechnięci i pochłonięci przez życiowe sprawy teraz byli najzwyczajniej martwi. Każdego by to przygnębiało.
-Percy i tata przed chwilą teleportowali się do ministerstwa, Bill zajmuje się paroma rannymi kolegami w muszelce, a Charlie pomaga mamie w ogrodzie...
-Co z Georg'em?-spytała brązowowłosa, patrząc na przyjaciółkę z troską. Ginny nie wyglądała najlepiej.
-Odkąd poszedł gdzieś z Angeliną nie wrócił. Mama strasznie się martwi, ale mi się wydaje, że to najlepsza sytuacja. On potrzebuje od nas odpocząć, a Angelina przypilnuje by nie zrobił nic głupiego...
-Z Ronem też nie jest najlepiej. Ucieka, przyjmuje każdą, nawet najcięższą prace byle oderwać się od prawdziwego życia. Wychodzi rano, wraca wieczorem... W ogóle się nie widujemy... Wiem, że jest mu ciężko, ale czy nie powinniśmy się nawzajem wspierać?-spytała ciężko wzdychając. Świadomość, że Ron ją odtrąca bardzo bolała. Możliwe, że potrzebował czasu, ale czy on nie widział, że jej też jest ciężko? Potrzebowała go równie mocno jak on potrzebował jej. Co więc było nie tak? Dlaczego rudowłosy unikał jej, bojąc się jej spojrzeć w oczy? Czyżby aż tak mocno cierpiał?
-My też się stąd wyrwijmy. Nie chcę tak bezczynnie siedzieć-powiedziała Ginny zrywając się z krzesła. -Chodźmy na Pokątną, tam też potrzebne są chętne różdżki do roboty!- w jej oczach zabłysły iskry entuzjazmu, które od długiego czasu w ogóle się nie pojawiały. -Proooszę, Hermiono-powiedziała, patrząc na nią błagalnym głosem. -Proszę odetchnijmy wreszcie od tej przytłaczającej żałoby!
Brązowowłosa spojrzała na nią, z przekonaniem kiwając głową.
Teraz przyszedł czas na uniesienie brody i dzielne kroczenie naprzód - Pomyślała, przybierając na twarz szeroki, szczery uśmiech.
***
-Rozpoczynam rozprawę!-tubalny głos przewodniczącego magicznej rady czarodziejów rozbiegł się po sali. -Draco Lucjusz Malfoy, oskarżony o śmierciożerstwo i gorliwą współpracę z Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Było-Wymawiać. Dopuścił się paru morderstw i sadystycznych tortur na niczemu winnych zarówno czarodziejach jak i mugolach.
Mężczyzna z nienawiścią spojrzał na przykutego łańcuchami do krzesła chłopaka.
-Czy przyznajesz się do zarzuconych ci przestępstw?-spytał, podchodząc bliżej przyszłego skazańca. -Czy przyznajesz się do winy?-zdawało się, że chłód jego głosu mógłby zamrozić nawet płomienie Rogogona Węgierskiego. Siedzący na krześle podniósł opuszczoną dotąd głowę, odważnie patrząc w oczy urzędnika. W jego stalowoszarych tęczówkach była pewność, pewność i ani krztyny strachu, który byłby w danej sytuacji oczywisty. Azkaban był postrachem nawet najtwardszych czarodziejów.
-Nie-powiedział tak cicho, by jedynie stojący naprzeciw mężczyzna był wstanie go dosłyszeć. -Nie-powtórzył, już nico głośniej.
-Nie?-spytał urzędnik z wściekłością. Jego twarz stężała przybierając kolory czerwieni. Uniósł rękę, a przykuty do krzesła chłopak przymknął oczy, szykując się na ból. Uderzenie jednak nie nastąpiło. Mężczyzna rozdarł lewy rękaw jego koszuli ukazując światu wypalony na jego przedramieniu mroczny znak. -Jak więc wytłumaczysz to?-spytał ,uśmiechając się ironicznie. -Wypierasz się bycia śmierciożercom, a jednak masz na sobie wypalony znak. Czarny Pan wypalał go tylko tym, którzy zdawali się być jego oddanymi sługami...
-Czasem nie mamy wpływu na to kim jesteśmy-powiedział chłopak z opanowaniem.
-Mówią też, że to my wybieramy ścieżki, którymi idziemy...
Był w potrzasku i mimo iż w pełni świadomy tego, że zasłużył na taki los, desperacko pragnął się od niego uwolnić.
-Nie stanowię zagrożenia. Zabijałem i torturowałem pod przymusem-szepnął, bardziej do siebie niż do przewodniczącego rady. Pragnął być pewien swojej dobroci tak samo jak Hermiona Granger pamiętnej nocy na cmentarzu. Choć upłynęło od tamtej chwili dużo czasu, a on zdążył zrobić mnóstwo złych rzeczy, gdzieś w głębi czuł, że tli się w nim dobro. Wierzył, że jeżeli tylko by mógł, zmieniłby się w lepszą osobę.
Spojrzał w ciemne oczy urzędnika, wiedząc, że nic nie da się zrobić. Że widocznie tak miało być. Odwiecznie sterowany, ostatecznie pozbawiony wolności za coś, czego nigdy nie chciał robić.
-Przyzna...-zaczął, po dłuższej, wewnętrznej bitwie. Widział jak twarz urzędnika wykrzywia się w triumfalnym uśmiechu, by zaraz potem z niezadowoleniem odwrócić wzrok w stronę otwierających się z głośnym łoskotem drzwi. On również tam spojrzał czując jak z tym widokiem jego serce zamiera.
Minerwa McGonagall dumnie kroczyła przez salę rozpraw, zmierzając w stronę przedstawiciela magicznej rady. Wyraz jej twarzy był nieodgadniony, bardzo tajemniczy.
Draco spuścił głowę, wiedząc, że teraz jest jeszcze gorzej. O ile wcześniej miał szanse na w miarę łagodny wyrok, teraz z pewnością czeka go dożywocie. Opiekunka Gryfonów nigdy nie darzyła go sympatią. Owszem, starała się być sprawiedliwa, ale jeśli sądzić go sprawiedliwie to na pewno nie z jej zeznaniami. Nie ma się co łudzić na to, że stanęłaby w jego obronie.
Przewodniczący rady wysłuchał jej uważnie, pokorniejąc pod jej ostrym, pewnym spojrzeniem. Widać, że był niezadowolony, jednak nie zamierzał się jej postawić.
-Zeznania pani MGonagall wszystko zmieniają...-westchnął mężczyzna. -Jestem zmuszony przyznać pani rację i zmienić postanowiony wyrok... Draco Malfoy zostaje poddany pracy społecznej przy odbudowie Hogwartu dopóty, dopóki sam jego dyrektor (Minerwa McGonagall) go z tego nie zwolni. Podda się również nauce w celu ukończenia szkoły gdy tylko szkoła będzie nadawać się do takich warunków...
Niezadowolenie i złość emanowały z niemal każdej cząstki jego ciała. Draco nie miał pojęcia co takiego powiedziała mu nauczycielka, ale miał u niej teraz spory dług wdzięczności.
-Rozkuć go-powiedział urzędnik po dłuższej chwili milczenia. -Rozkujcie go i niech on zniknie mi z oczu!
Dwóch pracowników ministerstwa pokornie wypełniło jego polecenie, niezbyt delikatnie rozkuwając łańcuchy. Draco rozmasował sobie obolałe ,wolne nadgarstki, uśmiechając się z satysfakcją.
Czyżby uśmiechnęło się do niego szczęście, dając nadzieję na możliwość rozpoczęcia nowego, lepszego życia?
-Teleportowali się do Hogsmade, a stamtąd poszli do Hogwartu... Dobrze wiesz ile jest tam ciał. Trzeba pochować naszych przyjaciół-mruknęła, smętnie żując kawałek tosta. W jej głosie pobrzmiewała nieopisana gorycz, która wydzierała się z jej serca. Ginny Weasley bez wątpienia bardzo cierpiała. Mimo kłótni ze swoim bratem bardzo go kochała. Do tego wiele innych znajomych, którzy niegdyś uśmiechnięci i pochłonięci przez życiowe sprawy teraz byli najzwyczajniej martwi. Każdego by to przygnębiało.
-Percy i tata przed chwilą teleportowali się do ministerstwa, Bill zajmuje się paroma rannymi kolegami w muszelce, a Charlie pomaga mamie w ogrodzie...
-Co z Georg'em?-spytała brązowowłosa, patrząc na przyjaciółkę z troską. Ginny nie wyglądała najlepiej.
-Odkąd poszedł gdzieś z Angeliną nie wrócił. Mama strasznie się martwi, ale mi się wydaje, że to najlepsza sytuacja. On potrzebuje od nas odpocząć, a Angelina przypilnuje by nie zrobił nic głupiego...
-Z Ronem też nie jest najlepiej. Ucieka, przyjmuje każdą, nawet najcięższą prace byle oderwać się od prawdziwego życia. Wychodzi rano, wraca wieczorem... W ogóle się nie widujemy... Wiem, że jest mu ciężko, ale czy nie powinniśmy się nawzajem wspierać?-spytała ciężko wzdychając. Świadomość, że Ron ją odtrąca bardzo bolała. Możliwe, że potrzebował czasu, ale czy on nie widział, że jej też jest ciężko? Potrzebowała go równie mocno jak on potrzebował jej. Co więc było nie tak? Dlaczego rudowłosy unikał jej, bojąc się jej spojrzeć w oczy? Czyżby aż tak mocno cierpiał?
-My też się stąd wyrwijmy. Nie chcę tak bezczynnie siedzieć-powiedziała Ginny zrywając się z krzesła. -Chodźmy na Pokątną, tam też potrzebne są chętne różdżki do roboty!- w jej oczach zabłysły iskry entuzjazmu, które od długiego czasu w ogóle się nie pojawiały. -Proooszę, Hermiono-powiedziała, patrząc na nią błagalnym głosem. -Proszę odetchnijmy wreszcie od tej przytłaczającej żałoby!
Brązowowłosa spojrzała na nią, z przekonaniem kiwając głową.
Teraz przyszedł czas na uniesienie brody i dzielne kroczenie naprzód - Pomyślała, przybierając na twarz szeroki, szczery uśmiech.
***
-Rozpoczynam rozprawę!-tubalny głos przewodniczącego magicznej rady czarodziejów rozbiegł się po sali. -Draco Lucjusz Malfoy, oskarżony o śmierciożerstwo i gorliwą współpracę z Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Było-Wymawiać. Dopuścił się paru morderstw i sadystycznych tortur na niczemu winnych zarówno czarodziejach jak i mugolach.
Mężczyzna z nienawiścią spojrzał na przykutego łańcuchami do krzesła chłopaka.
-Czy przyznajesz się do zarzuconych ci przestępstw?-spytał, podchodząc bliżej przyszłego skazańca. -Czy przyznajesz się do winy?-zdawało się, że chłód jego głosu mógłby zamrozić nawet płomienie Rogogona Węgierskiego. Siedzący na krześle podniósł opuszczoną dotąd głowę, odważnie patrząc w oczy urzędnika. W jego stalowoszarych tęczówkach była pewność, pewność i ani krztyny strachu, który byłby w danej sytuacji oczywisty. Azkaban był postrachem nawet najtwardszych czarodziejów.
-Nie-powiedział tak cicho, by jedynie stojący naprzeciw mężczyzna był wstanie go dosłyszeć. -Nie-powtórzył, już nico głośniej.
-Nie?-spytał urzędnik z wściekłością. Jego twarz stężała przybierając kolory czerwieni. Uniósł rękę, a przykuty do krzesła chłopak przymknął oczy, szykując się na ból. Uderzenie jednak nie nastąpiło. Mężczyzna rozdarł lewy rękaw jego koszuli ukazując światu wypalony na jego przedramieniu mroczny znak. -Jak więc wytłumaczysz to?-spytał ,uśmiechając się ironicznie. -Wypierasz się bycia śmierciożercom, a jednak masz na sobie wypalony znak. Czarny Pan wypalał go tylko tym, którzy zdawali się być jego oddanymi sługami...
-Czasem nie mamy wpływu na to kim jesteśmy-powiedział chłopak z opanowaniem.
-Mówią też, że to my wybieramy ścieżki, którymi idziemy...
Był w potrzasku i mimo iż w pełni świadomy tego, że zasłużył na taki los, desperacko pragnął się od niego uwolnić.
-Nie stanowię zagrożenia. Zabijałem i torturowałem pod przymusem-szepnął, bardziej do siebie niż do przewodniczącego rady. Pragnął być pewien swojej dobroci tak samo jak Hermiona Granger pamiętnej nocy na cmentarzu. Choć upłynęło od tamtej chwili dużo czasu, a on zdążył zrobić mnóstwo złych rzeczy, gdzieś w głębi czuł, że tli się w nim dobro. Wierzył, że jeżeli tylko by mógł, zmieniłby się w lepszą osobę.
Spojrzał w ciemne oczy urzędnika, wiedząc, że nic nie da się zrobić. Że widocznie tak miało być. Odwiecznie sterowany, ostatecznie pozbawiony wolności za coś, czego nigdy nie chciał robić.
-Przyzna...-zaczął, po dłuższej, wewnętrznej bitwie. Widział jak twarz urzędnika wykrzywia się w triumfalnym uśmiechu, by zaraz potem z niezadowoleniem odwrócić wzrok w stronę otwierających się z głośnym łoskotem drzwi. On również tam spojrzał czując jak z tym widokiem jego serce zamiera.
Minerwa McGonagall dumnie kroczyła przez salę rozpraw, zmierzając w stronę przedstawiciela magicznej rady. Wyraz jej twarzy był nieodgadniony, bardzo tajemniczy.
Draco spuścił głowę, wiedząc, że teraz jest jeszcze gorzej. O ile wcześniej miał szanse na w miarę łagodny wyrok, teraz z pewnością czeka go dożywocie. Opiekunka Gryfonów nigdy nie darzyła go sympatią. Owszem, starała się być sprawiedliwa, ale jeśli sądzić go sprawiedliwie to na pewno nie z jej zeznaniami. Nie ma się co łudzić na to, że stanęłaby w jego obronie.
Przewodniczący rady wysłuchał jej uważnie, pokorniejąc pod jej ostrym, pewnym spojrzeniem. Widać, że był niezadowolony, jednak nie zamierzał się jej postawić.
-Zeznania pani MGonagall wszystko zmieniają...-westchnął mężczyzna. -Jestem zmuszony przyznać pani rację i zmienić postanowiony wyrok... Draco Malfoy zostaje poddany pracy społecznej przy odbudowie Hogwartu dopóty, dopóki sam jego dyrektor (Minerwa McGonagall) go z tego nie zwolni. Podda się również nauce w celu ukończenia szkoły gdy tylko szkoła będzie nadawać się do takich warunków...
Niezadowolenie i złość emanowały z niemal każdej cząstki jego ciała. Draco nie miał pojęcia co takiego powiedziała mu nauczycielka, ale miał u niej teraz spory dług wdzięczności.
-Rozkuć go-powiedział urzędnik po dłuższej chwili milczenia. -Rozkujcie go i niech on zniknie mi z oczu!
Dwóch pracowników ministerstwa pokornie wypełniło jego polecenie, niezbyt delikatnie rozkuwając łańcuchy. Draco rozmasował sobie obolałe ,wolne nadgarstki, uśmiechając się z satysfakcją.
Czyżby uśmiechnęło się do niego szczęście, dając nadzieję na możliwość rozpoczęcia nowego, lepszego życia?
Świetny rozdział :D Pozdrawiam Lili :D
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział ale niech będzie dłuższy błagam! I niech się więcej dzieje <3
OdpowiedzUsuńhttp://dramione-jar-of-hearts.blogspot.com/
Ja tam zawsze lubiłam McGonnagal :D
OdpowiedzUsuńDobra z niej kobitka xd
Czekam na kolejny rozdział!
Rozdział jest genialny :D Wszystko zaczyna się ciekawie i obstawiam, że potem będzie jeszcze lepiej, więc z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :)
OdpowiedzUsuńhttp://dramiona-la-fin-de-la-vie.blogspot.com/
Czekam na kolejny rozdział. Historia zapowiada się ciekawie :)
OdpowiedzUsuńGenialne opowiadane. Była bym wdzięczna, gdybyś informowała mnie o nowych rozdziałach na moim blogu tu :
OdpowiedzUsuńhttp://dramione-i-need-you-now.blogspot.com/
lub tu :
http://rose-scorpius-you-will-always-be-my.blogspot.com/
A tak przy okazji, zapraszam do czytania :*
Interesujące. Nie zaczyna się tak jak każde inne Dramione czyli że zostają prefektami mają wspólne dormitorium i nagle się zakochują. Wydaje mi się iż tutaj sprawa będzie o wiele bardziej zawiła. Czekam na kolejną notkę. ;)
OdpowiedzUsuńJestem pod wielkim wrażeniem. Bardzo mi się spodobało i czuję, że będę tu zaglądać. :D
OdpowiedzUsuńPoprzednie historie nie przypadły mi aż tak do gustu... Kwestia gustu. xD W każdym bądź razie nie przejmuj się tym, bo miałaś świetne pomysły, a ja pomimo tego, że przynajmniej na ostatniego bloga wchodziłam od czasu do czasu, to widziałam, że z każdą nową historią coraz bardziej się rozwijasz i twój styl jest coraz lepszy. :P Dlatego gratuluję. :**
Nie spodziewałam zachowania McGonagall. Ale dobrze, że się tak zachowała. Zawsze ją lubiłam. ^^ Przynajmniej Draco nie jest teraz w Azkabanie. <3
To urocze, że Hermiona tak mu pomogła... Szkoda tylko, że nie pamięta tego... :c
Mam nadzieję, że szybko pojawi się nowy, bo mam wielką ochotę na więcej! :3
Całuję i weny, kochana! :*
Świetny rozdział i opowiadanie zapowiada się ciekawie. Nie mogę się doczekąc następnego rozdziału.
OdpowiedzUsuńZyczę weny i pozdrawiam.
Marciolak =D
Zaczyna się ciekawie, będę tutaj zaglądać :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie, sama niedawno zaczęłam pisać dramione.
[http://umysl-czystszy-niz-lza.blogspot.com/]
Ach, zapomniałam dodać, że czytałam twoje poprzednie blogi :)
UsuńPodstawowe pytanie czemu ja nie skomentowałam? Nie mam pojęcia, rozdział smutny, nawet szkoda mi się zrobiło Rona :O dobrze, że się rozstali bo czekam na Dramione <3
OdpowiedzUsuńAch, ach, ach! Cudo w każdym calu.
OdpowiedzUsuńtak! teraz może wszystko zmienić ! :)
OdpowiedzUsuńDobry rozdział !
CzytelniczkaGreen.
No to teraz sie zacznie szczesliwe zycie Dravo i hermiony :)
OdpowiedzUsuńUff całe szczescie ze Draco został uniewinniony! :D dokładnie taka sama sytuacja jak ze Snape'm :D ciesze sie... Teraz juz sie zacznie dramione *.*
OdpowiedzUsuń