sobota, 28 września 2013

21. Odejść... i nigdy nie wrócić?

Znasz to uczucie kiedy wychodzisz na prostą? Kiedy widzisz swój cel, tak blisko, tak osiągalnie. Kiedy zbliżasz się do upragnionego i nagle ktoś staje na twojej drodze. Nie podcina twych skrzydeł, nie szydzi i nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, mówi "Droga wolna! Powodzenia.". Jednak jednocześnie pokazuje ci to co przez ten cały czas przeżyłeś. Jak wielkie było twoje poświęcenie po to, by teraz znaleźć się w tym, a nie innym miejscu. Wtedy też pojawiają się wątpliwości i to jedno, najbardziej męczące pytanie. Czy to wszystko było tego warte? Czy przypadkiem cały trud, ciężka walka nie poszły na marne? Czy może nie przeszedłeś tyle by na końcu dowiedzieć się, że i tak nigdy nie miałeś szans?
Patrzysz prosto w oczy tego człowieka i musisz przyznać, przynajmniej przed sobą, że boisz się prawdy. Boisz się iść dalej by dowiedzieć się  tego wszystkiego. Wolisz zawrócić, odejść z własnej, nieprzymuszonej woli. Wolisz po raz kolejny przejść przez ciężką drogę, bo przynajmniej to już znasz. Boisz się dać szczęściu szansę, bo nie chcesz się rozczarować.

-Jak bardzo trzeba się stoczyć, by myśleć nad własnym istnieniem wpatrując się w kominek i wypijając kolejną butelkę whisky?-spytał młody chłopak jakby licząc, że ktoś mu odpowie. W pokoju był całkiem sam. Myślał. Pełen wiary, że kiedyś mu to przejdzie. Nigdy nie sądził, że coś od czego tyle czasu pragnął się odgrodzić przyjdzie tak nagle i niespodziewanie. Niestety, musiał się z tym pogodzić. Jak bardzo by się zmienił i jak bardzo by tego nie chciał. Na zawsze pozostanie śmierciożercą. Bo na jego lewym przedramieniu jest wypalony taki, a nie inny znak i ma na nazwisko Malfoy.
Oczywiście miał parę opcji.
Stać się żałosnym uciekinierem. To znaczy:

  1. Zmienić nazwisko.
  2. Zmienić imię. 
  3. Dokleić sobie wąsy i przefarbować włosy na czarno. 
  4. Załatwić sobie lewy paszport. 
  5. Wyjechać z kraju. 
  6. Znaleźć pracę na czarno. Najlepiej w ciemnym zaułku mugolskiej ulicy na końcu świata. 
  7. Roztrwaniać swoje ciężko zarobione pieniądze, które będą wręcz w śmiesznej ilości. 
  8. Na końcu stwierdzić, że jest się i tak nieszczęśliwym. 
  9. Popaść w depresje. 
  10. Stwierdzić, że nawet najlepsi psychiatrzy nie są wstanie mu pomóc. 
  11. Rzucić się w z mostu.
  12. Zostawić, krótki list. Nie ma sensu i tak nic dla nikogo by nie znaczył. Przynajmniej nie z tymi doklejonymi wąsami. 
Miał oczywiście plan "B". Mógł stać się "geniuszem zła". To znaczy:
  1. Kupić sobie czarny płaszcz.
  2. Kupić sobie skórzane rękawiczki. (Wszystko co robisz w skórzanych rękawiczkach jest bardziej epickie.) 
  3. Nigdy nie ściągać z głowy kaptura. (Tak dla tajemniczości). 
  4. Z nikim nie rozmawiać. Geniusze zła z nikim nie rozmawiają. Słowo Geniusz- oznacza "Nie potrzebujący pomocy ani kontaktu z innymi. Poziom mądrości i inteligencji sprawia, że ludzie są za głupi na jego towarzystwo."
  5. Wkurzać i prześladować wszystkich, którzy robili  mu kiedykolwiek na złość. Którzy są irytujący albo po prostu znaleźli się w jego pobliżu kiedy ma zły humor. 
  6. Cieszyć się, że stał się takim draniem, że jego uczucia nie mają już znaczenia. 
  7. Stwierdzić, że z tym też nie jest się szczęśliwym. 
  8. Pójść do baru, utopić smutki w alkoholu. 
  9. Pobić się z gościem, który obraził jego ulubioną drużynę  Quidditcha. 
  10. Przekonać się, że ów gość przynależy do jakiejś nienormalnej mafii. 
  11. Zostać zamordowanym w ciemnym zaułku mugolskiej ulicy na końcu świata. 
  12. Na pogrzebie... Stop. Geniuszom zła nikt nie urządza pogrzebów. 
Plan "C" był nieco bardziej kolorowy. 

  1. Rzucić szkołę i zostać gwiazdą rocka. 
  2. Wymyślić sobie pseudonim, który wszystkie nastoletnie czarownice będą wykrzykiwać na koncertach. 
  3. Za zarobioną kasę kupić sobie limuzynę, dom na wyspie i wyspę. 
  4. Codziennie wstawać witając u progu paparazzi. 
  5. Po kłótni z dziennikarzami czytać napisane przez nich odmóżdżające czasopisma, w których byłby numerem 1. 
  6. Odpisywać na listy napalonych fanek. 
  7. Stwierdzić, że kariera idola głupich nastolatek wcale go nie uszczęśliwia. 
  8. Wyjść na ulicę i powiedzieć, że ma się wszystko gdzieś. 
  9. Spotkać się z oburzonym odzewem fanów, dziennikarzy i "Fatalnych Jędz", które w międzyczasie nazwałyby go swoim "mistrzem". 
  10. Jako bezdomny, zbojkotowany przez media odnaleziony przez wkurzonego męża kobiety, która popadła w depresje z powodu zaniechania przez niego tworzenia nowych, niesamowitych utworów. 
  11. Zabity w ciemnej, mugoslkiej ulicy gdzieś na końcu świata. 
  12. Zapomniany. Gwiazdy rocka z takim talentem i urodą się nie zapomina. 
Plan "D"...

-Stop! Jakim trzeba być idiotą żeby wymyślać takie plany?!-spytał sam siebie stwierdzając, że jest na skraju zachorowania na niebywałą chorobę psychiczną, która dla niego z pewnością zakończy się śmiercią w ciemnej, mugolskiej ulicy na końcu świata. 
Musiał się z tym pogodzić. Że jest tym kim jest i tym kim chce być. Ludzie, którzy mają go za kogoś innego nie są go warci. Nie powinno mu zależeć na ich opinii. Mimo wszystko szukał akceptacji. Bo każdy jej potrzebuje. 
Wiedział co jest mu potrzebne do szczęścia i co by go naprawdę uszczęśliwiło. Widział jakie chce snuć plany na przyszłość. Nie rozumiał tylko dlaczego musi być tak ciężko. Dlaczego ludzie mimo wszystko muszę patrzeć na niego poprzez pryzmat tego kim był on i jego rodzina podczas wojny. Wiedział, że po części mają rację. Wiedział, że robił paskudne rzeczy i czy chciał czy nie, musiał za nie odpowiadać. 
Widział jednak, że jest już innym człowiekiem. Że zasłużył na zaufanie i drugą szansę. 

Jego szczęście znajdowało się w tym samym zamku zaledwie parę pokojów dalej. 
Gdyby był dawnym sobą już dawno by to miał. Owinął wokół palca i wykorzystał. 
Teraz jest inaczej. Teraz zależy mu na czymś więcej. I wie, że sam nie może tego osiągnąć. Że jeżeli coś ma z tego wyjść to potrzeba chęci obu stron... 
                                                                      ***
-Jak było?-spytała McGonagall widząc go w sowim gabinecie. 
-Nie wiem czy mogłoby być gorzej. Tak czy inaczej teraz nie jestem już nic pani winien, prawda?
-Oczywiście-potwierdziła skinieniem głowy. -Mimo to zależy mi żebyś ukończył szkołę.
-Niby dlaczego?-prychnął, patrząc na nią z powątpiewaniem. 
-Ponieważ widzę w tobie młodego, inteligentnego człowieka, który ma ambitne perspektywy na przyszłość-powiedziała, patrząc na niego z matczyną czułością, której on oczywiście nie docenił. 
-Jakie perspektywy na przyszłość, pani profesor?-spytał z kpiną. -Kto da pracę byłemu śmierciożercy?
-Na pewno ktoś dostrzeże w tobie to, co widzę w tobie ja. Możesz też pamiętać, że możesz liczyć na moją pomoc i...
-Kto mnie zatrudni bez pani pomocy? Nie mogę do końca życia osiągać czegoś za pomocą znajomości! Wszyscy mówią jaki powinienem być. Co muszę zrobić, jak się muszę zachować. Prawda jest taka, że nawet jeżeli zastosuję się do tych wszystkich zasad nie dostanę czystej karty. Nie od kogoś kto słyszał o mnie chociażby słowo. Przykro mi ale nie zależy mi na uciekaniu, ukrywaniu czy kłamaniu. Szukam kogoś kto mnie zaakceptuje. Póki co nie znalazłem nikogo takiego. Nie muszę już kończyć szkoły, nie muszę się starać, bo i tak nie będę miał to czego chcę. 
-To zły tok myślenia-powiedziała dyrektorka wysłuchując go z uwagą. -Zastanów się nad tym.
-Myślałem zbyt długo, pani dyrektor. Dla mnie już za późno na taką naukę.

Wyszedł. Pełen kumulujących się w nich emocji i odczuć. Był zły. Właściwie nie wiedział co tak bardzo go wzburzyło. Może wydarzenie z państwem Scott i fakt, że sprawili, że wszystko co wzbierało się w nim od dłuższego czasu w końcu wybuchło. Nie wiedział kiedy znalazł się przed jej drzwiami i w nie zapukał. Pamiętał jedynie chwilę, w której otworzyła mu patrząc na niego zdezorientowanym wzrokiem. 

-Chciałaś wiedzieć dlaczego się zmieniłem. Chciałaś wiedzieć dlaczego to akurat z tobą pragnę się przyjaźnić. Spotkałem cię w ostatni dzień wakacji przed szóstym rokiem w Hogwarcie. Byłaś na cmentarzu, płakałaś nad jakimś grobem, a ja byłem nienormalny i przerażony, bo to była noc, w którą wszystko musiało się zmienić. I wybacz, bo była to najgorsza rzecz jaką wtedy zrobiłem, bo zmusiłem cię byś powiedziała, że jestem dobrym człowiekiem. I nawet jeżeli mówiłaś to szczerze ja usunąłem ci pamięć i jak głupi przeżyłem całą wojnę pełen durnych nadziei. A potem spotkałem cię w szkole i zacząłem spędzać z tobą co raz to więcej czasu. A teraz uświadamiam sobie, że ani twoje ani niczyje słowa tego nie zmienią. Nie zmieni tego nawet fakt, że cię kocham. Bo kocham. Kocham cię dziś, jutro, zawsze i na zawsze. I nie musisz z tym nic robić. Możesz wsiąść w czerwcu w pociąg, a potem wysiąść na stacji, rzucić się na szyje rudemu i przyjąć jego oświadczyny. Możesz żyć z nim długo i szczęśliwie, ale chcę żebyś wiedziała.
Przez chwilę po prostu stał. Wiedząc ile jest ckliwych monologów, którymi po prostu mógłby wyjawić jej prawdę. Tymczasem on zapukał do niej i na jednym wdechu powiedział jej to co chciał powiedzieć dawno temu. I wiedział, że więcej nie musi. Nie musi się starać, bo ona i tak nie będzie jego. Wystarczy, że będzie wiedziała. Że spróbował i nie będzie musiał się zadręczać świadomością, że nigdy się na to nie zdobył.
-Żegnaj, Granger-powiedział do osłupiałej dziewczyny, po czym całując ją krótko w policzek odszedł. Bez zamiaru powrotu.

A ona stała patrząc jak jego sylwetka znika gdzieś za zakrętem korytarza. Stała pozwalając by samotna łza spłynęła po jej bladym policzku. 









poniedziałek, 23 września 2013

20. Więzienie zwane przeszłością

Jeden taniec, drugi, trzeci... Impreza niczym w filmie. Każdy świetnie się bawi. Głośna muzyka dźwięczy w uszach. Pamiętała jak do niej podszedł. Jak zamienili parę słów, a potem oddali zapomnieniu przez całą resztę nocy. Bawili się jak nigdy wcześniej, jakby to był ostatni raz kiedy mogą oddać się beztroskim chwilą... Właściwie to tak właśnie było. Wyszli z klubu, poczuli jak zimne powietrze owiewa im twarze. Później... film się urwał. Skończył się, a razem z nim wspomnienia. Jedyne co było w jej głowie to prześwity prędkości, którą czuli i moment w, którym się zatrzymali...

Znowu ten sam sen... Czy to się kiedyś skończy?! Wstała z łóżka, próbując uspokoić swój oddech. Usiadła przy biurku i ukryła twarz w dłoniach. Merlinie jak ona bardzo miała dość!
Postanowiła poczytać jakąś książkę. Miała jeszcze cały wolny tydzień ferii świątecznych, a to równało się z czasem na przeczytanie połowy biblioteki szkolnej. Chciała odsunąć od siebie niepotrzebne myśli i najzwyczajniej w świecie odpocząć od wszystkiego co ją otaczało. Słońce już pojawiało się na niebie i zaczynał padać śnieg. Mimowolnie uśmiechnęła się sama do siebie. Lubiła siedzieć w dormitorium kiedy za oknem była taka pogoda. Nadawało to takiej specyficznej atmosfery. Sama nie była wstanie tego określić.

                                                                           ***

Szedł uliczką Hogsmade, czując jak żołądek skręca mu się z nerwów. Powtarzał sobie w myślach zdania, które zamierzał powiedzieć rodzinie jednego z poległych w bitwie. Nieprawdopodobne, że McGonagall zleciła mu takie zadanie. Nieprawdopodobne, że się na to zgodził! Nie rozumiał rodzaju tej terapii, jednak wiedział, że jeżeli to spotkanie ma oznaczać 100% wolność to jest wstanie zrobić nawet coś takiego.
Pod czarnym płaszczem kryła się marynarka i jasnoniebieska koszula. No właśnie... jeszcze denerwował się swoim strojem. Jak powinno ubierać się na takie okazje?
Przeczesał nerwowo włosy, po czym biorąc nerwowy oddech nacisnął klamkę gospody Carla. Tak jak się spodziewał wszędzie było pusto. Podszedł do baru i szybko witając się ze znajomym zamówił szklankę ognistej whisky.
-Co się dzieje stary? Czyżby ta brązowowłosa piękność z tobą zerwała?
-Żeby tylko tyle...-mruknął, biorąc zdrowy łyk procentowego napoju. -To znaczy my nigdy nie byliśmy razem!-zaprzeczył szybko, po czym kończąc whisky, uśmiechnął się blado w stronę barmana. -Trzymaj za mnie kciuki-mruknął, po czym bez wyjaśnień, a co ważniejsze zapłaty wyszedł z gospody.

                                                                           ***

Stał na werandzie swojego domu z rękami założonymi w głębokie kieszenie granatowego płaszcza. Jego ciemne włosy, przyprószone były białymi płatkami śniegu. Było mu zimno, jednak czuł, że to właśnie na werandzie jest jego tymczasowe miejsce. Nie wiedział na co czeka, ani na co się patrzy. Jego mózg był tak jakby "wyłączony". Nagle ją dostrzegł. Ciemną sylwetkę zmierzającą w stronę jego domu. Zbliżała się, jednak rozpoznał ją dopiero wtedy kiedy znajdowała się naprawdę niedaleko. Jak powinien się zachować? Wybiec na spotkanie? Wejść do domu i zatrzasnąć drzwi przed nosem?
Zdecydował się na stanie w miejscu i oczekiwanie na pierwszy krok zbliżającej się postaci.
Zamierzał być obojętny na to co się wokół działo, obrażony za tak długą rozłąkę bez wyjaśnienia.
Jego serce zmiękło dopiero wtedy kiedy dzieliły ich centymetry. Kiedy mógł poczuć zapach jej rudych włosów, gdy mógł odwzajemnić szeroki, ciepły uśmiech...

                                                                            ***

Dwójka ludzi. Kobieta i mężczyzna. Małżeństwo. Wiek około czterdziestu, może czterdziestu pięciu lat. Eleganccy, równie spięci co on. Zamówili trzy kieliszki wina. Jedno dla niego. Kulturalni, a przynajmniej starali się tacy być. Widać przygotowywali się na to spotkanie od dłuższego czasu.
Wziął głęboki oddech, po czym podszedł do ich stolika, próbując wyglądać na jak najbardziej opanowanego.
-Państwo Scott?-spytał patrząc na nich swoim przenikliwym wzrokiem. Jedyne co pomagało mu w tym spotkaniu były godziny nauki dobrego zachowania, których doświadczył w dzieciństwie. Był arystokratą i był gotowy nawet na przeprowadzanie "takich" rozmów. Nie zmieniało to faktu, że były ciężkie.
-Czekaliśmy na pana, zapraszam-powiedział mężczyzna wskazując mu miejsce naprzeciwko. -Nazywam się Will, to moja żona, Amelia-przedstawił się, a chłopak odpowiedział na to nieśmiałym uśmiechem.
-Miło mi państwa poznać. Jestem Draco... Draco... Smith.
Nie musieli wiedzieć, że należy do znanej w całym kraju rodziny arystokratów-śmierciożerców.
-Dostaliśmy list od dyrektorki szkoły. Nasza córka walczyła podczas bitwy o Hogwart. Podobno macie o niej jakieś wieści-powiedział William Scott. Widać jego żona nie była zbyt rozmowna.
Draco przełknął ślinę, biorąc łyk wina, które zamówiło dla niego siedzące naprzeciw małżeństwo.
A więc o niczym nie wiedzieli... McGonagall pozostawiła mu naprawdę twardy orzech do zgryzienia...
Rodzice dziewczyny patrzyli na niego wyczekująco, a kiedy podsunęli mu czarno-białe zdjęcie córki, blondyn spiął się i poczuł jak jego serce zatrzymuje się na chwilę.
-Zależy nam by ją odnaleźć. Mógłby pan coś powiedzieć?
-Podczas bitwy śmierciożercy schwytali paru ludzi i teleportowali się z nimi poza obręby Hogwartu.
-Przecież w Hogwarcie nie można się teleportować-w końcu się odezwała. Widział jak bardzo ciężka jest dla niej rozmowa. Jak jej mąż trzyma pod stołem jej rękę, gładząc palcami wierzch jej dłoni. W jej błękitnych oczach zalśniły łzy i dopiero wtedy zauważył po kim tamta dziewczyna je odziedziczyła.
-Nasza Lucy nie skończyła nawet siedemnastu lat! Nie widzieliśmy jej tyle czasu, czy ktoś nam powie co się z nią stało?!
A więc była taka młoda... Wtedy, trzymana przez śmierciożercę, wydawała się dużo starsza. Taka odważna, dumna... Nie każdy popisałby się takim opanowaniem.
-Musiała być z Gryffindoru-powiedział cicho, uświadamiając sobie, czym dom lwa różni się od Slytherinu.
On walczyłby do końca, zmyśliłby parę wiarygodnych historii starając się zachować życie. Gryfoni zawsze byli tacy honorowi, nigdy nie prosiliby o litość.
-Znaleźliśmy miejsce, do którego ich zabrali. Przykro mi... nikt nie przeżył-wyznał, a w jego zazwyczaj zimnych, stalowoszarych oczach pojawiło się współczucie.
Amelia wydała z siebie zduszony pisk, po czym zakryła usta, z przerażeniem wpatrując się w blondyna. W Trzech Miotłach był zbyt wielki tłok by ktokolwiek mógł zwrócić uwagę na jej tragedię. Wszyscy oprócz męża, przygarniającego ją do siebie i Dracona, który przeniósł wzrok gdzieś w bok, nie mogąc się na to patrzeć.
-C-Czy ona... Czy ona bardzo cierpiała?-spytał ojciec błękitnookiej dziewczyny łamiącym się głosem.

Krzyk... rozdzierający ciszę panującą w ciemnym lesie. 
-Crucio, Crucio, Crucio!-wrzeszczał Grayback co chwila wybuchając szyderczym śmiechem. -A na dokładkę może.... Sectumsepmra! 
-Grayback, wystarczy-powiedział blondyn oschłym, zimnym tonem. -Ona już nie ma siły krzyczeć-dodał, widząc jak dziewczyna zamilkła, a po jej twarzy spływają gorzkie łzy. 
-Daj spokój. Trzeba było nie przychodzić. 
-Nie przyszedłbym, gdyby Yaxley mnie nie zmusił-warknął ściskając ręce w pięści. Nie mógł oderwać wzroku od błękitnych oczu przyglądającym mu się z błaganiem. Jakby przesyłały mu nieme "zakończ to". Wziął głęboki oddech patrząc na nią... z żalem, przeprosinami i najgorszą-bezsilnością. 
-A co powiesz na moje ulubione zaklęcie?-nagle z różdżki Graybacka wystrzelił żółty promień, a kiedy ugodził nim dziewczynę, po jej ciele przeszedł dreszcz wywołany nową falą bólu. Krzyknęła tak, jak nigdy wcześniej. Dźwięk pełen cierpienia... Mimo to nie zamknęła oczu. Prześladowała nimi blondyna. Błagając o to by to zakończył. Wiedział, że musi to zrobić. Że to najlepsze wyjście, najlepsza pomoc. 
-Avada Kadavra-powiedział cicho, wiedząc, że nigdy nie przestanie się nienawidzić. 

-Nie-opowiedział po długiej chwili zamyślenia. Mimo to, wszyscy przy stole wiedzieli, że wypowiedziane prze niego "nie" znaczyło dokładnie to samo co "tak". Czy pomógłby im mówiąc, że osobiście zakończył jej cierpienia? Ojciec niebieskookiej Lucy zacisnął szczęki, licząc w myślach do dziesięciu, a blondyn zastanawiał się czy nastąpi jakiś wybuch, czy może małżeństwo wstanie z krzeseł i opuści gospodę bez jakichkolwiek słów?
-Znał ją pan?-spytała kobieta starając się powstrzymać łzy. Oprócz koloru oczu Lucy musiała odziedziczyć po niej również siłę.
-Z widzenia-powiedział cicho żałując, że jedyne chwile w których widział dziewczynę musiały tak wyglądać.
-Wiadomo kto to zrobił?-spytał mężczyzna. Widać teraz jego smutek i żal zastąpił gniew. Gniew i nienawiść do tego, kto ośmielił się skrzywdzić jego córkę.
-Zemsta panu nie pomoże. Niech mi pan uwierzy, to jeszcze bardziej pana zniszczy.
-Po prostu chcę wiedzieć kto to zrobił!-wycedził, zamachując się pięścią na stół i w ostatniej chwili się przed tym powstrzymując. Byli wychowani i potrafili być opanowani nawet w takich momentach.
-Niech mi pan uwierzy... ci ludzie już za to płacą. Każdego dnia.  Żyją pośród mrocznych myśli i wspomnień. I wie pan co? Gdyby pan się na nich zemścił... wyświadczyłby pan im jedynie przysługę.
-Czy ty ich próbujesz bronić?-spytała kobieta z niedowierzaniem.
-Próbuję państwu jedynie powiedzieć, że... Lucy była wspaniała i mimo tego iż nigdy z nią nie rozmawiałem... wiem, że była dobrą osobą. Nieważne że umarła, to ona była zwycięzcą. To ona nie zostanie zapomniana. To o niej po śmierci będą mówić same dobre rzeczy. Żaden ze śmierciożerców nigdy nie będzie mógł liczyć na coś takiego.
Wypowiadając te słowa wcale nie miał na myśli Graybacka czy Yaxleya... Miał na myśli siebie. O nich już się nie martwił.
-Ci ludzie zabili naszą córkę! Tu nie chodzi o zemstę. Chodzi o sprawiedliwość. Nie pozwolę by ci ludzie...-ojciec Lucy zdawał się być rozgniewany i naprawdę roztrzęsiony. Nie zwrócił uwagi na przechodzącą obok kelnerkę, dlatego podczas żywej gestykulacji niechcący wytrącił jej z rąk tacę. Na nieszczęście Dracona spadł z niej kubek gorącej kawy, który rozlał się akurat na jego przedramię. Syknął z bólu i niewiele myśląc podwinął rękaw koszuli. Skóra była poparzona jednak nie to się teraz liczyło. Zamarł w miejscu i spojrzał na rodziców Lucy w oczekiwaniu. Widział jak ich mięśnie się napinają jak szybko analizują to co się dzieje.
Czarny, mroczny znak był obiektem ich obserwacji i nie zapowiadało się na to, że przestaną się gapić.
-Jesteś ich sprzymierzeńcem-wycedził mężczyzna zaciskając pięści.
-Nie-zaprzeczył szybko, uświadamiając sobie, że co raz bardziej się pogrąża. Wziął głęboki wdech i spojrzał w bok, nie mogąc znieść spojrzenia matki dziewczyny. Patrzyła na niego z wielkim zawodem, bólem.
Zastanawiał się co powinien zrobić. Zacząć się tłumaczyć? Wyjść? Udawać, że nic się nie stało?
-Teraz już jasne dlaczego tak ich broniłeś...-powiedział z goryczą William. -Przyznaj się, sam im pomagałeś, co?
Milczenie. Bo niby co miał powiedzieć? Wytłumaczyć im, że rzucił śmiercionośne zaklęcie na ich córkę, ale w dobrych intencjach?!
-Will, chodźmy stąd-szepnęła Amelia, a łzy spłynęły po jej policzkach. -Dziękujemy za spotkanie-dodała patrząc w stalowoszare oczy blondyna.
-Co ty wygadujesz Amelio?! Chcesz powiedzieć, że...
-Że skoro ten człowiek nie siedzi w Azkabanie to na to nie zasłużył-przerwała mu twardo. -Idziemy.

Wyszli. Pełni smutku, rozpaczy, roztargnienia... Nie tak powinny wyglądać święta.
Patrzył jak znikają za drzwiami gospody, by po chwili ukryć twarz w dłoniach i próbując się uspokoić.
Poparzenie na lewym przedramieniu piekło go niemiłosiernie, sprawiając wrażenie jakby to nie rana, a mroczny znak zaczął go wzywać. Okropne uczucie. Napawające strachem, ciemnością...
Po chwili zdecydował się wrócić do zamku. Czuł się paskudnie z tym co się wydarzyło. Ludzie zawsze będą utożsamiać go z tym kim już dawno nie był i nic nie jest wstanie z tym zrobić. Nie ważne jak bardzo by się starał, zmienił. Oni i tak zobaczą to, co chcą widzieć. To jeszcze bardziej go motywowało. Bycie ponad to. Bycie dobrym, szczęśliwym człowiekiem, który może widzieć świat inaczej.

sobota, 21 września 2013

19. Sprawy, o których wolałoby się zapomnieć

-Doprawdy Granger. Kto jak kto ale ty to umiesz pieprzyć głupoty-powiedział, patrząc prosto w jej zdezorientowane, czekoladowe oczy. -Wiesz co? Zawsze wierzyłem w to, że jeżeli na czymś nam zależy... to to osiągniemy. Zawsze jest jakieś wyjście, jakiś sposób...
-Nie wiem kto cię tego nauczył, ale życie nie jest takie proste, Malfoy-powiedziała ze smutkiem głęboko wierząc w własne słowa.
-Cholera, Granger ty mnie tego nauczyłaś!-teraz się wkurzył. Łapiąc ją za ramiona, obdarzał morderczym wzrokiem. Hermiona zawsze była mądra, ale teraz po prostu nic do niej nie docierało.
-Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek mówiła coś takiego-o ironio! Rzeczywiście nie pamiętała lekcji, której udzieliła mu pewnej nocy na cmentarzu... -Musisz wiedzieć, że wszystko co osiągnęłam, osiągnęłam ciężką pracą. Nie raz poniosłam porażkę i jedynym sposobem było pogodzenie się z tym, niezależnie jak bardzo by mi zależało.
-Granger nie mówimy tu o Wybitnym z eliksirów. Mówimy o tym, że wmawiasz sobie coś co nie jest prawdą tylko po to by ulżyć sobie w podejmowaniu trudnych decyzji. Wiesz co to oznacza? Że mimo tego jak bardzo mi na tobie zależy, nie zrobię ci prania mózgu i nie przekonam do niektórych rzeczy. Musisz się z tym zmierzyć... albo stchórzyć i wybrać drogę, w której wybierać nie musisz.

                                                                               ***

Znowu tam była. Kolorowe światła, głośna muzyka, tańce i alkohol. Impreza. Ostatnia  w te wakacje. Każdy łapał ostatnie chwile uciekającej zabawy. Każdy pragnął bawić się jak najlepiej...
Uśmiechy na twarzach, śmiech, miłe rozmowy... coś niezapomnianego, wspaniałego, coś co sprawia, że czeka się na te chwile z utęsknieniem. Czarująca. Ubrana w ładną, granatową sukienkę. Dobrze się bawiła. Tańczyła na środku, nie zdając sobie sprawy jak dużo ludzi podziwia jej zgrabne, pewne ruchy. Kasztanowe, rozwiane włosy i ... on pośród tłumu... 

 Otworzyła oczy, a kiedy uświadomiła sobie, że jest w swojej sypialni odetchnęła z ulgą. Wstała z łóżka, wiedząc, że już nie zaśnie. Czuła się tak... samotnie. Przytłoczona własnymi myślami, wspomnieniami i świadomością, że wcale nie powinna się tak czuć bardzo bolało. Chciała coś zmienić, sprawić by było lepiej, inaczej... Niestety niektóre rzeczy już są, a nam pozostaje się z tym pogodzić.

                                                                               ***

Siedział na kanapie, popijając ognistą whisky. Zastanawiał się czy jego nadzieja nie jest może bezpodstawna... Czy nie robi z siebie idioty, dalej czekając?
-Co się dzieje Blaise?-do pokoju weszła kobieta. Ubrana w szlafrok, patrzyła z troską na chłopaka.
-Wszystko w porządku, mamo-mruknął, nie przenosząc na nią wzroku.
-Czemu nie śpisz? Jutro pod choinką...
-Mamo nie jestem już dzieckiem. Nie musisz martwić się, że chce przyłapać Mikołaja...-powiedział z zażenowaniem.
Kobieta westchnęła cicho, po czym nie czekając na jego zaproszenie usiadła obok na kanapie.
-Dobrze, nie wiem kim ona jest ale zdążyła namieszać ci w głowie.
-Nie namieszała mi w głowie! Poza tym... nie wiem o czym mówisz-odparł nieco zmieszany.
-Jak chcesz-powiedziała jego matka, lekceważąco machając ręką. -Nie siedź do późna. I nie pij tyle. Chcę, żeby mój syn był trzeźwy na jutrzejsze spotkanie z rodziną. Twoja pełnoletność niczego nie zmienia-to mówiąc zamierzała pójść spać, kiedy zatrzymały ją jego słowa.
-Czy kiedyś, podczas długiej rozłąki, zaczęłaś wątpić w czyjeś uczucia tylko dlatego, bo przestałaś go widywać?-spytał, bo bardzo go to trapiło.
-Cóż... związki na odległość bywają ciężkie... Czy to jakaś Francuzka?-spytała kobieta promiennie się uśmiechając.
-Mamo... to bardziej skomplikowana sprawa-wyznał, upijając duży łyk whisky.
Kobieta spojrzała na niego,uważnie mu się przyglądając. Po chwili z powrotem znalazła się obok niego wiedząc,że to przez te myśli jej syn jest tak przygnębiony.
-Myślę, że odległość niczego nie zmienia. Jeżeli to uczucie kiedykolwiek było prawdziwe to jestem pewna, że wszystko przetrwa. To, że jej nie widujesz, czy kompletnie straciłeś z nią kontakt... jeżeli kochasz ją prawdziwe to ona na pewno odwzajemnia twoje uczucia.
-To chyba nie takie proste...
-Blaise, słonko... Miłość jest bardzo prosta. To ludzie wszystko komplikują. Kochasz albo nie kochasz. Nie ma sensu wmawiać sobie czegoś co nie jest prawdziwe, bo na pewno nie przetrwa. Więc jeżeli naprawdę kochasz tą dziewczynę to... czekaj na nią, nie trać nadziei.
-Dlaczego uważasz ,że tu chodzi o jakąś dziewczynę? Spytałem tak... czysto teoretycznie...-próbował wymyślić chłopak. Nie chciał by od tej pory matka patrzyła na niego i uśmiechała się tajemniczo. To było coś co byłoby bardzo w jej stylu.
-Mnie nie oszukasz... No chyba, że... Blaise chcesz mi o czymś powiedzieć? Może to rzeczywiście nie jest dziewczyna? Synu pamiętaj, że razem z tatą kochamy cię i zaakceptujemy to kim jesteś...
-Mamo!!!
                       
                                                                                 ***

Lista dla której powinienem całkowicie odciąć od siebie Granger:

  • To nienormalna świruska. 
  • Przemądrzała kujonka, która potrafi działać na nerwy. 
  • Staje się brutalna i agresywna kiedy w grę wchodzą egzaminy. 
  • Ciągle wychwala cudownego Wybrańca i rudego, parszywego, lalusiowatego, ogłupiałego, skretyniałego Weasleya. 
  • Umawia się z Blaise'm do Hogsmade co strasznie mnie wkurza. 
  • Używa mądrych, trudnych słów, których czasem nie rozumiem. Mimo iż jestem bardzo inteligentny. 
  • Granger przesiaduje godzinami w bibliotece. 
  • Zbyt często się ze mną kłóci. 
  • Zawsze musi postawić na swoim. Jest uparta jak... uparty Hipogryf.
  • Przyjaźni się z Hagridem. 
  • Historia Hogwartu to jej ulubiona książka. 
  • Nie słodzi herbaty. Tzn. Nie ma gustu smakowego. 
  • Uczy się lepiej ode mnie. 
  • Po prostu jest wnerwiająca...
Patrzył się w zapisany przez siebie pergamin zastanawiając się kiedy zdążył się tak stoczyć. Ta karteczka była co najmniej... żałosna, jednak musiał przyznać, że dzięki niej zmalał poziom natrętnych myśli w jego głowie. Popijając kubek czarnej, mocnej kawy zaczął czytać kolejny podręcznik. Bynajmniej nie zamierzał zarwać nocy przez naukę. Podświadomie bał się po raz kolejny zasnąć. Powróciły koszmary. Wraz z odejściem kasztanowłosej dziewczyny odeszły spokojne noce. Przerażające wizje, wspomnienia... wszystko to nawiedzało go w nocy sprawiając, że nie czuł się bezpiecznie w własnym dormitorium. 
Mimo to nie przypominał małego, bezbronnego dziecka bojącego zasnąć w ciemności. Nie przypominał kilkuletniego, blondynka proszącego rodziców o to by mógł spać tej nocy z nimi. 
Nie przypominał, bo nigdy nie miał okazji nim być. Nigdy nie miał prawa okazać słabości, strachu. Nie mógł, bo przez lata wszyscy próbowali mu wpoić, że przez to stanie się nikim. Bojącym się własnego cienia śmieciem. 
Kłamali. Dorósł. Stał się silnym, dojrzałym i odważnym mężczyzną. Wszystko dzięki świadomości, że strach nie jest czymś złym. To świadomość swoich słabości. Ludzie, którzy znają swoje słabości stają się silniejsi. 

Przypomniał sobie o tym i momentalnie się uśmiechnął. To zaskakujące jak szybko można przywrócić sobie wiarę w siebie. Zamknął podręcznik i nie myśląc wiele o swoich poprzednich snach postanowił zmierzyć się z kolejnym. 

                                                                                *** 
-Panie Malfoy. Proszę do mojego gabinetu!-usłyszał za swoimi plecami, kiedy zamierzał wejść do wielkiej sali na świąteczne śniadanie. Westchnął, po czym nie mogąc powstrzymać się od wywrócenia oczami udał się do pokoju dyrektorki. 
-Słucham?-spytał stając przed nią i wkładając ręce do kieszeni.
-Nie przespana noc?-spytała kobieta przyglądając się jego cieniom pod oczami i przeciągłemu ziewaniu.
-Tej nocy Voldemort odcinał jednym zaklęciem głowę mojego przyjaciela z piaskownicy. To nie było coś przy czym miło się spało-powiedział obojętnie, splatając ręce na piersi. -O co chodzi?
-Czy mógłbyś się tym zająć?-spytała kobieta, nieco wstrząśnięta jego wypowiedzią. -To pewne dokumenty. Nie poprosiłabym o to normalnego ucznia ale ty... jesteś na tak jakby specjalnych zasadach...
-Co to ma być?-spytał otwierając teczkę, w której znajdowały się ruchome fotografię nieznajomych mu ludzi.
-Zaginęli podczas bitwy. Nie znaleziono ich ciał, jednak są osoby, które mogą potwierdzić, że ci ludzie walczyli, a nigdy nie wrócili...
-Może pojechali świętować na Karaiby?-spytał unosząc sugestywnie brwi. -Tak czy inaczej... co ja mam niby robić? Szukać ich po całym świecie? To nie do wykonania. Przynajmniej dla mnie. Nie byłbym wstanie ominąć zaklęcia Fideliusa a co dopiero...
-Może nie byłbyś wstanie ale jestem pewna, że odkryłbyś sposób dla którego...
-Pani profesor! Jeżeli ci ludzie nie wrócili do domów, a przeżyli to znaczy, że mieli coś innego do roboty, albo mieli coś na sumieniu i ukrywali to przed ministerstwem! Najzwyczajniej nie chcą być znalezieni. Nie będę bawił się w detektywa. Nie ma takiej opcji. Może jestem pani coś winien ale...
-Draco!
-...mówię poważnie jeżeli...
-Panie Malfoy ani przez chwilę nie prosiłam pana o znalezienie kogokolwiek!
-No to o co chodzi?-spytał nie wzruszony swoją pomyłką.
-Znalazłam tych ludzi.
-W takim razie jaki jest problem?
-Zakopanych pod ziemią. Mile stąd. Podejrzewam, że Śmierciożercy wzięli parę ofiar poza granice zamku by tam je torturować w spokoju...

-Maaaalfoy!!!-krzyknął zakapturzony mężczyzna. Blondyn odwrócił się w jego stronę wcześniej unikając lecącego w jego stronę zaklęcia. Spojrzał na niego, a kiedy zobaczył kobietę, którą śmierciożerca trzymał za włosy mocniej zacisnął szczęki. Unisół wyczekująco brwi, jakby czekając aż mężczyzna powie coś głupiego i da mu spokój. 
-Razem z Graybackiem idziemy wziąć parę ludzi i zabawić się nimi za lasem! Choć z nami!
-Jest wojna Yaxley!-odkrzyknął blondyn, odbijając od siebie czyjeś zaklęcie. Ocierając brodę z krwi, wziął głęboki oddech. Już teraz widział jak nienormalny sadysta, który stał naprzeciw torturuje przerażoną kobietę. Czemu nikt jej nie pomagał? Czemu nikt, kto stał po jej stronie nie widział, że jest w niebezpieczeństwie? Spojrzał w jej błękitne oczy. Wiedziała, że to już koniec. Na szczęście nie było w nich błagania o litość. Inaczej pewnie by tego nie zniósł. Była dumna, odważna. Przygotowana na wszystko. W swoim spojrzeniu próbował przekazać jej współczucie, przeprosiny... mimo iż trwało to zaledwie parę sekund wiedział, że dobrze to zrozumiała. 
-Idziesz czy nie?-krzyknął w jego stronę Yaxley przy okazji uchylając się przed kawałkami gruzu lecącego w jego stronę. -Chyba nie pozwolisz by ominęła cię taka zabawa? 

-Nie chcę mieć z tym nic wspólnego-powiedział po dłuższej chwili ciszy. -Przepraszam, muszę iść...
-Chciałam cię prosić żebyś spotkał się z rodziną jednego z poległych w tamtym miejscu. Ja mam naprawdę ważną sprawę. Nie mogę jej przegapić. Proszę cię zrób to dla mnie, a nie będziesz mi więcej nic winny.
-Nie mogę-pokręcił głową, jakby chcąc się wybronić. -Ja byłem śmierciożercą. Ci ludzie znienawidzą mnie i nie będą chcieli w ogóle ze mną rozmawiać! To nie jest takie proste...
-Oni nie muszę wiedzieć kim byłeś, Malfoy-przerwała mu, z powagą patrząc w oczy. -Ważne kim jesteś, Malfoy, a ja wierzę, że jesteś dobrym człowiekiem. 


czwartek, 19 września 2013

18. Lecząc depresję...

Mijały miesiące. Lekcje były opuszczane, a jej marzenie "bycia Wybitnym" zupełnie zatracone.
Dlaczego jej historia nie mogła skończyć się szczęśliwie? Dlaczego wyrzuty sumienia męczyły ją, nie dając chwili wytchnienia? Czas mijał niezauważalnie. Czuła jakby zatrzymał się wtedy, w gabinecie dyrektorki i za żadne skarby nie chciał ruszyć dalej. Zbliżały się Święta. Roześmiani uczniowie rozjeżdżali się do swoich domów. Ona zostawała tutaj. Również w domu, w Hogwarcie. Dopiero teraz wiedziała jak musiał czuć się Harry. Współczuła mu z całego serca, wiedząc, że on nie miał takich wesołych  świąt nawet raz. Nie ma się co oszukiwać, nawet Weasleyowie nie byli wstanie zastąpić tych prawdziwych rodziców.
Ron również wyjechał do domu. Posiedział z nią parę dni po wiadomości o śmierci państwa Grangerów, by po chwili ponownie oddać się w wir pracy. Ostatnio siedziała sama. Pogrążona we własnych myślach i emocjach. Zwykle siedziała na trawie tępo wpatrzona w spokojną tafle jeziora. Kiedy przyszła zima i biały puch pokrył błonia zmuszona była przenieść się do dormitorium i zamienić wodę na ogień wesoło trzaskający w kominku. Mówią, że są ludzie, którzy lubią samotność, ale nie ma nikogo kto tą samotność może znieść. Do tej pory nigdy nie rozumiała tych słów. Teraz rozumiała doskonale.

-Na pewno sobie poradzisz?-spytał Blaise patrząc na nią z troską.
-Tak-powiedziała cicho. -Dam radę.
-Moja mama zapraszała cię z dziesięć razy i...
-Chcę pobyć sama.
-Jak chcesz-westchnął chłopak, przeczesując palcami włosy. -Wesołych świąt-powiedział bez przekonania.
Odwrócił się zamierzając odejść, kiedy zatrzymał go jej głos.
-Ona wróci, Blaise. Jestem pewna.
Spojrzał na nią ze spojrzeniem pełnym wdzięczności.
-Do zobaczenia-mruknął, znikając za drzwiami jej dormitorium.

                                                                            ***

Zamek był w święta taki pusty. Można było napawać się panującą w nim ciszą. Siedziała na parapecie jednym w szkolnych korytarzy. Ubrana w gruby sweter czytała jakąś książkę. Udawała pochłoniętą jej fabułą, jednak jej myśli skupiały się tylko na jednym. Starała się nie myśleć o rodzicach. Niestety, mnóstwo wspomnień świątecznych było związanych z rodzicami. Westchnęła cicho, zatrzaskując książkę. Wiedziała, że nie jest wstanie czytać. Ostatnio nie oddała się żadnej lekturze.
Przeniosła wzrok z okładki w górę i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że nie jest sama. Przyglądał jej się w milczeniu. Wydawał się być skupiony, jakby zastanawiał się co powinien zrobić.
Zeskoczyła z parapetu. Zamierzała jak najszybciej się ulotnić, jednak on skutecznie ją przed tym powstrzymał.
-Będziemy wiecznie od siebie uciekać?-spytał poważnie. Przymknęła powieki, biorąc głęboki oddech. Merlinie, jak ona za nim tęskniła! Dlaczego dopiero teraz to sobie uświadomiła?
-Ja nigdy nie uciekam, Malfoy-mruknęła, odwracając się w jego stronę. Spojrzała prosto w jego stalowoszare oczy, czując, że nie jest wstanie się od nich oderwać.
-Mógłbym się o to kłócić-powiedział tak cicho, że nie była wstanie tego usłyszeć.
Zapanowała cisza. Mierzyli się spojrzeniami, nie bardzo wiedząc co powinno mówić się w takiej chwili.
-Muszę iść-powiedziała w końcu, a cały jej wyraz momentalnie posmutniał.
-Minęło już sporo czasu. Oni nie żyją Granger. Twoja depresja nie przywróci im życia.
Nie wiedział czemu to powiedział. Może wcale nie chciał i nieświadomie głośno pomyślał?
Zatrzymała się. Poczuła dziwny ucisk w sercu, łzy napływające do oczu. Od wizyty w gabinecie McGonagall z nikim nie rozmawiała na ten temat.
-Te słowa mają mi niby pomóc?-spytała tonem opływającym goryczą.
-Uświadomić-poprawił ją spokojnie. W jego oczach pojawiło się współczucie. Nie wiedziała czy kiedykolwiek wcześniej dostrzegła to w jego spojrzeniu.
-Jaki był najcięższy okres twojego życia?-spytała podchodząc do niego tak blisko, że niemal stykali się ciałami. Była zła i poirytowana.  Uśmiechnął się delikatnie. Nie rozmawiali nawet pięciu minut, a on już wzbudził w niej uczucia inne niż żal i smutek.
-Nie chcesz wiedzieć. To co się wtedy działo nie zmieściłoby się w głowie nikomu kto nie widział tego na własne oczy-powiedział, starając się by jego głos był obojętny. Nie musiała wiedzieć, że czasem ma koszmary z wizjami mrocznego znaku wypalanego na jego przedramieniu, albo całym okresem jego służby w szeregach Czarnego Pana. Każdy dzień był jak horror nie zamierzający się kończyć.
-Nie ważne. Wiedz, że właśnie taki okres przeżywam, więc gdybyś mógł z łaski swojej odpuścić swoje durne, nie mające znaczenia komentarze, byłabym wdzięczna!
-Ale...
-Jesteś beznadziejny, Malfoy!-krzyknęła, waląc pięścią w jego tors. Spojrzał na nią z wyrzutem, jednak postanowił, że da jej się wyżyć. Zrezygnował ze swojego planu, dopiero wtedy kiedy nie przestawała go bić, a z każdym uderzeniem stawała się coraz bardziej zrozpaczona.
-Dobra, wystarczy-powiedział, łapiąc ją za nadgarstki. Patrzył na nią z troską i współczuciem. Domyślał się jak się czuje.
-Gdzie byłeś wcześniej-spytała cicho, przez łzy, a on poczuł, że może rzeczywiście warto było przyjść, kiedy dowiedział się o tym co się jej stało. Zapomniał już o tym, że to ona zerwała kontakt i dała mu wyraźnie do zrozumienia, że nie chce go wiedzieć.
-Już jestem-szepnął, przytulając ją do siebie. Nagle miesiące kłótni i ignorancji przestały mieć znaczenie.
Dlaczego? Ktoś kiedyś powiedział, że tacy już są przyjaciele. Wybaczają sobie.

                                                                            ***
Siedziała przed kominkiem z głową opartą na jego ramieniu. Nic nie mówiła. Nie miała siły ani ochoty, zresztą i tak nie wiedziała co mogłaby powiedzieć. Wyrazić swoje uczucia? Bo to chyba lepsze niż gadanie o pogodzie? Możliwe, tyle że wtedy musiała by powiedzieć jak bardzo jest jej smutno. Jak gorycz rozrywa jej serce na małe kawałki. Jednak najgorsze było chyba to, że nikogo przy niej nie było. Ron wyjechał dawno temu. Nie pisał listów, nie odwiedzał jej. Był zapracowany, a ona samotna. Aż do teraz. Draco Malfoy po prostu trwał, jakby rozumiejąc jej potrzebę na milczenie. Nie miała pojęcia ile tak wpatrywała się w ogień, ale widać chłopak stwierdził, że jej czas się skończył. Wziął ją za ramiona i delikatnie odwrócił w swoją stronę.
-Słuchaj Granger-zaczął cicho. Nie był dobry w takich rozmowach. Wiedział jednak, że musi jej pomóc.
Jej wzrok zdawał się jakby nieobecny. Była przy nim ciałem, nie duchem. -Granger-powtórzył spokojnie tylko trochę głośniej. -Wiem jak to jest kiedy traci się coś ważnego. Wyobraź sobie, że to co się dzieje to jedynie zmiany, nowe życie. Odeszli, ale uwierz mi niektórym zdarzają się gorsze tragedie. Nie mówię, że nie masz prawa być nieszczęśliwa, ale nikomu przez to nie pomagasz...
-Nie masz pojęcia co czuje. Twoi rodzice właśnie siedzą razem w drogim salonie i popijają sobie szampana, rozmyślając co wysłać ci na gwiazdkę. Jedynym problemem jest to, że niewiedzą jeszcze co zlecić skrzatom do przygotowania na świąteczną kolacje a ich...
-Zamknij się-powiedział cicho. Nie wyglądał na złego. Raczej na dotkniętego jej słowami.
-Moi rodzice nie piją razem szampana, bo od wojny w ogóle ze sobą nie rozmawiają. Nie wyślą też żadnych prezentów na gwiazdkę, bo od lat jej nie obchodzą. To samo tyczy się kolacji. Od zdrady Zgredka nie pracuje u nas żaden skrzat, a co do drogiego salonu... wątpię by po tym co urządził tam Czarny Pan komukolwiek zechciało się tam siedzieć. Nie mówię, że nie ma prawa być ci silna. Mam na myśli raczej to, że jesteś silną osobą, która się z tym upora.
W jej oczach znalazło się poczucie winy, chyba jednak nie zamierzała nic powiedzieć.
-Słuchaj Granger mam dość patrzenia jak robisz z siebie ruinę.
-Nie robię z siebie ruiny. Bezbłędnie wypełniam wszystkie obowiązki i ...
-Co mi po twojej mechanicznej robocie?! W tobie nie ma już życia, Granger! To już nie jesteś ty!
-Cóż... czasem traci się coś ważnego. Wyobraź sobie, że to co się dzieje to jedynie zmiany, nowe życie-zacytowała beznamiętnym tonem.
Spojrzał na nią tak, jakby właśnie wypowiedziała mu wojnę. Cała ta sprawa zdawała się być coraz bardziej irytująca.
-No to teraz słuchaj uważnie. Wszyscy cię zostawili. Weasley, jego siostra, tak Ginny też, bo gdybyś ją chociaż trochę obchodziła wysłałaby pocztówkę z Hiszpanii, prawda? Zostawił cię też Święty Wybraniec, bo przecież zabawia się razem z Weasley za granicą. I wiesz co? Oni mogą cię mieć w dupie, ale ja,  cię nie zostawię. I nie pozwolę byś wmówiła sobie, że to że cię olali jest normalne.
-Żaden z moich przyjaciół mnie nie olał-powiedziała cicho dziewczyna. Wierzyła w nich. Wierzyła, że gdyby tylko mogli byliby z nią od początku, do samego końca.
-Więc gdzie twój narzeczony, Granger?-spytał z powątpiewaniem Ślizgon. Zaskoczył ją fakt, że w jego głosie nie było kpiny. Raczej współczucie, które jeszcze mocniej uświadamiało ją, że wszyscy ją zostawili.
-Pracuje na naszą przyszłość-odparła, dumnie unosząc brodę. Nie pozwoli by Malfoy przytłoczył ją mocniej swoją brutalną, chcąc nie chcąc prawdą.
-Tak szczerze Granger. Wolisz by pracował na waszą durną wille z basenem czy był przy tobie w najgorszym okresie twojego życia?
Miał rację. Miał rację i w tym momencie to sobie uświadomiła. Patrzyła mu w oczy i zupełnie nie miała pojęcia co mu na to odpowiedzieć.
-Jak się kogoś kocha, to mu się wybacza-powiedziała cicho, wierząc, że to choć trochę usprawiedliwi jej chore urojenia.
-Problem w tym, że ty go wcale nie kochasz-mruknął dostatecznie głośno by to usłyszała.
-Możesz przestać wmawiać mi rzeczy, o których sam nie masz żadnego pojęcia?!-teraz była zła. Miała dość tego co wpajał jej ten blondyn. Czy on naprawdę nie rozumiał, że nie chciała dopuścić do siebie tej prawdy?  Małżeństwo z Ronem będzie najkorzystniejsze. Dla wszystkich.
-Granger to ty siebie okłamujesz! Ty, Potter i Weasley się nawet nie przyjaźnicie! Co dopiero jakaś chora miłość! Zapłacił ci żebyś za niego wyszła czy co?! Wasze złote trio się rozpadło i jeżeli chcesz je odratować to na pewno nie małżeństwem z tą rudą łasicą!
-Przestań, dobrze?
-Ile razy mamy to przerabiać, żeby wreszcie do ciebie dotarło?!
-Mogę cię o coś zapytać?! Skoro tak bardzo chcesz żebym za niego nie wychodziła to dlaczego pozwoliłeś wtedy na to by cię uderzył? Czemu zwaliłeś winę na siebie? I co najważniejsze po cholerę obściskiwałeś się z tą Francuską dziewczyną w pustej klasie?!
-Nie obściskiwałem się z nikim w psutej klasie-żachnął się, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że rzeczywiście dziewczyna miała prawo tak o nim pomyśleć.
Splotła ręce na piersi, gniewnie mrużąc oczy.
-Dałem ci odejść, bo... bo czasem trzeba dać komuś odejść by zrozumiał, że tak naprawdę chce wrócić i nigdy więcej nie odchodzić-wyjaśnił patrząc prosto w jej czekoladowe oczy. -Nie mówmy o tym, dobrze? Możemy na nowo być... przyjaciółmi?
-Nie, Malfoy-powiedziała z powagą patrząc w jego czekoladowe oczy. -Nie, ponieważ...
-Możesz więc odpowiedzieć na jedno proste pytanie?
Przytaknęła, nieco zmieszana jego niezadowoleniem.
-Po cholerę siedziałaś ze mną przez ostatnie parę godzin? Spróbuj powiedzieć, że nic dla ciebie nie znaczę, to chyba nie wytrzymam i ci coś zrobię-powiedział spokojnie, jednak w jego głosie wyraźnie dało się wyczuć irytacje. -Nie mówię, że mamy być parą! Zrozumiałem, jasne? Ten pocałunek nic dla mnie nie znaczył i mówiąc przyjaciele miałem na myśli przyjaciele!-wyjaśnił od niechcenia. Nie wiedział jak bardzo zadziałało na nią jego kłamstwo. Jak to mogło dla niego nic nie znaczyć?!
-Rozumiem-powiedziała cicho, spuszczając wzrok.
-Mogę zatem wiedzieć za co mnie tak nienawidzisz?-spytał, unosząc jej podbródek, tak by zmuszona spojrzała mu w oczy.
-Bo dużo łatwiej jest mi cię nienawidzić niż przyznać jak bardzo mi na tobie zależy.

niedziela, 15 września 2013

Miniaturka - Przejażdżka samochodem

Właśnie opublikowałam pierwszą miniaturkę w mojej historii. Nie pamiętam kiedy ostatnio miałam tyle wątpliwości przed dodaniem jakiejś notki. Nie mam pojęcia czy wam się spodoba, ale mam nadzieję, że jakoś ją zniesiecie. Proszę o komentarze. Szczere, bo naprawdę nie wiem czy nadaję się do pisania takich rzeczy. Pozdrawiam i zachęcam do czytania. 


Są rzeczy, których nigdy nie kwestionowałam. Moje pojawienie się w Hogwarcie, Harry, Ron, cała społeczność czarodziejów. Nigdy nie zastanawiałam się dlaczego, mimo iż pochodziłam z rodziny mugoli, mogłam poznać tak pilnie strzeżoną, niewiarygodną tajemnicę. To wydawało mi się zbyt piękne by zastanawiać się dlaczego akurat ja.
Nic nie było wstanie tego zmienić. Profesor Quirrel i Snape, którzy spiskowali, a może raczej kłócili się za naszymi plecami, młody Tom Riddle, któremu zachciało się podrzucać pamiętnik moim przyjaciołom, zły wilkołak Grayback, który zapragnął przemienić najlepszego profesora obrony przed czarną magią jakiego kiedykolwiek mieliśmy,dementorzy, którzy dręczyli mojego najlepszego przyjaciela, Profesor Moody, który w rzeczywistości nie był tym za kogo się podawał, cała zgraja śmeirciożerców, której manią było prześladowanie mnie i moich znajomych, śmierć Syriusza, śmierć Dumbeldore'a... śmierć większości moich przyjaciół...
Żyłam w przeświadczeniu, że niektóre rzeczy po prostu się dzieją, a my nie mamy nad tym kontroli i jedyne co możemy zrobić to się z tym pogodzić. Jednak, przyszedł taki dzień, którego po prostu nie mogłam nie kwestionować, w którym naprawdę zaczęłam się zastanawiać czy jestem na właściwym miejscu i czy przypadkiem nie żyje we własnym świecie pełnym nieracjonalnych, wymyślonych rzeczy...

-Jak jedziesz idioto?!-spytałam zrezygnowana, waląc ręką w kierownicę. Nie trudziłam się nawet na krzyk. Zdawałam sobie sprawę, że nie może mnie usłyszeć. Wysiadłam z samochodu z niezadowoleniem podchodząc do pojazdu zaparkowanego za mną. Zapukałam w szybę, a kiedy się otworzyła zaczęłam mówić.
-Właśnie obiłeś mi tył drogiego mercedesa, ale możemy pójść na ugodę jeżeli podwieziesz mnie do pracy gdzie muszę być...-spojrzałam na zegarek- dokładnie za trzy minuty. Splotłam ręce na piersi, czekając aż siedzący w aucie mężczyzna wyjdzie i zacznie krzyczeć, że przecież to moja wina, co rzeczywiście było prawdą. Rozczarowanie zniknęło zaraz po tym, jak głos uwiązł mi w gardle, bo stojącym naprzeciw mężczyzną okazał się on. Pewny siebie, ubrany w elegancki, dopasowany garnitur. Stał i z uśmiechem patrzył na moją reakcje. Nawet jeżeli on też był zdziwiony, nie dał tego po sobie poznać. Aż tak się nie zmienił. Jego emocje dalej ukryte były pod chłodną maską pewnego siebie drania.
-M-Malfoy...-powiedziałam w końcu, zdając sobie sprawę, że muszę wyglądać jak totalna idiotka.
-Też się cieszę, że cię widzę-powiedział wywracając teatralnie oczami. -Wybacz, śpieszę się. Muszę lecieć-powiedział po chwili i zamierzał wsiąść do samochodu, kiedy zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. Odwrócił się, a ja po raz pierwszy mogłam zobaczyć jak na jego twarzy maluje się zaskoczenie. Uśmiechnęłam się, zadowolona z siebie, jednak po chwili opanowała mnie złość.
-Mój samochód jest zniszczony-powiedziałam, splatając ręce na piersi.
-Widzę-powiedział wzruszając ramionami i planując po raz kolejny spróbować wsiąść do auta, jednak ja znowu na to nie pozwoliłam.
-Muszę dojechać do pracy-powiedziałam z irytacją. Wkurzał mnie sam widok tego palanta, a co dopiero rozmowa z nim.
-No popatrz! Ja też!-powiedział z udawanym entuzjazmem. -A teraz wybacz, mówiłem, że się spieszę-dodał poważnie. Tym razem udało mu się wsiąść za kierownicę, a ja miałam patrzeć jak zostawia mnie na pustej drodze w środku lasu. Nie mogłam na to pozwolić.
W czasie kiedy on przekręcił kluczyki stacyjki i położył stopę na pedale gazu, ja rozsiadłam się na masce jego samochodu z wrednym uśmieszkiem na ustach.
-Do cholery, Granger! Nie możesz teleportować się do tej swojej durnej pracy?!-krzyknął, wychylając się przez okno samochodu.
-A jak wytłumaczę ludziom, że pojawiłam się nagle w ich biurze?!-spytałam ze złością. Nie zamierzałam odpuścić.
-Pracujesz wśród mugoli?!-spytał z rozbawieniem, co wkurzyło mnie jeszcze bardziej. Zeskoczyłam z maski auta i szybko znalazłam się na siedzeniu pasażera, obok niego.
-Tak, pracuję wśród mugoli-warknęłam, zapinając pasy i przyglądając się jego głupiej minie. -I z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że moja praca jest zdecydowanie lepsza i bardziej pożyteczna niż twoja!
-Zachowujesz się jak dziecko, Granger-powiedział spokojnie, a na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Śmiał się ze mnie.
-W takim razie powiedz dlaczego ty nie teleportujesz się do pracy. Czyżbyś zapomniał jak to się robi? A może lubisz się popisywać nowym modelem porsche?
-Nie teleportuję się do pracy,bo obiecałem przyjacielowi, że zawiozę jego córkę do szkoły. A tak w ogóle to nie jest porsche-powiedział lekko zażenowany. -Jestem magomedykiem w Mungu-powiedział już bardziej przyjaźnie. -To... gdzie mam cię podwieźć?-spytał, a ja byłam jeszcze bardziej wkurzona, bo najwyraźniej chciał pokazać, że nic sobie nie robi z mojego wybuchu.
-Księgarnia. Dwie przecznice od Munga. Możesz mnie tam wysadzić-powiedziałam cicho, skupiając się na widoku za oknem samochodu. Było mi wstyd. Tak, po raz pierwszy było mi wstyd  i wcale nie dlatego, że okłamałam go w sprawie pracy. Chodziło raczej o to, że po raz pierwszy w naszej kłótni to on zachował twarz i okazał się bardziej dojrzały.
-Jasne-mruknął, a kąciki jego ust uniosły się wysoko do góry.

Dłuższą chwilę jechaliśmy w milczeniu. Jakby wcale nie obchodziło nas to co wydarzyło się przez parę lat kiedy się nie widzieliśmy. Co prawda... nigdy nie interesowało mnie to, co działo się z Draconem Malfoyem po wojnie, ale teraz ciekawość po prostu zżerała mnie od środka.
-Czekaj, dokąd jedziesz? To nie jest dobra droga-powiedziałam nagle, kiedy uświadomiłam sobie, że trasę na Londyn minęliśmy paręnaście minut temu.
-Wiem-powiedział z tajemniczym uśmieszkiem, który nieco mnie przeraził.
-Wyrzucą mnie z pracy, jeżeli się nie zjawię.
-Jeszcze chwila, a pomyślę, że mnie okłamałaś-zakpił cicho się śmiejąc. Najwyraźniej świetnie się bawił.
-Słucham?-spytałam nie rozumiejąc o co może mu chodzić.
-Nie jestem głupi, Granger. Jak mogłaś myśleć, że uwierzę w historię z księgarnią? To oczywiste, że tam nie pracujesz.
-Mylisz się. Zawsze marzyłam o takiej pracy.
-Możliwe. Jednak gdybyś rzeczywiście tam pracowała, to byłaby twoją własnością. Nie pozwoliłabyś by ktoś kierował czymś, na czym ty znasz się dużo lepiej. Skoro byłaby twoją własnością, nie musiałabyś się spieszyć, bo raczej sama byś nie wywaliła. Poza tym... nie wydaje mi się żeby ktoś kto jeździ drogim mercedesem pracował w takim miejscu. I do tego tak się ubierał-to ostatnie dodał, taksując wzrokiem moją elegancką, beżową sukienkę.
-Masz rację, okłamałam cię. A teraz zawróć i odwieź mnie na miejsce.
-Nie...-mruknął, a jego odpowiedź brzmiała bardziej jak "nie chce mi się".
-Dlaczego?-spytałam czując jak rodzi się we mnie panika.
-Widzisz... ja też cię okłamałem-powiedział odrywając wzrok od drogi i patrząc na mnie z drwiącym uśmieszkiem.
-Malfoy... co ty chcesz zrobić?-spytałam, szukając torebki w której znajdowała się różdżka. Widać, miałam zginąć tego dnia, bo została w samochodzie. Na środku pustej drogi. W lesie. Kilkadziesiąt mil stąd.
-Daj spokój, będzie fajnie. Porywam cię w naprawdę fajne miejsce-powiedział niewzruszony moją paniką, która zresztą coraz bardziej dawała o sobie znać.
-Stop. Zatrzymaj się. Zatrzymaj się, albo otworzę drzwi i wyskoczę na pobocze. Nie chcesz tłumaczyć się z mojej śmierci.
Westchnął ciężko, po czym nacisnął hamulec. Auto zatrzymało się z piskiem opon, a ja odetchnęłam z ulgą.
-Jesteś nienormalny-powiedziałam, kiedy spojrzał na mnie z zażenowaniem.
-Nie, to ty jesteś nienormalna-powiedział, a ja znowu się zdenerwowałam, bo nacisnął na guzik blokujący drzwi w samochodzie.
-Wypuść mnie-rozkazałam, zaciskając mocno zęby.
-Do jutrzejszego ranka będziesz zamknięta w tym samochodzie-powiedział jakby była to normalna rzecz.
-Co proszę?!-krzyknęłam unosząc wysoko brwi.
-Słuchaj Granger-powiedział poważnie, patrząc mi prosto w oczy. -Wiem kim jesteś i gdzie pracujesz.
-Co?
-Ministerstwo na pewno dało ci dużo kasy za szpiegowanie moich przyjaciół, co?
-Nie wiem o czym mówisz-szepnęłam, przerażona, że właśnie mnie zdemaskował.
-Muszę przyznać, jesteś niezłą aktorką, ale zapomniałaś, że to ja tu jestem mistrzem.
-Twoi przyjaciele to śmierciożercy. To, że tobie udało się uciec od sprawiedliwości, nie znaczy, że im też ujdzie to na sucho-powiedziałam, wiedząc, że nie muszę już udawać. Rzeczywiście wiedział o mnie wszystko. Czyżby obserwował mnie od dłuższego czasu i wiedział, że jestem tajnym szpiegiem biura aurorów?
-Uwierz, płacimy za to co zrobiliśmy każdego dnia. Poza tym, żaden śmierciożerca, którego chronię nie był nim z własnej woli.
-Wzruszająca historia, ale lepiej dla ciebie jeżeli mnie wypuścisz-powiedziałam, mocując się z klamką. -Po cholerę mnie tu trzymasz? Moi ludzie znajdą twoich "przyjaciół". To że mnie tu uwięzisz niczego nie zmieni.
-Mylisz się. Wysłałem do ministerstwa sowę z listem gdzie jesteś. Dokładnie po drugiej stronie kraju. Odpuszczą sobie paru, niczemu winnych śmierciożerców i zajmą się ratowaniem z opresji jednej trzeciej złotego tria. W tym czasie moi przyjaciele wsiądą sobie w samolot i odlecą jak najdalej od tego przeklętego ministerstwa pewni, że nigdy ich nie znajdziecie-na jego usta wpłynął triumfalny uśmiech.
-Nawet jeżeli, to ty już masz pewną celę w Azkabanie-warknęłam wściekła, że jego plan okazał się naprawdę dobry.
-Zdecydowałem się na to, przygotowany na konsekwencje.
-Pozwoliłeś by ci mordercy wsiedli sobie w samolot kosztem twojego dożywotniego "mieszkania" w najgorszym i najstraszniejszym więzieniu na świecie?-spytałam z niedowierzaniem.
-Trudno-mruknął, wzruszając ramionami.
-Będziesz samotny i nawiedzany przez dementorów do końca życia!-krzyknęłam, nie mogąc zrozumieć jego poświęcenia.
-Tylko, jeżeli na to pozwolisz-powiedział, patrząc mi prosto w oczy. Jego stalowoszare tęczówki hipnotyzowały jak żadne inne. Nikt wcześniej tak na mnie nie patrzył.
-Więc do jutrzejszego poranka muszę tutaj zostać?-spytałam cicho, zastanawiając się czy to co zamierzam zrobić na pewno jest słuszne.
-Wtedy moi przyjaciele zdążą uciec. Potem niech się dzieje co chce.
-Dobra-powiedziałam z determinacją. -Zostanę tu do jutra.
Chciał coś powiedzieć, ale ja szybko mu przerwałam.
-Ale za nim podejmę ostateczną decyzję musisz wiedzieć, że na to nie zasługujesz, jasne? Nigdy nie zrobiłeś nic co miałoby najmniejszy cel bycia "uprzejmym". Zawsze byłeś chamskim, podłym draniem, który nie zasługuje na to by pozostać wolnym. Nie wiem jak wyglądała twoja przygoda z Voldemortem, wierzę, że tego nie chciałeś, dlatego cię nie skreślam, ale wiedz, że na twoich przyjaciół mamy wystarczające dowody. Jeżeli zostaną złapani będą siedzieć naprawdę długi czas, a ja tu zostanę tylko dlatego, że po raz pierwszy w życiu widzę jak robisz coś słusznego. Rozumiem cię i zrobiłabym dokładnie to samo-powiedziałam poważnym tonem. Takim, jakim zwykle zmuszałam ludzi do zeznań czy refleksji nad własnym życiem w dziale przesłuchań w biurze aurorów. Mimo to teraz wcale nie chciałam by Malfoy mi się zwierzał czy zastanawiał nad sensem własnej egzystencji. Chciałam jedynie by wiedział co o tym wszystkim myślę. By zrozumiał.
-Ale nie myśl, że ten jeden uczynek skreśla wszystkie twoje winy-dodałam po chwili, na co on delikatnie się uśmiechnął.
-Dzięki, Granger-powiedział.
-Nie robię tego dla ciebie-warknęłam.
-No to dla kogo?-spytał, wiedząc, że nie odpowiem na to pytanie. Oczywiście, że robiłam to dla niego. Bo byłam i chyba zawsze będę taka dobra i naiwna.

-Pójdziemy gdzieś?-spytał, a ja spojrzałam na niego jak na idiotę.
-Co?-spytałam, unoszą brwi.
-Zamierzasz siedzieć w tym samochodzie do jutra?-spytał, splatając ręce na piersi.
-Oczywiście, że nie-zaprzeczyłam szybko, a po mojej twarzy przemknął cień uśmiechu. Draco Malfoy od zawsze tak bardzo mnie intrygował. Porywacz przechadzający się ze swoją ofiarą? Tak zrobiłby chyba tylko on.

Nie wiem kiedy straciłam nad sobą kontrolę. Wtedy kiedy zgodziłam się na kawę w wyjątkowo przytulnej kawiarni, zaśmiewając się z jego opowieści czy może wtedy kiedy całowałam się z nim w toalecie poddając się namiętności i zapomnieniu. Miałam pojęcie jak bardzo głupie i nieodpowiedzialne jest co robię, ale byłam w końcu... Hermioną Granger.
Dziewczyną, która chyba zawsze będzie tak nieobliczalna.
Tak czy inaczej tamta noc okazała się naprawdę niesamowitą przygodą. I choć może wyglądało to tak, jakby wykorzystał mnie pragnąć uchronić się przed Azkabanem, wcale tak nie było.
Wydaje mi się, że w tamtej chwili coś do niego poczułam i nie miałam wątpliwości, że on czuje to samo.

Następnego dnia, wraz z wschodem słońca zrozumiałam czego tak naprawdę się dopuściłam, jednak mimo wszystko tego nie żałowałam. Byłam młoda, a młodzi ludzie często robią głupie rzeczy. Innego wytłumaczenia na moje zachowanie nie było.
Pozwoliłam odjechać mu samochodem, a kiedy teleportowałam się do ministerstwa, zeznałam, że Dracona Malfoya od momentu wojny nigdy w moim życiu nie było. Upiłam się i zostałam u przyjaciółki za miastem za co naprawdę przepraszam.
Wszyscy stwierdzili, że Malfoy najwidoczniej śledził mnie i wykorzystał sytuacje w której nie było mnie w pracy, po czym wyjechał jak najdalej kraju, dając im fałszywy trop.
Nie wiem co było gorsze. To, że kłamałam prosto w oczy moim znajomym, czy może fakt, że jedyne co było prawdziwe w tym kłamstwie to to, że Malfoy rzeczywiście był już daleko od Londynu.
Że kto wie? Nigdy go nie zobaczę.

Później zapomniałam o tym co się stało, co tak właściwie zrobiłam, na co się zdecydowałam.
Zastanawiałam się jedynie nad faktem czy może rzeczywiście nie padłam ofiarą bezczelnej manipulacji byłego Ślizgona. Czy może nie byłam jedynie pionkiem w grze, która od samego początku była ustawiona.
Co do tego, że obity tył mojego mercedesa, i zaciągnięcie mnie kilkadziesiąt mil od miejsca w którym powinnam być było zaplanowane, nie miałam wątpliwości.
Malfoy był mądry. Mądrzejszy niż kiedykolwiek i znał mnie lepiej niż mogłam kiedykolwiek przypuszczać.
Nie chciał bym z nim jechała. Opierał się, jednak kiedy już wsiadłam nie obrzucił obelgami i nie wypchnął mnie z auta. O to chodziło. Gdyby od razu się zgodził, nie wsiadłabym. Wiedziałabym, że coś nie jest w porządku, że na pewno nie zawiezie mnie do Londynu. Każde jego słowo, uśmiech, udawane zaskoczenie. Wszystko to było nienaganną grą aktorską, za którą powinni przyznać mu Oscara.
Cóż... choć nie powinnam, roztrząsałam tą sytuacje, kwestionując coś, czego kwestionowanie nie miało sensu. Nie mam pojęcia co sprowadziło mnie na ziemię.
Fakt, że w ciągu tego jednego dnia zakochałam się w nim do granic możliwości, czy może sowa przysłana pewnego słonecznego poranka z adresem mieszkania pewnego dobrze znanego mi mężczyzny...

Nie mam pojęcia kiedy czas tak szybko zleciał. Pewnego dnia obudziłam się u jego boku, obudzona przez radosny śmiech naszych dzieci. Za oknem słychać było szum morza, które przypominało o tym, że jesteśmy daleko. Od ministerstwa, magicznego życia. Mówiło o tym, że wszystko co przydarzyło się wcześniej, sprawiając, że moje życie stało się niezwykłe było już przeszłością. Teraz, nastąpił nowy rozdział.  Zamierzałam żyć chwilą. Tym razem także nie zastanawiając się czemu stało się tak, a nie inaczej.
Nie zamierzałam tego roztrząsać, bo wiedziałam, że szczęścia się nie kwestionuje.




sobota, 14 września 2013

17. Wiadomości nie do przyjęcia

-To nie takie proste,Malfoy-szepnęła, ocierając spływającą po jej policzku łzę. -Nie zrozumiałbyś.
-Ale ja chcę zrozumieć, Granger! Bardzo chcę zrozumieć.
-Nie mam ochoty rozmawiać, jasne?!
-Sama tu przyszłaś.
-Tamtego dnia kiedy mieli wypalić ci mroczny znak. Miałeś ochotę z kimś rozmawiać? A może odtrąciłeś wszystkich z wyniosłością czekając sobie na uroczystość?!
Za wiele. Przesadziła.
Wziął ją za ramiona i przycisnął do ściany, po czym patrząc jej prosto w oczy powiedział:
-Potrzebowałem wtedy rozmowy i nikogo nie odtrącałem, tak samo jak nie czekałem z wyniosłością na uroczystość. A tak w ogóle... nie sądzę by twoja ogólna sytuacja mogła się mierzyć z tamtym dniem.

Zapanowała cisza, podczas gdy on mordował ją wzrokiem, a ona tępo się na niego patrzyła.
-Przepraszam-szepnęła, odsuwając go od siebie, i kierując się do drzwi. -Cała ta zabawa w kłótnie i powroty nie ma sensu. Skończmy z tym, Malfoy. Skończmy zanim to wymknie się spod kontroli.
Nie czekając na jego odpowiedź wyszła. Wyszła, zostawiając go sam na sam ze swoimi myślami.
On jednak wcale nie miał ochoty myśleć, zagłębiać się w uczucia czy wspomnienia. Te dwie rzeczy wystarczająco go skrzywdziły. Opadł na łóżko, klnąc pod nosem wyjątkowo paskudne przekleństwo.
Był zły rozczarowany i chyba najzwyczajniej w świecie smutny. Jednak... nie zamierzał się nad sobą rozczulać. Sam tego chciał. Pocałował ją, doskonale wiedząc, że potem będzie bolało. Mimo wszystko... było warto.

                                                                              ***

-Harry... ja... naprawdę zawsze cię uwielbiałam. Ale, to przeminęło. Nawet nie mam pojęcia kiedy.
-Ginn...
-Poczekaj, daj mi powiedzieć, proszę. Wiem, że to jest żałosne, ale chcę być potem spokojna, że zakończyłam to właściwie. Nigdy nie żałowałam i nie będę żałować żadnej chwili, którą z tobą spędziłam. Ale zakochałam się w kimś innym. Poczułam coś, czego do ciebie nigdy nie czułam. I zrozumiałam, że to nie była prawdziwa miłość.
-Skąd wiesz?-spytał zdziwiony.
-Bo gdybym naprawdę cię kochała, nigdy nie zwróciłabym na tego drugiego uwagi.
-Skąd wiesz co ja do ciebie czuje? Skąd wiesz czy to nie jest prawdziwa miłość?
-Harry, skoro tego nie odwzajemniam, znaczy, że nigdy nie byliśmy sobie przeznaczeni.
-Będziesz gadać jakieś głupoty o przeznaczeniu, prawdziwej miłości?! Serio?!
-Harry-popatrzyła mu prosto w oczy, czując, że jeszcze chwila i straci odwagę zostając przy nim na zawsze.

                                                                          ***

-Draco, kochany. Czy mi się wydaje czy twój humor jest totalnie nie w porządku?-spytała jedna z Francuzek zawieszając mu się na ramieniu.
-Może-mruknął, zupełnie nie zwracając na nią uwagi i zajmując się czytaniem czegoś w swoim podręczniku.
-Odłóż tę książkę, lekcja jest dopiero za dziesięć minut-powiedziała dziewczyna wyrywając mu z ręki gruby tom.
-Oddaj.
-Opowiadaj. Kim ona jest?-spytała, zupełnie nie reagując na jego poirytowaną minę.
-Co?! Nie wiem o czym mówisz. Poza tym, byłabyś tak miła i nie wtrącała się w moje życie?-warknął, splatając ręce na piersi.
-Daj spokój. To, że nie wyszło ci z nią nie znaczy, że musisz być do końca życia uprzedzony do mnie-powiedziała, a on nawet nie zauważył kiedy zdążyła zaciągnąć go do jakiejś pustej klasy. Wywrócił oczami, w duchu przeklinając swoje roztargnienie. -Podobasz mi się, Draco-szepnęła zmysłowo dziewczyna, zarzucając mu ręce na szyje.
Patrzył na nią beznamiętnym wzrokiem, czekając na dalszy rozwój akcji.
-Musisz odetchnąć od tamtej dziewczyny, musisz zrozumieć, że świat nie kręci się wokół tej jedynej. Musisz wiedzieć, że możesz się dobrze bawić także bez niej...-powiedziała luzując jego szkolny krawat.
-Rozumiesz przez to...?
-Że musisz odpocząć.
-Twoje zachowanie mówi raczej "Rzuć się na mnie. Jestem tak zdesperowana, że możemy się razem pieprzyć. To nic, że nie potrafię wymówić twojego nazwiska!"-oznajmił zrezygnowany. -Tak właściwie... jak ty masz na imię?
-Carmen-powiedziała totalnie zażenowana. -Myślałam że jesteś...
-Nie kończ. Nie chcesz mnie wkurzać-powiedział, uśmiechając się przyjaźnie. -Do widzenia-powiedział, machając jej uroczo i przepuszczając ją w drzwiach.
Wyszła z niezadowoloną miną, a kiedy zobaczyła, że na korytarzu jest mnóstwo uczniów, którzy widzą tą akcje zmusiła się do uśmiechu i pomachała ręką w stronę blondyna.
-Wyślę sowę później. Jesteś świetny-krzyknęła z entuzjazmem. Musiała wyjść z twarzą.
Chłopak uniósł kąciki ust, co miało przypominać raczej grymas niezadowolenia, po czym nie czekając wyszedł z klasy.
Nie zamierzał się tym przejmować, dopóki nie zobaczył jej. Stała i przyglądała się wszystkiemu z wielkim rozczarowaniem w oczach. Nie widział w nich nienawiści czy złości. Właśnie dlatego czuł, że przegrał. Obojętność. Obojętność i smutek. Jedyne co mieszało się z czekoladowym kolorem jej oczu.

                                                                              ***

Kiedy tylko zniknęła mu z oczu, zaczęła biec. Najszybciej jak tylko potrafiła. Chciała znaleźć się w swoim dormitorium z dala od uczniów i niego. Zaznała ciężkiego szoku i właśnie dawała o tym znać. Niemal z rozbiegu wskoczyła na swoje łóżko, wtulając twarz w poduszki. Wybrała Rona, powinna liczyć się z tym, że Malfoy kogoś sobie znajdzie. Mimo wszystko wcześniej w ogóle o tym nie myślała. W wizji jej przyszłości zawsze znajdował się Draco. Jako nachalny, zakochany w niej chłopak. Zupełnie zapomniała o tym, że to Malfoy. Pozbiera się szybko, znajdzie inną dziewczynę, oświadczy się i będzie szczęśliwy.
Nieprawdopodobne jak wielką była egoistką. Zamierzała wyjść za Rona i żyć z radością, podczas gdy Draconowi życzyła wiecznej samotności.
Przeleciał jakąś szmatę w pustej klasie!!! - odezwał się głosik w jej głowie.
To nie zmienia faktu, że może robić co chce... - próbowała opanować rozszalałe myśli.
Nieprawda! Jeżeli ma już robić takie rzeczy to tylko z tobą!
-Merlinie, jaka ja jestem żałosna-krzyknęła, naciągając poduszkę za głowę. Nie miała prawa tak mówić, nawet myśleć. Nakrzyczała i pokłóciła się z nim o pocałunek, a teraz jest o niego najzwyczajniej w świecie zazdrosna. Musiała z tym skończyć. Raz na zawsze.

                                                                             ***

Mijały kolejne dni, a oni spędzali je, traktując się jak powietrze. Przechodząc przez szkolne korytarze udawali, że zupełnie nie zauważają swojego istnienia. Wszelkie prace prefektów zostały niedopuszczalnie zaniedbane, jednak żadne z nich nie sprawiało wrażenia jakby im to przeszkadzało.
No, może Hermionie, jednak jej duma była zbyt wielka by spotkać się w cztery oczy z Draconem. Popadała w co raz to większą paranoje unikając profesor McGonagall. Bała się konsekwencji.
Wszystko zmieniło się dnia, w którym dostała list i zmuszona była iść do jej gabinetu. Bała się strasznie, wiedząc, że czeka ją reprymenda za niewypełnianie obowiązków.
Zapukała cicho do drzwi, a gdy usłyszała "wejść", nacisnęła na mosiężną klamkę.
-Wzywała pani, pani dyrektor-powiedziała w stronę Minerwy.
-Usiądź dziecko-poprosiła kobieta, a Hermionę bardzo zdziwił ton jej głosu. Zdawała się być smutna, przygaszona... czyżby aż tak ją zawiodła?
-Proszę pani, ja wszystko wyjaśnię-zapewniła szybko, jednak kobieta zdawała się jej nie słyszeć.
-Dostałam sowę z ministerstwa w sprawie twoich rodziców.
Poczuła jak jej serce zamiera tylko po to by po chwili zacząć bić z zawrotną prędkością.
-Wiadomo gdzie są?-spytała, zrywając się z krzesła. Owszem, doniosła ministerstwu o zaginięciu państw Grangerów, ale nie sądziła, że ktoś zajmie się tym na poważnie. -Są bezpieczni, nic im nie jest?-dopytywała się, jednak dopiero po chwili uświadomiła sobie co może oznaczać mina profesor McGonagall.-Żyją?-wydukała, nie będąc pewna czy jest gotowa na zaprzeczenie.
-Mieli wypadek samochodowy, w dzień po tym jak wyczyściłaś im pamięć. Nie zdążyli nawet znaleźć się w Australii-powiedziała cicho kobieta. -Tak strasznie mi przykro-dodała widząc łzy w oczach dziewczyny.
-W porządku-powiedziała dziewczyna, ocierając łzy z policzków. Musiała być twarda. Chociaż tutaj, w gabinecie. -Dziękuję, że mi pani powiedziała. Niech przyślą mi papiery w sprawie pogrzebu.
Wyszła. A gdy tylko zamknęła za sobą drzwi, puściła się biegiem, takim jakim chyba wcześniej nie biegła. Nawet nie zauważyła kiedy znalazła się w swoim dormitorium wtulona w poduszki na swoim łóżku.
Zaniosła się płaczem. Tak bardzo przepełnionym żalem i smutkiem... Nie pamiętała kiedy ostatnio tak płakała. Skuliła się w kłębek, czekając aż świeża rana, chociaż przestanie krwawić. Aż zabraknie jej łez do wypłakiwania, albo oddychanie przestanie sprawiać jej ból. Mimo wszystko... nie mogła sobie wyobrazić, że to kiedyś nastąpi. Nie wiedziała ile tak leży, wylewając swoje smutki. Może parę minut, może godzin...
Nagle poczuła jak czyjeś ramiona oplatają ją i mocno przyciągają do siebie.
-Tak mi przykro, Hermiono-powiedział, całując ją w czoło.
-Ron?-spytała, opierając ręce na torsie chłopaka. -Co ty tutaj robisz?-spytała łamliwym głosem.
-Pocieszam cię. Dostałem sowę od McGonagall. Powiedziała co się stało. Słuchaj, przepraszam za ostatnią kłótnię. Obiecuję, że się poprawię.
-Dziękuję-szepnęła dziewczyna, mocno się w niego wtulając.



wtorek, 10 września 2013

16. Decydujące chwile romansu

Myślę... myślę, że na świecie dzieje się mnóstwo rzeczy jednocześnie. Dzieje się ich mnóstwo, a jednak każda sprawa ma dla nas indywidualne, ogromne znaczenie. Ktoś się rodzi, ktoś obchodzi swoje urodziny, ktoś dostaje wymarzonego, nudnego kota, a ktoś jeszcze inny wreszcie ma pieniądze na szpilki z najnowszej kolekcji. Można kłócić się o to co jest, a co nie jest w życiu naprawdę ważne. Możemy upierać się, że materialne podejście do życia nie jest nic warte, jednak... daje szczęście, a w życiu chodzi o to żeby być szczęśliwym.
Pocałunek dwóch, naczelnych prefektów Hogwartu nie miał żadnego znaczenia w wielkim świecie. Jednak... przynosił szczęście i do tego w żaden sposób nie można było nazwać tego szczęściem płynącym z dobra materialnego. Szczęście płynące prosto z serca, które wbrew pozorom posiada naprawdę każdy.
Jednak... dalej to szczęście nie było... dobre?
No bo przecież kobieta, która ma zamiar przyjąć oświadczyny mężczyzny nie powinna całować się z innym, czyż nie?

Nie przerywając pocałunku, wciągnęła go do pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Wykorzystując okazję, chłopak przyparł ją do nich i pogłębił pocałunek z jeszcze większą namiętnością. Pocałunek tak bardzo różniący się od tego, którym obdarzał ją Ron...
-Malfoy.. ja... nie mogę-powiedziała między pocałunkami, a on zmuszony był się od niej odsunąć.
-Wiem-szepnął, zdobywając się na delikatny uśmiech.
-Nie chcę żebyś...
-Mam nie robić sobie nadziei. Wiem-przerwał jej zupełnie niewzruszony.
-Przepraszam.
-Nie przepraszaj. Tylko... odpowiedz mi na jedno pytanie.
Przytaknęła głową, patrząc na niego swoimi czekoladowymi, teraz tak bardzo zamyślonymi oczami.
-Czy dla Weasleya jesteś wstanie zrobić wszystko? Czy jesteś wstanie rzucić wszystko do czego zdążyłaś się przywiązać, nie przejmować się opinią innych. Czy nie myślisz o nikim innym i nie pragniesz nikogo innego niż jego? Czy on jest twoją prawdziwą miłością?
-To trochę więcej niż jedno pytanie-odpowiedziała cicho, bojąc się zepsuć otaczający ich, dziwny nastrój.
-Odpowiedz-poprosił, ujmując jej twarz w dłonie. Patrzył na nią błagalnie, jednak wcale nie prosząc o przeczącą odpowiedź. Chciał prawdy, chciał powodu dla którego miałby odejść i wiedzieć, że to słuszna decyzja.
Otworzyła usta pragnąć powiedzieć "tak", jednak to słowo nie chciało przejść jej przez gardło. Może dla tego, że nigdy nie pragnęła Rona tak, jak pragnęła teraz Dracona Malfoya.
-Nie mogę-powiedziała w końcu, po długiej chwili ciszy. -Nie mogę tego powiedzieć-szepnęła rozpaczliwie.
-W takim razie możesz się ze mną całować i później tego nie żałować-powiedział, po czym nie czekając na jej reakcje ponownie odnalazł jej usta.

                                                                        ***

Rudowłosa piękność, ubrana w białą, koronkową sukienkę przemierzała słoneczne ulice Hiszpanii. Ukryte za ciemnymi okularami przeciwsłonecznymi oczy wyrażały strach i niepewność.
W końcu go zobaczyła. Siedział w kawiarni czekając na jej wizytę. Nie wiedział co go czeka. Z uśmiechem  wymalowanym na twarzy czekał w ręku trzymając kolorowe, naprawdę piękne kwiaty.
Westchnęła cicho, po czym weszła do kawiarni, posyłając mu delikatny, niepewny uśmiech.
-Ginny!-Wybraniec zerwał się z krzesła, po czym nie czekając, przytulił ją do siebie. -Tak się cieszę, że cię widzę.
-Cześć Harry-powiedziała dziewczyna, dopiero teraz zdając sobie sprawę jak bardzo zanim tęskniła...


                                                                      ***

-Merlinie, co ja zrobiłam?!-wykrzyknęła w końcu, po raz kolejny odtwarzając w myślach ostatnie chwile.
To tylko pocałunek, jeden niewinny całus... O nie! Jeden i niewinny to on nie był, a co do tego, że to "tylko" pocałunek też nie mogła się zgodzić. To było coś... niezwykłego, niesamowitego!
Mimo wszystko, wiedziała, że nie powinna tego robić. Pocałowała Malfoya i teraz miała za to płacić. Myślała tylko o nim. Bez przerwy, w każdej sekundzie.
Ktoś kto ma brać ślub z innym mężczyzną nie może się tak zachowywać. To coś zupełnie nieodpowiedzialnego, niedopuszczalnego i z całą pewnością ryzykownego.

Droga mamo!

Piszę do Ciebie, bo wierzę, że jeśli tylko możesz, pomożesz mi. 
No więc... dawno się nie widziałyśmy, mam Ci mnóstwo do opowiedzenia  i co najważniejsze, strasznie za Tobą tęsknię. 
U mnie wszystko dobrze. Jestem cała, zdrowa i zostałam oficjalnym, sławnym bohaterem świata czarodziejów. Tak sobie myślę... że na pewno jesteś dumna. 
Chciałabym się z Tobą spotkać. Najszybciej jak tylko to możliwe. 
Jedyne czego żałuje, to to, że nie mam pojęcia gdzie Cię szukać. Nie znam Twojego adresu, a co najważniejsze, Ty nie pamiętasz mojego imienia. 

                                                                                     Kocham Cię. Z całego serca. 
                                                                                                                                      Hermiona 

Spojrzała na list, a jedna samotna łza spłynęła jej po policzku. Uśmiechnęła się, po czym zgniotła list i wrzuciła do kosza pod swoim biurkiem. Miała dość. Dość przytłaczających ją problemów, wyborów.
Wojna wystarczająco ją wykończyła. Jedyne czego pragnęła to spokoju. Wyszła z dormitorium po czym szybko udała się do tego Dracona. Zapukała, a gdy jej otworzył, ujrzała na jego ustach szeroki uśmiech.
-Już się stęskniłaś?-spytał, zważając na to, że sam wyszedł od niej zaledwie paręnaście minut temu.
-Musimy porozmawiać-powiedziała poważnie. Uśmiech momentalnie zniknął z jego twarzy. Uchylił drzwi, pozwalając jej wejść, a kiedy stanęła naprzeciw niego i spojrzała mu w oczy, był pewny, że nie czeka go nic dobrego.
-To nie powinno mieć miejsca-powiedziała, zaciskając usta.
-"To" to znaczy...?
-Nasze spotkania, rozmowy... pocałunek...
-Niby dlaczego?
-Bo ja jestem zaręczona. Owszem potrzebowałam przyjaciela, ale jak widać to wszystko wcale nie zmierzało w tym kierunku.
-Po pierwsze. Nie jesteś zaręczona. Jeszcze. A po drugie... nie mów, że ani przez chwilę nie myślałaś o mnie w taki sposób.
-To nie ma znaczenia, ja nie mogę się z tobą spotykać, nie mogę cię całować i nie mogę...
-Po prostu się poddajesz, tak?-spytał z irytacją. -Tu nie chodzi o to, że nie chcesz. Tobie po prostu nie chce się angażować, boisz się rzucić Weasleya. Wcale nie patrzysz na to czego chcesz. Myślisz o tym co powinnaś.
-Do twojej wiadomości, Malfoy. Ja. Się. Nigdy. Nie. Poddaję. Jak myślisz co robię całymi dniami? Myślisz, że to takie proste? Że mój jedyny problem to Ron i czy naprawdę będę z nim szczęśliwa?! Tu już nie chodzi o moje szczęście, Malfoy. Każdego dnia budzę się niewyspana po kilkugodzinnych koszmarach. Potem myślę o moich przyjaciołach. Jak sobie radzą? Czy jeszcze się nie załamali. Potem są moi rodzice. Gdzie są? Czy w ogóle jeszcze żyją? Potem myślę o tym czy jestem szczęśliwa. A jeśli nie, to zadaje sobie pytanie czy jeżeli po to szczęście sięgnę, nie zaprzepaszczę reszty, na której zależy mi dużo bardziej niż na własnym szczęściu! Nigdy nie mów mi, że się poddaję, bo gdyby tak było, nie mógłbyś już ze mną rozmawiać.

Poczuła jak oczy zapiekły ją od łez. Powiedziała to. To, co od dawna leżało na jej wymęczonym sercu.


-Wiem, że jest ci ciężko-powiedział w końcu. Jego głos był taki jak zawsze. Opanowany, neutralny... Stał i przyglądał jej się, podczas gdy ona wykrzyczała mu wszystko o swoich uczuciach. Idiotka...
-Nie sądzę, byś mógł to wiedzieć-odparła, spuszczając wzrok.
Prychnął pod nosem, po czym uśmiechnął się do niej.
-A jednak. Granger to nie jest zabawa w "kto miał w życiu ciężej". Rozumiem. Naprawdę rozumiem. Ale ty też musisz. Powiedzmy, że... nie jesteś mi obojętna.
Podszedł do niej i ujął jej twarz w dłonie, po czym spojrzał głęboko w jej czekoladowe oczy.
-To ty zdecydujesz co chcesz z tym wszystkim zrobić, ale proszę wybierz tak, byś później nie miała czego żałować. I wiedz, że nie jesteś z tym wszystkim sama.
Kąciki jej ust uniosły się nieco do góry, tworząc delikatny uśmiech. Ten, który tak strasznie uwielbiał.
-Kocham Rona. To zawsze był Ron. Znam go od pierwszej klasy i czuję, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Pojadę w czerwcu na King's Cross i przyjmę jego oświadczyny. Bo jestem pewna, że to najlepsza decyzja jaką mogę podjąć. Przepraszam, jeżeli dałam ci jakieś nadzieje czy coś...
-Dobrze-powiedział kiwając głową i posyłając jej pewny siebie uśmiech. -A teraz powtórz to, tylko bez kłamania.




niedziela, 8 września 2013

15. Pozwolić sobie na nieco więcej...

-Czy ja mogę się dosiąść?-usłyszała nad sobą, co momentalnie sprowadziło ją na ziemię.
-Pewnie-powiedziała zdobywając się na lekki uśmiech i wskazanie ręką krzesła obok.
-Toby. Toby Goulding-przedstawił się, wyciągając do niej dłoń.
-Hermiona...
-Granger. Wiem-powiedział, zdobywając się na uśmiech.
-Jesteś z Ravenclawu?-spytała, patrząc na jego krawat i dopiero teraz uświadamiając sobie jak bardzo głupie jest to pytanie. Chłopak uśmiechnął się z rozbawieniem i pokiwał głową, po czym zamilkł zdając sobie sprawę, że nie mają więcej tematów. Przez chwilę każde z nich zajęło się podziwianiem wnętrza biblioteki, które okazało się wyjątkowo interesujące. Nie zamierzali przyznać się, nawet przed samym sobą, że sytuacja stała się dość niezręczna.
-Pójdę już-powiedziała w końcu i zbierając swoje podręczniki wyszła szybko z pomieszczenia. Pogrążona w roztargnieniu, nawet nie zauważyła kiedy wpadła na kogoś i lekko się zachwiała.
-Mam cię-powiedział Ślizgon, oplatając ją ramionami.
-Cześć, Blasie-dziewczyna uśmiechnęła się, wydobywając z jego uścisku.
-Hermiona wybiegająca z biblioteki. Stało się coś strasznego? Zabrakło jakiejś książki?
-Nie tylko... tamten chłopak... Nieważne, nic się nie stało.
Odwróciła się z zamiarem odejścia, kiedy złapał ją za ramię i z nieśmiałym uśmiechem powiedział:
-Dużo myślałem nad naszą ostatnią rozmową i... chciałem cię przeprosić. Zachowałem się nie w porządku, działałem pod wpływem impulsu... po prostu byłem wkurzony. Ale nie na ciebie tylko na Ginny, bo mnie zostawiła.
-Ona cię nie zostawiła, Blaise!-zapewniła go szybko, łapiąc za ramiona. -Ginny jest zagubiona we własnych uczuciach, ale możesz być pewien, że gdyby zamierzała cię zostawić, zrobiłaby to przed wyjazdem.
-W takim razie... czego chce od Pottera?-spytał nieprzekonany.
-Skąd wiesz, że pojechała do Harry'ego?!-spytała zaskoczona.
-Widziałem list-powiedział, ciężko wzdychając. -To znaczy... przypadkowo, nigdy nie czytałbym twojej korespondencji... błagam nie gniewaj się na mnie!
-Nie gniewam się. Stało się co się stało, ale błagam nie rób czegoś takiego nigdy więcej-zastrzegła sobie z delikatnym uśmiechem.
-Co robisz w sobotę?-spytała po dłuższej chwili ciszy.
-Nic... a co robisz ty?-odparł posyłając jej jeden z figlarnych uśmiechów.
-Potrzebuję towarzystwa do Trzech Mioteł-wyznała unosząc wysoko kąciki swoich ust.

                                                                           ***
-Co to znaczy "umówiłem się z Granger"?!-spytał wyraźnie zły Draco.
-Masz dość lat bym miał tłumaczyć ci takie proste wyrażenie-mruknął niewzruszony Blaise.
-Nie możesz się umawiać z Granger-powiedział blondyn jakby była to najprostsza rzecz na świecie.
-Niby dlaczego?-zaśmiał się ironicznie chłopak. -Pokłóciliście się ze sobą, nie rozmawiacie, a ja w dalszym ciągu jestem jej przyjacielem więc... pójdę z nią do Hogsmade.
-Blaise, nie zapominaj, że jesteś też moim przyjacielem. Nie możesz...
-Przyjacielem, nie własnością-przypomniał mu Ślizgon z sztucznym uśmiechem. -I wiesz? Mogę iść z Granger do Hogsmade. Od tak, żeby zrobić ci na złość. Upiję ją kremowym piwem, a potem zaciągnę w ciemny zaułek ulicy i...
-Daruj sobie-przerwał mu Draco z wyraźnie niezadowoloną miną. -Po prostu cię proszę. Nie idź z Granger do tego cholernego Hogsmade.
-Bo...?
-Bo cię proszę.
-Bo jesteś zazdrosny-poprawił go Blaise. -Powiedz to Draco. Przyznaj się, że po raz pierwszy jesteś o coś cholernie zazdrosny, a nie możesz tego dostać. Ot tak, po prostu.
-Masz rację, Blaise-blondyn zaśmiał się, podchodząc do niego i obdarzając go jednym z najbardziej morderczych spojrzeń. -Jestem zazdrosny-wycedził, splatając ręce na piersi. -Co z tym zrobimy?
-Nie wiem jak ty...-zaczął brunet ostrożnie dobierając słowa. -Ale ja idę z Granger do Hogsmade!-zawołał entuzjastycznie. -Szczęście, że spojrzenie nie może zabijać-dodał ciszej wzdychając z ulgą, po czym opuścił pomieszczenie cicho się śmiejąc.

                                                                           ***

Nie pokłócili się. Nie nakrzyczeli, nie nawyzywali... Ich ostatnia rozmowa w niczym nie przypominała ich jakiejkolwiek kłótni. Dlaczego więc tak trudno było mu się zbliżyć? Podejść do niej, porozmawiać... błagać by nie szła z Zabinim do Trzech Mioteł... Czuł, że w pewnym sensie, że  to on sam tworzy tę barierę.
Powinien dać sobie z nią spokój, odpuścić, zerwać tę nienormalną, dzielącą ich relacje. Powinien to zrobić w tej samej chwili, kiedy pozwolił by Weasley był winny kilku sinicom i rozcięciom na jego twarzy.
Jednak... nie mógł. Nie wiedzieć czemu zależało mu na tej dziewczynie jak nikomu przedtem i najzwyczajniej w świcie nie był wstanie się z nią ostatecznie pożegnać, zniknąć z jej życia...

Długo nad tym myślał. Nad tym czego tak naprawdę chce i w jaki sposób zamierza to osiągnąć.
A więc... jego największym, najpiękniejszym i zarazem najbardziej pożądanym pragnieniem była ona. Samo jej towarzystwo sprawiało mu radość, jednak on... on chciałby by ona odwzajemniała jego uczucia.
To znaczy by on był jej największym, najpiękniejszym i zarazem najbardziej pożądanym pragnieniem. Chciał być dla niej równie ważny co ona dla niego.
Mógł czekać. Aż podejmie samodzielnie decyzje, odejdzie od tego głupiego Weasleya i zostanie z nim, jednak, mogłoby się to okazać nieskończonym czekaniem. Nauczony był działać. Działać by osiągnąć to czego się pragnie.
Odpuścił jej. Odpuścił, wierząc, że zrezygnuje z oświadczyn jednego z jego największych wrogów i niczym na filmie rzuci mu się w ramiona. Problem polegał na tym, że między nimi nigdy nie było czegoś więcej niż paru dość wylewnych rozmów i refleksji no i może niedoszłego pocałunku...
Nie wiedziała co traci, z czego rezygnuje.
Rezygnuje? Prawda była taka, że ona nie rezygnowała, bo nie miała żadnego wyboru... Może gdyby jej się zadeklarował, wyznał czego od niej oczekuje i co jej oferuje...?
Przy okazji robiąc z siebie idiotę?!-zgromił się w myślach.
Wiedział co musi zrobić. Musi skończyć z myśleniem. Musi zacząć działać.
Zerwał się z łóżka w swoim dormitorium i szybkim krokiem zaczął zmierzać do tego należącego do dziewczyny. Zapukał, a gdy otworzyła uśmiechnął się ulgą.
-Co ty tu robisz?-spytała z niepokojem. Jego widok po tym jak zamknął jej drzwi przed nosem był nieco... przyprawiający o ucisk w sercu.
Co on tu robił? Wreszcie robił to czego chciał, czego pragnął. Robił to, w pełni przygotowany na konsekwencje. W dawnych czasach zapewne powinien ubrać się w garnitur, ułożyć piękną mowę, przynieść kwiaty i zadbać by nie mieć poobijanej twarzy, jednak teraz nie miało to dla niego żadnego znaczenia.
Żyje się tylko raz...-pomyślał.
-Właśnie kradnę ci pierwszy pocałunek-powiedział, po czym nie czekając przyciągnął ją do siebie i zatopił w słodkich, malinowych wargach.

sobota, 7 września 2013

14. Czasem trzeba odpuścić

Momentalnie się od siebie odsunęli, patrząc na rudzielca ze zdezorientowaniem. Sam Weasley patrzył na to z niezrozumieniem i smutkiem. Skrzywdziła go.
-Co ty tu robisz?-wydukała brązowowłosa jeszcze bardziej się pogrążając. 
-Och, przepraszam, że przeszkadzam-powiedział z goryczą. Nie czekając wyszedł z pokoju, zostawiając ich samym sobie. 
-RON!-Hermiona wybiegła za nim, czując jak w oczach zbierają się łzy. -Ron, zaczekaj!-krzyknęła, kiedy nie chciał się zatrzymać. W końcu dogoniła go i nie czekając szarpnęła go za ramię.
-Naprawdę do niczego nie doszło-powiedziała z powagą, patrząc prosto w jego ciemne oczy.
-Doskonale wiemy, że by doszło! Gdybym nie przyszedł.
-Ron to nie tak, ja...
-Powiem ci jak jest Hermiono-powiedział zły i widać skrzywdzony. -Kocham cię, oświadczam ci się. Wiem że nie byłem najlepszym facetem, ale się zmieniłem! Przyjeżdżam do szkoły, specjalnie obserwuję cię parę dni wcześniej żeby niespodzianka wyszła i wiesz co widzę? Jak całujesz się z największym wrogiem, jak szlajasz się z nim po szkole i widać dobrze się bawisz!-w jego oczach był prawdziwy, nieopisany smutek.
Rozumiała go. Wiedziała jak to wyglądało. Tyle, że... nie całowała się z Malfoyem.
-Masz rację, Ron-powiedziała, a pierwsze łzy spłynęły po jej policzkach. -Przepraszam. Jedyne co mogę powiedzieć, to to, że naprawdę kocham tylko ciebie, a między mną a Malfoyem do niczego nie doszło.
-Daj spokój, nie chcę tego słuchać-przerwał jej ostro.
-Ron ja...
-To moja wina-nagle pojawił się Draco, który jako jedyny zachowywał całkowity spokój. Wiedział, że dziewczyna znienawidzi go jeśli przez niego straci Rona. Nie mógł na to pozwolić. Nie mógł stracić kolejnej osoby.
-Podałem jej eliksir miłosny. Jeszcze chwila a byłaby moja. Najwidoczniej uczucie do ciebie przezwyciężyło i gdy tylko cię zobaczyła się opamiętała...-skłamał i zmusił się do wrednego uśmieszku.
Hermiona rozszerzyła oczy ze zdziwienia, a Ron zacisnął pięści ze złości.
-Ty sukinsynie-warknął, po czym bez skrupułów walnął pięścią w twarz Dracona, rozcinając mu tym samym wargę. Nie bronił się. Przed tym i kolejnym ciosem. Kiedy rudy z nim skończył zdobył się nawet na ironiczny uśmiech. Miał wyjść na dupka. Tak, by Ron w to wszystko uwierzył. Co jak co, po Malfoyu można by było spodziewać się takich rzeczy. Patrzył jak Weasley bierze szatynkę pod rękę i odchodzi. Widział jak dziewczyna jeszcze odwraca się i posyła mu nieodgadnione spojrzenie i bynajmniej, nie zrobił nic żeby ich zatrzymać. Tak miało być. Ona miała przyjąć oświadczyny Weasleya i być z nim szczęśliwa, a przecież to było jego celem. Miał dopilnować by nigdy nie opuszczała jej radość.
-Misja wykonana-szepnął do siebie, ocierając brodę z krwi. Pałeczkę przejął rudy.

                                                                            ***

Stanął przed lustrem cicho wzdychając. Jego twarz cała brudna była we krwi. To samo liczyło się kołnierzyka koszuli i kawałka rękawa szaty szkolnej, którą musiał odruchowo obetrzeć krew z nosa.
Jednak... to nie zniszczona koszula sprawiała, że w sercu czuł dziwny ucisk. Nigdy nie czuł czegoś takiego.
Stracił ją. Stracił i najzwyczajniej w świecie na to pozwolił.
Jednak... po dłuższej chwili namysłu dotarło do niego, że postąpił najlepiej jak tylko mógł. Ona by go znienawidziła. Wziął na siebie całą winę mając nadzieję, że jeszcze kiedyś dziewczyna będzie jego. Że sama podejmie decyzję. Podszedł do umywalki i delikatnie obmył twarz. Skrzywił się lekko, ponieważ bardzo go to piekło. Zdjął z siebie szkolną szatę i zaczynał rozpinać guziki koszuli kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Stwierdzając, że już i tak jest mu wszystko jedno, poszedł otworzyć.
-Stary, ja chciałem cię przeprosić i... Salazarze, co ci się stało?
-Wystarczy Draco-mruknął, próbując zdobyć się na uśmiech, jednak wyszedł z tego jedynie krzywy grymas. -Masz może w pokoju jakiś eliksir na rany?-spytał słabo.
-Powinieneś iść do skrzydła szpitalnego.
-To by uwłaczało mojej godności-mruknął beznamiętnie, po czym wpuszczając przyjaciela do środka, ciężko opadł na stojącą w jego dormitorium kanapę.
-Kto cię tak załatwił?-spytał Blaise, a blondyn zaczął opowiadać mu o tym co się wydarzyło. -Tak więc wszystko twoja wina, Zabini-zakończył, posyłając przyjacielowi mordercze spojrzenie.
-Co?! Jak to moja wina?!
-Gdyby nie ty, nie poszedłbym do Granger.
-To nie moja wina, że tak cholernie na nią lecisz! Poza tym, nie kazałem ci do niej iść.
-Co nie zmienia faktu, że zmanipulowałeś mnie i zmusiłeś do wyciągnięcia informacji o rudej.
-Jeszcze chwila, a pomyślę, że Draco daje się manipulować...-zakpił brunet, splatając ręce na piersi.
-Poprawka. Draco jest mistrzem manipulacji, dlatego bez trudu odkrył, że próbujesz użyć na nim jego sztuki.
-Ja nic nie próbowałem ja tylko...
Przekomarzali się tak jeszcze długi czas, a Draco poczuł że w jego sercu pojawia się pewna ulga. Przyjaciele zawsze wracają. O ile są prawdziwymi przyjaciółmi. Kto wie? Może tak samo będzie z Granger?

                                                                       ***

-Ron ja...-zaczęła kiedy znaleźli się już na błoniach.
-Przepraszam, Hermiono. Przepraszam, poniosło mnie. Ten Malfoy to skończony palant, myślałem, że go zabiję.
-To nic-szepnęła rozkojarzona. Dalej nie mogła zrozumieć postawy Ślizgona. To było bardzo nie w jego stylu.
-Hermiono-Ron ujął jej twarz w dłonie, pozwalając sobie na zatopienie się w jej czekoladowych tęczówkach. -Tęskniłem-powiedział po dłuższej chwili, pozwalając sobie na delikatny uśmiech.
-Ja za tobą też-odparła unosząc w górę kąciki ust.
-Co do moich oświadczyn...
-Dostaniesz odpowiedź na peronie-zapewniła go szybko.
-Masz wątpliwości?-spytał z niepokojem marszcząc brwi.
-Nie, ja tylko... King's Cross, czerwony ekspres do Hogwartu... tam się wszystko zaczęło, prawda? Chcę żeby to było takie magiczne-skłamała, nie mając siły przyznać się, że rzeczywiście ma wątpliwości.
Ron widać uwierzył jej, bo posłał jej jeden z najszerszych uśmiechów jakie posiadał. Nie czekając dłużej, zatopił się w jej ustach, poddając się chwili zapomnienia. Całowali się przez parę minut. Do czasu, aż dziewczyna uświadomiła sobie, że jej myśli są gdzieś zupełnie indziej. Malfoy.
-Ron...-szepnęła, odsuwając od siebie chłopaka. -Zapominamy się, jesteśmy w szkole. Nie chcę by ktoś nas zobaczył, jestem prefektem.
-A ja twoim chłopakiem.
-Ron!
Odsunął się od niej, patrząc z małym wyrzutem.
-Do kiedy zostajesz?-spytała, mając nadzieję, że uda mu się spędzić z nią więcej czasu.
-O szóstej zaczynam pracę w ministerstwie.
-Myślałam...
-Przykro mi, mam mnóstwo pracy-przerwał jej, ręką gładząc jej  policzek. -Jeszcze się spotkamy, obiecuję.
-Więc wyjeżdżasz za...
-Mam jeszcze półtorej godziny. Chcę przespać się w domu.
-Rozumiem-pokiwała głową smutniejąc. Nagle atmosfera stała się dużo bardziej sztywna.
-Kocham cię, Ron-powiedziała w końcu. -Tęsknię za tobą i chcę spędzać z tobą więcej czasu.
-Nikt nie kazał ci iść do szkoły.
-Dobrze wiesz, jak zależy mi na nauce.
Nie krzyczeli na siebie, nie zabijali się wzrokiem, jednak obydwoje doskonale wiedzieli, że pojawia się między nimi duże spięcie.
-Wiem i tego nie rozumiem.
-Nie ważne-przerwała mu, przenosząc wzrok na ścianę obok. Nie była wstanie znieść jego spojrzenia.
-Hermiona...
-Jestem zmęczona, pójdę już spać do siebie.
-Miona...
-Ty też powinieneś już iść. Musisz wyspać się do pracy.
-Posłuchaj mnie.
-Do zobaczenia, Ron-powiedziała, po czym odwróciła się od niego i odeszła.

                                                                        ***

Długo próbowała zasnąć. Przewracała się z boku na bok, starając się uspokoić myśli.  Nie wiedzieć czemu nagle wszystko przypominało jej o Ronie, o ich kłótni i o tym, że Draco zapewne leży gdzieś w swoim dormitorium. Kto wie? Może on też nie może zasnąć? Może on też myśli o sytuacji sprzed paru godzin?
Nie myśląc dłużej zerwała się z łóżka i wyszła z pokoju zmierzając do jego dormitorium.
Zapukała głośno i oparła się o futrynę, czekając aż otworzy.
Po chwili stał przed nią w samych dresowych spodniach, z rozczochranymi włosami i zmęczeniem w oczach. Twarz miał poobijaną i posiniaczoną.
-Tak?
-Przepraszam-powiedziała, odważnie patrząc mu w oczy. -Przepraszam-powiedziała, po czym pocałowała go w policzek.Ten gest niby nic nie znaczący jak na nic nieznaczący był zbyt subtelny i delikatny... -Nie wiem co powiedzieć.
Odwróciła się i zamierzała odejść, kiedy złapał ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Zamierzał ją pocałować, jednak szybko się opamiętał. To była dziewczyna Weasleya i choć nienawidził rudzielca, musiał to uszanować. Nie miał do niej żadnego prawa. Uśmiechnął się delikatnie, zakładając za jej ucho niesforny kosmyk, który wydostał się z jej luźnego koka.
Otworzył usta chcąc powiedzieć jej co tak naprawdę czuje, co myśli o tym co się wydarzyło. Jeszcze chwila, a powiedziałby jej o tym, że cholernie mu na niej zależy. Że nigdy nie pozwoliłby jej odejść gdyby wiedział, że ma jakiekolwiek szanse... Jednak... nie mógł, zniszczyłby wszystko.

-Nie ma za co-szepnął, po czym zamknął jej drzwi przed nosem.