-Jesteś dobrym człowiekiem, Draco-mówiła w pełni świadoma tego Hermiona. -Dlatego możesz wziąć tą torbę i wynieść ją do śmietnika. O tam, za domem. Powinieneś wiedzieć co to jest kosz na śmieci.
-Po cholerę ja się z tobą ożeniłem?-spytał, mężczyzna leniwie wlokąc się we wskazane miejsce.
-Kocham cię-krzyknęła za nim z szerokim uśmiechem.
-Ta... już to kiedyś słyszałem-mruknął z niezadowoleniem, jednak kąciki jego ust mimowolnie uniosły się ku górze. Kiedy tylko wyszedł z domu, Hermiona momentalnie rzuciła się w stronę drzwi frontowych.
-Wchodźcie-szepnęła, zapraszając trójkę gości do środka.
-Hermiono, to wyrzucanie śmieci jest zupełnie bez sensu, to...-zamilkł, widząc swojego najlepszego przyjaciela z żoną i małą córeczką na rękach.
-Niespodzianka!-krzyknęli "państwo Zabini" niemal promieniując radością.
-No nie...-powiedział Draco z uśmiechem. Spojrzał na Ginny trzymającą w rękach wielki tort urodzinowy i zastanawiał się czym zasłużył sobie na takie szczęście? Ma wspaniałą żonę, dom, przyjaciół, którzy pamiętając o jego urodzinach, a do tego razem z Hermioną spodziewają się dziecka, które będzie mógł wychować na cudownego Malfoya Juniora II.
-Wszystkiego najlepszego, Draco-powiedziała Ginny odkładając tort na stół w salonie i rzucając mu się na szyje. Po chwili dołączył do niej Blaise tyle, że jego życzenia były nieco mniej wylewne.
-Byłem pewny, że zapomniałaś-powiedział blondyn zwracając się do swojej żony kiedy goście wyszli już z ich domu.
-To dlatego byłeś taki wkurzony przez cały dzień?-spytała z rozbawieniem. -Cóż... ale mi możesz to wybaczyć, prawda?-spytała z uroczym uśmieszkiem.
-No nie wiem... chyba powinienem coś z tego mieć...-mruknął przyciągając ją do siebie i skradając z jej ust słodki pocałunek. -Jak się czuje mały Malfoy Junior II?-spytał po chwili, delikatnie dotykając jej widocznie zaokrąglonego brzucha.
-Nie mów tak o naszym dziecku-poprosiła ze śmiechem. -Masz pojęcie jak głupio to brzmi?-spytała co on skwitował obrażoną miną.
-Ja jestem Malfoy Junior I-powiedział z urazą.-To też źle brzmi?
-To brzmi jeszcze gorzej-odparła, a cały dom wypełnił jej wesoły, perlisty śmiech.
Chyba to było w nich najcudowniejsze. Każdego dnia zmieniali siebie nawzajem sprawiając swoje życie jeszcze szczęśliwszym. Cieszyli się, że przeczekali burzę. Że dali radę i że mimo wszelkich trudności wygrali.
Cieszyli się, że przejrzeli na oczy. Choćby mieli zrobić to w ostatniej chwili.
Cieszyli się, że już nic nie stoi na drodze do szczęścia.
Dlatego też, Draco Malfoy każdego dnia całując swoją żonę nigdy nie przestawał jej kochać. Nigdy nie przestawał się tym cieszyć, nigdy mu się to nie znudziło. Każdego dnia podchodził do niej z równą pasją i miłością. Fakt, że nie raz się kłócili nie miał znaczenia. Bo nigdy nie przestali darzyć się tym uczuciem, zawsze byli gotowi zrobić dla siebie wszystko.
O tym mówił Draco pewnego dnia w Hogwarcie tłumacząc Hermionie czym jest ta prawdziwa miłość. Nigdy nie miał do niej żalu, że tak dużo czasu zajęło jej uświadomienie sobie tego. Ponieważ liczyło się to co miał teraz. Cieszył się, że przeczekał burzę i każdego dnia mógł wreszcie podziwiać słońce.
Tak to już koniec... ale ja się nie żegnam. Jedynie dziękuję. Za to, że tu byliście. Że czytaliście i komentowaliście. Że byliście razem ze mną :) Zapraszam na 1 rozdział Mieszkańców Śmiertelnego Nokturnu na http://dark-family-dtb.blogspot.com/ .
środa, 9 października 2013
wtorek, 8 października 2013
26. (Szczęśliwe?) Zakończenie
Stała wpatrzona w ogromny zamek, a w jej oczach zaszkliły się łzy. To już koniec. Nie do wiary, że spędziła w Hogwarcie tyle czasu, a teraz miała się z nim rozstać. To było... smutne. Ze swoją szkołą zawsze wiązało ją tyle wspomnień, tyle przygód. To tam poznała pierwsze przyjaźnie, miłości... To tu stała się dzielnym Gryfonem prezentującym piękne wartości. Teraz miała wyjechać. Stać się absolwentem Hogwartu i do niego nie powracać. Spojrzała na kartkę, którą kurczowo trzymała w dłoniach, a na jej twarzy wykwitł szeroki uśmiech. Mimo to łzy popłynęły po jej policzkach. Nigdy nie przestanie darzyć tej szkoły tak ogromnym sentymentem. Jej wzrok powędrował z powrotem na kartkę. Ostateczne egzaminy- wszystkie zdane na Wybitny. Nie miała pojęcia jak jej się to udało ale najwyraźniej miała wielkie szczęście.
***
Weszła do przedziału gdzie siedzieli już Blaise i Ginny. Obydwoje mieli niezbyt wesołe miny ale jakoś się trzymali.
-Nie wierzę, że to już koniec-powiedziała Hermiona, ciężko opadając na kanapę. Przyjaciele jedynie pokiwali zgodnie głowami. -Co będzie dalej?-spytała smutno dziewczyna.
-Wkroczymy w nowe, dorosłe życie-oznajmił Zabini przygarniając do siebie swoją dziewczynę. Koniec szkoły oznaczał także mniej wspólnych chwil z panną Weasley.
-Co zamierzacie robić?-spytała Hermiona z ciekawością.
-Myślałam o pracy w Mungu... Złożyłam już nawet podanie do pracy magomedyka na oddziale magicznych zakażeń-wyznała ruda z bladym uśmiechem. -A ty Hermiono?-spytała przyjaciółki.
-Jeszcze parę formularzy do podpisania i mam swój lokal na Pokątnej!-powiedziała z radością. -Założę własną księgarnię. Co z tobą, Blaise?-zwróciła się do bruneta, który ciągle milczał.
-Zawsze chciałem pracować w ministerstwie ale tam raczej mnie nie przyjmą. Kto wie? Draco proponował mi spółkę w branży detektywistycznej... Może się zgodzę...-wyznał z ponurym wyrazem twarzy.
-Na pewno dostaniesz wymarzoną pracę-pocieszyła go Ginny, całując krótko w usta.
-Chciałbym w to wierzyć...-odparł. Mimo to był wdzięczny rudowłosej za słowa otuchy.
-Pamiętacie jak jechaliśmy do Hogwartu pierwszy raz?-spytała Miona ze wzruszeniem. -Teraz to nasz ostatni kurs Hogwart-Londyn...
-Nie mów tak, bo za chwilę się popłaczę-poprosiła ją Ginny, ze smutkiem wpatrując się w szybę pociągu.
-Powinniśmy jakoś uczcić zakończenie szkoły. Co powiecie na małą, kameralną imprezę u mnie?-spytał Blaise z uśmiechem. Mimo wszystko starał się widzieć pozytywne rzeczy w końcu Hogwartu.
-To świetny pomysł-powiedziała ruda patrząc wyczekująco na przyjaciółkę.
-Nie mogę-powiedziała Hermiona z szczerym żalem. -Na peronie czeka na mnie Ron i wiecie... to...
-Jasne-przerwał jej Blaise. Wolał by Hermiona była z jego przyjacielem ale szanował jej decyzję i nie zamierzał w nią ingerować. Po prostu nie miał siły tego słuchać.
-Przykro mi-powiedziała dziewczyna z smutnym uśmiechem.
***
Dojechali na miejsce. Po długim i wylewnym pożegnaniu Hermiona wyszła z pociągu na peron gdzie już z daleka dostrzegła rudą czuprynę Ronalda Weasleya. Wzięła głęboki oddech, po czym ciągnąc za sobą kufry, ruszyła w jego stronę.
Każdy krok, każde uderzenie serca zdawało się jak w spowolnionym tempie. Widziała, że on także się stresuje, ale jego zdenerwowanie nie mogło równać się z tym jak ona się czuła.
-Cześć, Ron-powiedziała cicho, stając naprzeciwko niego. Odpowiedział jej jedynie delikatnym uśmiechem.
Dziewczyna stanęła na palcach i po krótkim buziaku w policzek przytuliła się do rudzielca.
-Czekaliśmy na tą chwilę cały rok-powiedziała szatynka jakby odgadując myśli Rona. Chłopak skinął głową, a jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył.
-Przepraszam za naszą ostatnią rozmowę, nie chciałem żebyś poczuła się urażona-powiedział ze skruchą.
-W porządku, Ron-postanowiła mu wybaczyć. Sama dopuściła się tamtego dnia gorszych czynów.
Chłopak spojrzał na nią z wdzięcznością, jednak po chwili to uczucie zastąpiły ciekawość i niecierpliwość. -Oświadczyłem ci się. Jaka jest twoja odpowiedź?-spytał z uśmiechem.
***
Draco Malfoy siedział w swoim mieszkaniu. Popijając ognistą whisky prosto z butelki wypatrzył sobie niezmiernie interesujący punkt w ścianie. Za parę godzin miał samolot do Portugalii. Wszędzie znajdowały się popakowane walizki, a meble zostały przykryte białymi prześcieradłami. Tylko kanapa została w nienaruszonym stanie, po to by móc topić swoje smutki w alkoholu. Dziś Granger miała przyjąć oświadczyny Weasleya. Miała powiedzieć "tak" i rzucić mu się na szyję obdarowując go najsłodszymi pocałunkami. Miała zadeklarować chęć spędzenia reszty życia z parszywym, zidiociałym, rudym szczurem jakim był Ronald.
Ten dzień był okropny. Był... Merlinie jak on nienawidził świata!
To było niesprawiedliwe! O tak, z pewnością mógł powiedzieć, że zasługuje na Granger bardziej niż tępak Weasley. Zasługiwał na nią, bo w przeciwieństwie do Rona, naprawdę ją kochał.
Wierzył w to i nie zamierzał przestać. Granger go uratowała. Była częścią jego życia, była jak powietrze bez którego się dusił,a mimo to nie mógł umrzeć. Granger przyjmująca oświadczyny rudego Gryfona była przyczyną agonii, którą odczuwał.
Nagle ktoś zaczął pukać do drzwi. Raz, drugi, trzeci... Jednak on, nie zamierzał tego robić. Nie zamierzał fatygować się do drzwi tylko po to by zobaczyć kolejnego, mugoslkiego naciągacza. Mimo to doskonale słyszał co działo się po drugiej stronie. Słyszał jak ktoś z rezygnacją opiera i osuwa się po drzwiach z cichym westchnięciem.
-Blaise powiedział mi, że jeszcze nie wyjechałeś do Portugalii. Wiem, że tu jesteś, Malfoy.
To zdanie, ten głos wystarczył by zerwał się z kanapy i otworzył drzwi.
-Co ty tu robisz, Granger?-spytał zaskoczony. -Gdzie narzeczony?-dodał z niezadowoleniem po dłuższej chwili milczenia.
-Nie ma go tu. Muszę ci coś powiedzieć, Malfoy-odparła nie odciągając wzroku od jego zaciekawionych, stalowoszarych oczu. Nic nie odpowiedział. Jedynie ze zgodą uchylił szerzej drzwi, pozwalając jej wejść.
-A więc co cie do mnie sprowadza?-spytał siadając razem z nią na kanapie. Jednym machnięciem różdżki przywołał do pokoju dwa kubki kawy.
-Po pierwsze... to chciałam cię przeprosić-wyznała, odbierając od niego napój. -Cały ten czas zachowywałam się nie w porządku.
-Co się stało, że przejrzałaś na oczy?-spytał blondyn z ironią.
-Ja... uświadomiłam sobie jedną rzecz-powiedziała, spuszczając wzrok.
-Tak...?-ponaglił ją chłopak.
-Taką, która sprawiła, że rzuciłam oświadczyny Rona i przyszłam do ciebie-teraz była już odważniejsza. Patrzyła na niego, pozwalając by jej czekoladowe tęczówki spotkały się z tymi stalowymi. Chłopak spojrzał na nią zaskoczony, a jego wyraz twarzy momentalnie się zmienił.
-Jestem w tobie zakochana, Malfoy-dodała.
Przez chwilę z szokiem patrzył na dziewczynę, jednak widząc jej zmieszanie postanowił szybko działać. Nim zdążyła powiedzieć coś jeszcze, przyciągnął ją do siebie i namiętnie pocałował.
-To jest ta chwila, w której możesz powiedzieć, że sobie ze mnie żartowałaś i zaraz jedziesz wybierać suknię ślubną dla Weasleya-powiedział między pocałunkami.
-Kocham cię, Malfoy. Tak na poważnie-wyznała, wplątując palce w jego platynowe włosy.
Nie czekając na więcej, blondyn wziął ją na ręce i nie przerywając pocałunku, skierował się do sypialni.
***
-Myślisz, że Miona będzie szczęśliwa z Ronem?-spytała Ginny wtulając się w swojego chłopaka.
-Nie sądzę by przyjęła jego oświadczyny-odparł Blaise sięgając po kieliszek wina. Jego "impreza na zakończenie roku" ograniczyła się do dwóch osób. To znaczy jego i rudowłosej dziewczyny, którą naprawdę kochał. -Miona na pewno wybrała dobrze.
-Czy ty masz coś do mojego brata?!-spytała oburzona dziewczyna.
-Szczerze?-spytał z niewinnym uśmiechem. -Tak.
Ginny już chciała coś odpowiedzieć, jednak przerwał jej słodkim pocałunkiem.
-Nie kłóćmy się-poprosił z uśmiechem.
-To co porobimy?-spytała uroczo trzepocząc rzęsami.
-Walczmy o szczęście-palnął ze śmiechem.
-Te wojnę dawno wygrałam-powiedziała, po czym zatopiła się w jego słodkich wargach.
***
Pół roku później...
Ślub był przepiękny. Pełen szczęścia, a w końcu do tego tyle czasu dążyli. Nie obyło się jednak bez pewnych konfrontacji, które nie skończyły się zbyt dobrze...
Hermiona szła w stronę ołtarza z szerokim uśmiechem. Żałowała, że nie może iść pod rękę ze swoim ojcem ale nawet to nie było wstanie przyćmić szczęścia panującego tego dnia. Czuła jak wszystkie wnętrzności skręcały jej się ze stresu. Owszem była podekscytowana, że za chwilę stanie się żoną mężczyzny, którego naprawdę kochała ale co jeżeli Malfoy się wycofa? O tak... takie niespodzianki były bardzo w jego stylu.
Na szczęście ten przygotował nieco inną niespodziankę. Taką, którą miała wspominać do końca życia.
-Co ci się stało?-szepnęła stając naprzeciw narzeczonego i z przerażeniem patrząc na jego zaczerwieniony policzek.
-No chyba nie powiesz mi, że nie wyglądam bosko? Nawet z obitą twarzą wyglądam świetnie-odpowiedział równie cicho biorąc ją pod rękę i prowadząc w stronę odprawiającego ceremonię starca. Posłał jej pełen siebie uśmiech, jakby próbując dodać jej otuchy. Spojrzała na niego niepewnie. Z kim on się do cholery pobił?! Czy musiał robić takie rzeczy nawet w dzień własnego ślubu?
Postanowiła jednak nie rozgrzebywać tej sprawy. Przynajmniej nie w tej chwili. Stojąc przed ołtarzem i odliczając sekundy to momentu, w którym wreszcie będzie mogła powiedzieć "tak".
Czuła jak z każdą chwilą staje się coraz bardziej niecierpliwa. Jakby bała się, że blondyn zaraz się rozmyśli i ją zostawi.
W końcu jednak dobrnęli do końca, kończąc ceremonię namiętnym, słodkim pocałunkiem.
Kiedy nastał wieczór, a razem z nim czas na huczne wesele, państwo-już-Malfoy wstąpili do pięknie urządzonej sali balowej. Bawili się świetnie i choć co chwilę ktoś przeszkadzał im w tańcu, prosząc o jeden taniec z penem lub panią młodą nie byli tym zmęczeni. Ten dzień był dla nich, a oni zamierzali go w pełni wykorzystać.
-Powiesz mi w końcu kto cię tak pobił?-spytała Hermiona wtulając się w ramiona męża. Nie mogła uwierzyć, że jest jej. Że nic ich już nie rozłączy. Bo oficjalnie i nieodwołalnie są razem. Merlinie jak ona mogła chcieć wyjść za Rona? Pomyśleć, że było to jeszcze parę miesięcy temu...
-Nie martw się to był tylko taki przysłowiowy "kopniak w tyłek na szczęście"-powiedział z ironią. -Poza tym oddałem mu dwa razy mocniej-dodał ciszej, jednak Hermiona doskonale go usłyszała.
-Komu?
-Czy to ważne?-spytał, wywracając oczami. Tańczyli na środku sali, w dodatku na własnym weselu a już musieli się sprzeczać...
-Dla mnie tak-powiedziała. Czy ona musiała być taka uparta?!
-Mam cię dość-powiedział zirytowany.
-Trzeba było mi się nie oświadczać.
-Trzeba było nie przyjmować oświadczyn-uciął obrażony.
Przez chwilę patrzyli na siebie z chęcią mordu, by po jakimś czasie uświadomić sobie co robili. Jak na zawołanie wybuchnęli śmiechem.
-Nienawidzę cię.
-Kocham cię.
-No dobra ja ciebie też.
Ich usta zostały złączone w namiętnym pocałunku, który Ron Weasley obserwował z bladym uśmiechem. Musiał się z tym pogodzić. Westchnął cicho, po czym potarł ręką mocno stłuczony policzek...
***
Piękny bukiet leciał w powietrzu. Wszystkie panny rzuciły się w jego kierunku, jednak to Ginny Weasley złapała go bez żadnego problemu. Zmysł szukającej Qudditcha wreszcie przydał się poza boiskiem. Jej usta wygięły się w szerokim uśmiechu. Szybko odwróciła się w stronę swojego chłopaka unosząc sugestywnie brwi.
Blaise spojrzał na nią z czułością i rozbawieniem jednocześnie, by po chwili przygarnąć ją do siebie i mocno przytulić.
-Jeżeli tylko tego chcesz-mruknął jej do ucha, całując ją w czubek głowy.
-Słucham? Czy ty chcesz coś powiedzieć?-spytała z uroczym uśmiechem.
Chłopak westchnął teatralnie po czym przyklęknął na jedno kolano i wyjął z kieszeni swojej marynarki pierścionek.
Wszystkie panny patrzyły na nich z wyjątkowym rozmarzeniem.
-Nosisz pierścionki zaręczynowe na wszystkie wesela?-spytała rozbawiona Ginny, a szeroki uśmiech nie schodził jej z twarzy.
-Czy ty musisz wszystko utrudniać?-spytał, mimo to pozostawał niewzruszony. Robił to z pewnością siebie. Nie miał wątpliwości do tego, że Ginny kocha go równie mocno co on ją.
Zdająca sobie z tego sprawę rudowłosa, za wszelką cenę chciała mu to utrudnić.
-Więc...-Blaise odchrząknął znacząco. -Ginn...
-Nie zaczyna się zdania od "więc"-przerwała mu ruda z wrednym uśmieszkiem. -Czy to ma znaczyć, że nie ćwiczyłeś przed lustrem ani razu?-zakpiła.
-Wydawało mi się to zbyt żałosne. Postawiłem na spontana-wyjaśnił chłopak z irytacją.
-No tak! Cały ty zawsze musisz coś...
-Ginny-przerwał jej błagalnie. -Czuję się jak ostatni idiota klęcząc przed tobą dziesięć minut i nie mogąc dojść do słowa...
-Wszystko wyolbrzymiasz, Blaise-powiedziała i otworzyła usta by zacząć nowy wykład kiedy zirytowany chłopak wstał i zatkał jej usta pocałunkiem.
-Wyjdź za mnie, Ginny.
***
Ta historia powoli dobiegała końca. Zaczęła się dawno temu na pewnym mugoslkim, szarym cmentarzu.
Ciągnęła się, odsłaniając wiele sekretów, ludzkich problemów... a oni przez to wszystko przebrnęli.
I wcale nie jest to wymyślna bajka z przesłodzonym, szczęśliwym zakończeniem. Bo każdy zasługuje na szczęście i każdy jest wstanie to szczęście uzyskać. Zawsze są jakieś sposoby i choćby trzeba było przejść przez największe utrudnienia, można przez nie przetrwać. Można wygrać walkę o szczęście.
Tak, to koniec. Później już tylko epilog... Nie wiem czy wiecie ale zawsze strasznie się denerwuję zakończeniami. Boję się, że was zawiodę, że się wam nie spodoba... Naprawdę. Więc jeżeli wam się spodobało-komentujcie. Jak wam się nie spodobało-też komentujcie... ale może tak łagodniej??? :DD Dziękuję Wam za komentarze, za wyświetlenia. Dziękuję wam, że tu byliście i z chęcią czytaliście to co mi się pojawiło w głowie. Jeżeli nie spełniłam waszych oczekiwań-przepraszam. Mam nadzieję, że ujdzie. Nowe opowiadanie zacznę jak najszybciej. Pojawi się na stronie :
http://dark-family-dtb.blogspot.com/
Wszelkie pytania dotyczące bloga zostawiajcie w zakładce "O nowym blogu!!!" Mam pytanie. Moglibyście się zadeklarować kto to będzie czytał? Z góry dzięki. Epilog pewnie jutro.
Pozdrawiam.
***
Weszła do przedziału gdzie siedzieli już Blaise i Ginny. Obydwoje mieli niezbyt wesołe miny ale jakoś się trzymali.
-Nie wierzę, że to już koniec-powiedziała Hermiona, ciężko opadając na kanapę. Przyjaciele jedynie pokiwali zgodnie głowami. -Co będzie dalej?-spytała smutno dziewczyna.
-Wkroczymy w nowe, dorosłe życie-oznajmił Zabini przygarniając do siebie swoją dziewczynę. Koniec szkoły oznaczał także mniej wspólnych chwil z panną Weasley.
-Co zamierzacie robić?-spytała Hermiona z ciekawością.
-Myślałam o pracy w Mungu... Złożyłam już nawet podanie do pracy magomedyka na oddziale magicznych zakażeń-wyznała ruda z bladym uśmiechem. -A ty Hermiono?-spytała przyjaciółki.
-Jeszcze parę formularzy do podpisania i mam swój lokal na Pokątnej!-powiedziała z radością. -Założę własną księgarnię. Co z tobą, Blaise?-zwróciła się do bruneta, który ciągle milczał.
-Zawsze chciałem pracować w ministerstwie ale tam raczej mnie nie przyjmą. Kto wie? Draco proponował mi spółkę w branży detektywistycznej... Może się zgodzę...-wyznał z ponurym wyrazem twarzy.
-Na pewno dostaniesz wymarzoną pracę-pocieszyła go Ginny, całując krótko w usta.
-Chciałbym w to wierzyć...-odparł. Mimo to był wdzięczny rudowłosej za słowa otuchy.
-Pamiętacie jak jechaliśmy do Hogwartu pierwszy raz?-spytała Miona ze wzruszeniem. -Teraz to nasz ostatni kurs Hogwart-Londyn...
-Nie mów tak, bo za chwilę się popłaczę-poprosiła ją Ginny, ze smutkiem wpatrując się w szybę pociągu.
-Powinniśmy jakoś uczcić zakończenie szkoły. Co powiecie na małą, kameralną imprezę u mnie?-spytał Blaise z uśmiechem. Mimo wszystko starał się widzieć pozytywne rzeczy w końcu Hogwartu.
-To świetny pomysł-powiedziała ruda patrząc wyczekująco na przyjaciółkę.
-Nie mogę-powiedziała Hermiona z szczerym żalem. -Na peronie czeka na mnie Ron i wiecie... to...
-Jasne-przerwał jej Blaise. Wolał by Hermiona była z jego przyjacielem ale szanował jej decyzję i nie zamierzał w nią ingerować. Po prostu nie miał siły tego słuchać.
-Przykro mi-powiedziała dziewczyna z smutnym uśmiechem.
***
Dojechali na miejsce. Po długim i wylewnym pożegnaniu Hermiona wyszła z pociągu na peron gdzie już z daleka dostrzegła rudą czuprynę Ronalda Weasleya. Wzięła głęboki oddech, po czym ciągnąc za sobą kufry, ruszyła w jego stronę.
Każdy krok, każde uderzenie serca zdawało się jak w spowolnionym tempie. Widziała, że on także się stresuje, ale jego zdenerwowanie nie mogło równać się z tym jak ona się czuła.
-Cześć, Ron-powiedziała cicho, stając naprzeciwko niego. Odpowiedział jej jedynie delikatnym uśmiechem.
Dziewczyna stanęła na palcach i po krótkim buziaku w policzek przytuliła się do rudzielca.
-Czekaliśmy na tą chwilę cały rok-powiedziała szatynka jakby odgadując myśli Rona. Chłopak skinął głową, a jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył.
-Przepraszam za naszą ostatnią rozmowę, nie chciałem żebyś poczuła się urażona-powiedział ze skruchą.
-W porządku, Ron-postanowiła mu wybaczyć. Sama dopuściła się tamtego dnia gorszych czynów.
Chłopak spojrzał na nią z wdzięcznością, jednak po chwili to uczucie zastąpiły ciekawość i niecierpliwość. -Oświadczyłem ci się. Jaka jest twoja odpowiedź?-spytał z uśmiechem.
***
Draco Malfoy siedział w swoim mieszkaniu. Popijając ognistą whisky prosto z butelki wypatrzył sobie niezmiernie interesujący punkt w ścianie. Za parę godzin miał samolot do Portugalii. Wszędzie znajdowały się popakowane walizki, a meble zostały przykryte białymi prześcieradłami. Tylko kanapa została w nienaruszonym stanie, po to by móc topić swoje smutki w alkoholu. Dziś Granger miała przyjąć oświadczyny Weasleya. Miała powiedzieć "tak" i rzucić mu się na szyję obdarowując go najsłodszymi pocałunkami. Miała zadeklarować chęć spędzenia reszty życia z parszywym, zidiociałym, rudym szczurem jakim był Ronald.
Ten dzień był okropny. Był... Merlinie jak on nienawidził świata!
To było niesprawiedliwe! O tak, z pewnością mógł powiedzieć, że zasługuje na Granger bardziej niż tępak Weasley. Zasługiwał na nią, bo w przeciwieństwie do Rona, naprawdę ją kochał.
Wierzył w to i nie zamierzał przestać. Granger go uratowała. Była częścią jego życia, była jak powietrze bez którego się dusił,a mimo to nie mógł umrzeć. Granger przyjmująca oświadczyny rudego Gryfona była przyczyną agonii, którą odczuwał.
Nagle ktoś zaczął pukać do drzwi. Raz, drugi, trzeci... Jednak on, nie zamierzał tego robić. Nie zamierzał fatygować się do drzwi tylko po to by zobaczyć kolejnego, mugoslkiego naciągacza. Mimo to doskonale słyszał co działo się po drugiej stronie. Słyszał jak ktoś z rezygnacją opiera i osuwa się po drzwiach z cichym westchnięciem.
-Blaise powiedział mi, że jeszcze nie wyjechałeś do Portugalii. Wiem, że tu jesteś, Malfoy.
To zdanie, ten głos wystarczył by zerwał się z kanapy i otworzył drzwi.
-Co ty tu robisz, Granger?-spytał zaskoczony. -Gdzie narzeczony?-dodał z niezadowoleniem po dłuższej chwili milczenia.
-Nie ma go tu. Muszę ci coś powiedzieć, Malfoy-odparła nie odciągając wzroku od jego zaciekawionych, stalowoszarych oczu. Nic nie odpowiedział. Jedynie ze zgodą uchylił szerzej drzwi, pozwalając jej wejść.
-A więc co cie do mnie sprowadza?-spytał siadając razem z nią na kanapie. Jednym machnięciem różdżki przywołał do pokoju dwa kubki kawy.
-Po pierwsze... to chciałam cię przeprosić-wyznała, odbierając od niego napój. -Cały ten czas zachowywałam się nie w porządku.
-Co się stało, że przejrzałaś na oczy?-spytał blondyn z ironią.
-Ja... uświadomiłam sobie jedną rzecz-powiedziała, spuszczając wzrok.
-Tak...?-ponaglił ją chłopak.
-Taką, która sprawiła, że rzuciłam oświadczyny Rona i przyszłam do ciebie-teraz była już odważniejsza. Patrzyła na niego, pozwalając by jej czekoladowe tęczówki spotkały się z tymi stalowymi. Chłopak spojrzał na nią zaskoczony, a jego wyraz twarzy momentalnie się zmienił.
-Jestem w tobie zakochana, Malfoy-dodała.
Przez chwilę z szokiem patrzył na dziewczynę, jednak widząc jej zmieszanie postanowił szybko działać. Nim zdążyła powiedzieć coś jeszcze, przyciągnął ją do siebie i namiętnie pocałował.
-To jest ta chwila, w której możesz powiedzieć, że sobie ze mnie żartowałaś i zaraz jedziesz wybierać suknię ślubną dla Weasleya-powiedział między pocałunkami.
-Kocham cię, Malfoy. Tak na poważnie-wyznała, wplątując palce w jego platynowe włosy.
Nie czekając na więcej, blondyn wziął ją na ręce i nie przerywając pocałunku, skierował się do sypialni.
***
-Myślisz, że Miona będzie szczęśliwa z Ronem?-spytała Ginny wtulając się w swojego chłopaka.
-Nie sądzę by przyjęła jego oświadczyny-odparł Blaise sięgając po kieliszek wina. Jego "impreza na zakończenie roku" ograniczyła się do dwóch osób. To znaczy jego i rudowłosej dziewczyny, którą naprawdę kochał. -Miona na pewno wybrała dobrze.
-Czy ty masz coś do mojego brata?!-spytała oburzona dziewczyna.
-Szczerze?-spytał z niewinnym uśmiechem. -Tak.
Ginny już chciała coś odpowiedzieć, jednak przerwał jej słodkim pocałunkiem.
-Nie kłóćmy się-poprosił z uśmiechem.
-To co porobimy?-spytała uroczo trzepocząc rzęsami.
-Walczmy o szczęście-palnął ze śmiechem.
-Te wojnę dawno wygrałam-powiedziała, po czym zatopiła się w jego słodkich wargach.
***
Pół roku później...
Ślub był przepiękny. Pełen szczęścia, a w końcu do tego tyle czasu dążyli. Nie obyło się jednak bez pewnych konfrontacji, które nie skończyły się zbyt dobrze...
Hermiona szła w stronę ołtarza z szerokim uśmiechem. Żałowała, że nie może iść pod rękę ze swoim ojcem ale nawet to nie było wstanie przyćmić szczęścia panującego tego dnia. Czuła jak wszystkie wnętrzności skręcały jej się ze stresu. Owszem była podekscytowana, że za chwilę stanie się żoną mężczyzny, którego naprawdę kochała ale co jeżeli Malfoy się wycofa? O tak... takie niespodzianki były bardzo w jego stylu.
Na szczęście ten przygotował nieco inną niespodziankę. Taką, którą miała wspominać do końca życia.
-Co ci się stało?-szepnęła stając naprzeciw narzeczonego i z przerażeniem patrząc na jego zaczerwieniony policzek.
-No chyba nie powiesz mi, że nie wyglądam bosko? Nawet z obitą twarzą wyglądam świetnie-odpowiedział równie cicho biorąc ją pod rękę i prowadząc w stronę odprawiającego ceremonię starca. Posłał jej pełen siebie uśmiech, jakby próbując dodać jej otuchy. Spojrzała na niego niepewnie. Z kim on się do cholery pobił?! Czy musiał robić takie rzeczy nawet w dzień własnego ślubu?
Postanowiła jednak nie rozgrzebywać tej sprawy. Przynajmniej nie w tej chwili. Stojąc przed ołtarzem i odliczając sekundy to momentu, w którym wreszcie będzie mogła powiedzieć "tak".
Czuła jak z każdą chwilą staje się coraz bardziej niecierpliwa. Jakby bała się, że blondyn zaraz się rozmyśli i ją zostawi.
W końcu jednak dobrnęli do końca, kończąc ceremonię namiętnym, słodkim pocałunkiem.
Kiedy nastał wieczór, a razem z nim czas na huczne wesele, państwo-już-Malfoy wstąpili do pięknie urządzonej sali balowej. Bawili się świetnie i choć co chwilę ktoś przeszkadzał im w tańcu, prosząc o jeden taniec z penem lub panią młodą nie byli tym zmęczeni. Ten dzień był dla nich, a oni zamierzali go w pełni wykorzystać.
-Powiesz mi w końcu kto cię tak pobił?-spytała Hermiona wtulając się w ramiona męża. Nie mogła uwierzyć, że jest jej. Że nic ich już nie rozłączy. Bo oficjalnie i nieodwołalnie są razem. Merlinie jak ona mogła chcieć wyjść za Rona? Pomyśleć, że było to jeszcze parę miesięcy temu...
-Nie martw się to był tylko taki przysłowiowy "kopniak w tyłek na szczęście"-powiedział z ironią. -Poza tym oddałem mu dwa razy mocniej-dodał ciszej, jednak Hermiona doskonale go usłyszała.
-Komu?
-Czy to ważne?-spytał, wywracając oczami. Tańczyli na środku sali, w dodatku na własnym weselu a już musieli się sprzeczać...
-Dla mnie tak-powiedziała. Czy ona musiała być taka uparta?!
-Mam cię dość-powiedział zirytowany.
-Trzeba było mi się nie oświadczać.
-Trzeba było nie przyjmować oświadczyn-uciął obrażony.
Przez chwilę patrzyli na siebie z chęcią mordu, by po jakimś czasie uświadomić sobie co robili. Jak na zawołanie wybuchnęli śmiechem.
-Nienawidzę cię.
-Kocham cię.
-No dobra ja ciebie też.
Ich usta zostały złączone w namiętnym pocałunku, który Ron Weasley obserwował z bladym uśmiechem. Musiał się z tym pogodzić. Westchnął cicho, po czym potarł ręką mocno stłuczony policzek...
***
Piękny bukiet leciał w powietrzu. Wszystkie panny rzuciły się w jego kierunku, jednak to Ginny Weasley złapała go bez żadnego problemu. Zmysł szukającej Qudditcha wreszcie przydał się poza boiskiem. Jej usta wygięły się w szerokim uśmiechu. Szybko odwróciła się w stronę swojego chłopaka unosząc sugestywnie brwi.
Blaise spojrzał na nią z czułością i rozbawieniem jednocześnie, by po chwili przygarnąć ją do siebie i mocno przytulić.
-Jeżeli tylko tego chcesz-mruknął jej do ucha, całując ją w czubek głowy.
-Słucham? Czy ty chcesz coś powiedzieć?-spytała z uroczym uśmiechem.
Chłopak westchnął teatralnie po czym przyklęknął na jedno kolano i wyjął z kieszeni swojej marynarki pierścionek.
Wszystkie panny patrzyły na nich z wyjątkowym rozmarzeniem.
-Nosisz pierścionki zaręczynowe na wszystkie wesela?-spytała rozbawiona Ginny, a szeroki uśmiech nie schodził jej z twarzy.
-Czy ty musisz wszystko utrudniać?-spytał, mimo to pozostawał niewzruszony. Robił to z pewnością siebie. Nie miał wątpliwości do tego, że Ginny kocha go równie mocno co on ją.
Zdająca sobie z tego sprawę rudowłosa, za wszelką cenę chciała mu to utrudnić.
-Więc...-Blaise odchrząknął znacząco. -Ginn...
-Nie zaczyna się zdania od "więc"-przerwała mu ruda z wrednym uśmieszkiem. -Czy to ma znaczyć, że nie ćwiczyłeś przed lustrem ani razu?-zakpiła.
-Wydawało mi się to zbyt żałosne. Postawiłem na spontana-wyjaśnił chłopak z irytacją.
-No tak! Cały ty zawsze musisz coś...
-Ginny-przerwał jej błagalnie. -Czuję się jak ostatni idiota klęcząc przed tobą dziesięć minut i nie mogąc dojść do słowa...
-Wszystko wyolbrzymiasz, Blaise-powiedziała i otworzyła usta by zacząć nowy wykład kiedy zirytowany chłopak wstał i zatkał jej usta pocałunkiem.
-Wyjdź za mnie, Ginny.
***
Ta historia powoli dobiegała końca. Zaczęła się dawno temu na pewnym mugoslkim, szarym cmentarzu.
Ciągnęła się, odsłaniając wiele sekretów, ludzkich problemów... a oni przez to wszystko przebrnęli.
I wcale nie jest to wymyślna bajka z przesłodzonym, szczęśliwym zakończeniem. Bo każdy zasługuje na szczęście i każdy jest wstanie to szczęście uzyskać. Zawsze są jakieś sposoby i choćby trzeba było przejść przez największe utrudnienia, można przez nie przetrwać. Można wygrać walkę o szczęście.
Tak, to koniec. Później już tylko epilog... Nie wiem czy wiecie ale zawsze strasznie się denerwuję zakończeniami. Boję się, że was zawiodę, że się wam nie spodoba... Naprawdę. Więc jeżeli wam się spodobało-komentujcie. Jak wam się nie spodobało-też komentujcie... ale może tak łagodniej??? :DD Dziękuję Wam za komentarze, za wyświetlenia. Dziękuję wam, że tu byliście i z chęcią czytaliście to co mi się pojawiło w głowie. Jeżeli nie spełniłam waszych oczekiwań-przepraszam. Mam nadzieję, że ujdzie. Nowe opowiadanie zacznę jak najszybciej. Pojawi się na stronie :
http://dark-family-dtb.blogspot.com/
Wszelkie pytania dotyczące bloga zostawiajcie w zakładce "O nowym blogu!!!" Mam pytanie. Moglibyście się zadeklarować kto to będzie czytał? Z góry dzięki. Epilog pewnie jutro.
Pozdrawiam.
niedziela, 6 października 2013
25. Zmierzając do rozwiązania spraw...
Zainteresowanych nowym blogiem zapraszam do zakładki po prawej stronie "O nowym blogu". Zapraszam do czytania i jak zwykle proszę o komentarze.
-Ginny...-Hermiona weszła do dormitorium za swoją rudowłosą przyjaciółką.
-Nie chcę wtrącać się w te sprawy, Miona. Ale doskonale wiesz, że kocham Rona i nie podoba mi się to co robisz. Jeżeli wolisz Malfoya to mu to powiedz!
-Ginny do niczego nie doszło-zapewniła ją Hermiona błagalnym tonem. -Obiecaj, że o niczym mu nie powiesz...
-Masz rację, ty mu powiesz.
-Co?! Nie, nie mogę, Ginny on...
-On jest twoim narzeczonym, Hermiono. I albo powiesz mu o tym co zaszło albo zrobię to ja.
-Ginny!-krzyknęła z oburzeniem szatynka.
-Gdyby to nie był Ron nic bym ci nie powiedziała. Ale to mój brat. Pamiętasz jak załamał się po śmierci Freda? Nie chcę by stracił kogoś na kim mu zależy. Ale jeżeli nie chcesz z nim być to go w tym uświadom zanim będzie za późno-Ginny wydawała się zdeterminowana i nie zamierzała odpuścić.
-To był jeden, niewinny pocałunek.
-Niewinny?! Miona jeszcze chwila a pieprzylibyście się w składziku na miotły!-oburzyła się rudowłosa.
-Chodzi mi o to, że Malfoy niczego nie zmienia. To był impuls, nikt nie musi się o tym dowiedzieć. Wezmę ślub z Ronem, a to co się wydarzyło nie musi wychodzić na jaw.
-Co jeżeli Malfoy to wykorzysta przeciwko tobie? Co jeżeli pewnego dnia się na ciebie wkurzy? Naprawdę chcesz żeby Ron dowiadywał się tego od kogoś innego?
-Nie dowie się, jasne? Proszę cię, Ginny nikomu nie mów. Zrób to dla mnie, jestem twoją przyjaciółką.
-Nie manipuluj mną, błagam-powiedziała zdenerwowana ruda. Przeczesała palcami włosy biorąc głęboki wdech. -Niech ci będzie. Ale liczę, że jakoś to załatwisz-mruknęła dając przytulić się przyjaciółce.
-Jesteś kochana, Ginn-szepnęła Hermiona z delikatnym uśmiechem na twarzy. Wiedziała, że nie zachowała się dobrze. Jednak, mimo iż z całego serca chciała żałować i przeklinać Malfoya, nie potrafiła.
***
Zeszła do Wielkiej Sali, wypatrując blondyna. Co ja co, powinna z nim wszystko wyjaśnić.
-Hej Blaise. Widziałeś Malfoya?-spytała szatynka, widząc swojego czarnowłosego przyjaciela.
-Poszedł nad jezioro-powiedział Zabini podając jej szklankę picia. -Co z Ginny?-spytał.
-Jest zła ale nikomu o niczym nie powie.
-A co z tobą?-spytał z bladym uśmiechem.
-Jak zwykle wszystko popsułam...-mruknęła, ze smutkiem spuszczając głowę. -Blaise nie chcę żebyś pomyślał sobie czegoś...
-Hej, nic sobie nie myślę-powiedział brunet, łapiąc ją za ramiona. -Możesz wierzyć lub nie, ale sam mam na sumieniu gorsze rzeczy-wyznał, wspominając swoje niejednokrotne "przygody".
-Dzięki, Blaise-powiedziała szybko dziewczyna, po czym krótko się do niego przytulając pobiegła nad jezioro.
***
Zobaczyła go siedzącego pod drzewem. Tym samym, pod którym ona spędzała większość swojego czasu. Nie miała pojęcia co powinna powiedzieć, dlatego bez słowa przysiadła się obok niego i również wlepiła wzrok w spokojną taflę jeziora.
-To co się stało...-zaczęła dość chaotycznie dobierając słowa. -Słuchaj, nie chcę żebyś...
-Wiem, Granger. O nic się nie martw-przerwał jej cicho. Spojrzała na niego z zaskoczeniem, a widząc jego wymuszony uśmiech zrobiło jej się trochę smutno.
-Jesteś zły-powiedziała.
-Nieprawda.
-W takim razie zraniony-poprawiła się, a jego milczenie mówiło samo za siebie. -Przepraszam, Malfoy.
-Nie, to moja wina. Nie powinienem cię wtedy całować. Sam się pogrążam.
-Gdybym nie odwzajemniła pocałunku do niczego by nie doszło.
-Racja, następnym razem kiedy wpadnę na pomysł, żeby całować się z tobą w składziku na miotły trzaśnij mnie w twarz-zironizował.
Na jej twarzy pojawił się mimowolny uśmiech. Sarkazm nie opuszczał Dracona nawet w najgorszych sytuacjach.
-A będzie następny raz?-spytała, przenosząc na niego wzrok. To samo zrobił chłopak, bo po chwili ich oczy się spotkały.
-Nie, nie sądzę-odpowiedział, zmuszając się do uniesienia delikatnie kącików ust. -Po każdym pocałunku jest jeszcze gorzej...
-Aż tak kiepsko całuję?-spytała, unosząc wysoko prawą brew.
-Mówię poważnie, Granger-powiedział smutno. -To wszystko jest chore. Wiesz co do ciebie czuje, nie chcę się w to pakować wiedząc, że i tak nic nie będę z tego miał.
Odpowiedziała mu cisza, bo zupełnie nie wiedziała co mogłaby mu na to powiedzieć. Miał stuprocentową rację.
-Muszę iść-powiedział wstając z miejsca.
-Przepraszam cię, Malfoy. Za wszystko-powiedziała również podnosząc się z ziemi. Stając naprzeciw niego mogła spojrzeć prosto w jego stalowoszare tęczówki. -Do zobaczenia.
-Nie sądzę byśmy się jeszcze kiedyś zobaczyli-powiedział łagodnym tonem. -Wyjeżdżam do pracy za granicę. W Portugalii bardziej potrzebują detektywów. Kto wie? Może zostanę tam na stałe... Niczym się nie przejmuj, Granger. Póki jesteś szczęśliwa i ja sobie poradzę.
Odwrócił się i ruszył w stronę bramy Hogwartu nie oczekując od niej żadnych słów, żadnych gestów...
-Malfoy...-szepnęła, czując jak jej oczy zaczynają się szklić. -Malfoy zaczekaj-poprosiła nieco głośniej.
Nie wiedziała czy jej nie słyszał czy też nie chciał słyszeć ale nie zatrzymał się. Szedł w swoim kierunku, świadom tego, że jeżeli się odwróci, nie będzie miał siły odejść.
Nie czekając na jego reakcje podbiegła do niego i mocno przytuliła.
-Może to nie może zabrzmieć żałośniej, ale jesteś moim przyjacielem, Malfoy-powiedziała przez łzy. -Będę tęsknić...-szepnęła wtulając się w jego ramię. Wziął głęboki oddech i przeklinając w duchu tą dziewczynę, odwzajemnił uścisk. Nie wiedział czemu zgadza się na te tortury z jej strony. Po prostu miał do niej słabość i... za mocno ją kochał.
-Muszę iść-przypomniał jej po dłuższej ciszy. -Baw się dobrze-dodał, po czym całując ją krótko w czoło przeszedł przez Hogwardzką bramę i się teleportował.
***
Blaise Zabini okazał się cudownym przyjacielem. Każdego dnia przychodził do niej i spędzał z nią czas, pomagając jej zapomnieć o Malfoyu. Mimo tego iż ukrywała to jak bardzo zabolało ją "rozstanie" z chłopakiem, on widział ból w jej oczach. Widział jak każdego dnia mierzy się z tym co w końcu dobrowolnie na siebie zesłała. Wszystkie bariery jakie napotykała na drodze były postawione jedynie przez nią. To ona doprowadziła się do tego własnymi decyzjami, a on jako dobry przyjaciel starał się być wyrozumiały. Może dlatego, że naprawdę lubił Hermionę, a może dlatego, że jeszcze bardziej lubił Dracona i doskonale wiedział co czuje się podczas rozłąki z kimś takim jak on.
-Hermiona...-zaczął Blaise leżąc razem z przyjaciółką na trawie. Początek czerwca okazał się naprawdę ciepły dlatego wszyscy uczniowie szukali chłodu w pobliżu jeziora.
-Hm...?-spytała dziewczyna, wpatrzona w białe obłoczki znajdujące się na błękitnym sklepieniu.
-O co chodziło z całym tym Fernandesem?-spytał siadając na trawie i przyglądając się jej z ciekawością.
Dziewczyna westchnęła po czym patrząc na niego ze zbolałą miną spytała:
-Nie daje ci to spokoju?
-Szczerze? Nie mogę spać po nocach zastanawiając się co mieliście ze sobą wspólnego, skoro Draco tak bardzo się tym ciekawił.
-To nie jest przyjemna historia-ostrzegła go Gryfonka. -To co się stało było moją największą porażką i nigdy nie czułam się bardziej podle niż wtedy...
-Dobrze...-powiedział Blaise zupełnie niezniechęcony.
-Przed rozpoczęciem szóstej klasy w wakacje byłam na imprezie. Mugolskiej-zaczęła również siadając i patrząc Blaise'owi prosto w oczy. -To była zwykła balanga. Może tylko nieźle się upiłam i zniszczyłam parę przedmiotów. Tak czy inaczej poznałam chłopaka...
-Jasona-domyślił się brunet, lustrując ją bacznym wzrokiem.
-To było parę drinków, tańców... nie pamiętam za bardzo byłam strasznie pijana-wytłumaczyła ze skruchą.
Zamilkła jakby dalej nie mogła mówić.
-Ale nie zapił się na śmierć, prawda?-spytał zmuszając ją do dalszej rozmowy.
-Wyszliśmy z lokalu i całkiem pijani wsiedliśmy na motor. Wiesz co to motor, prawda?-pytała dziewczyna drżącym głosem. Rozmawianie o tym sprawiało jej ból. Mimo to stwierdziła, że chłopak zasługiwał na prawdę. -Są ludzie, którzy twierdzą, że sama go do tego namawiałam-wyznała zaciskając zęby i powstrzymując się od płaczu. Kiedy się uspokoiła zaczęła mówić dalej. -Film mi się urwał, a oprzytomniałam kiedy zobaczyłam go zmasakrowanego. Uderzyliśmy w drzewo. Ja skończyłam z paroma szwami ale on... on zginął na miejscu. To miała być zabawa, świetna wakacyjna przygoda... nigdy sobie tego nie wybaczę.
Blaise patrzył na nią wstrząśnięty. Nie spodziewał się tego...
-Powiesz coś?-spytała, a w jej oczach pojawiły się łzy. -Nikomu o tym nie powiedziałam. Harry'emu czy Ronowi... Wiedzieli tylko rodzice. I teraz wiesz też ty...
Blaise otworzył parę razy buzie jednak nic nie powiedział. Do głowy nie przychodziło mu nic mądrego.
-Choć tu-zdecydował się na mocne, przyjacielskie przytulenie. -Jesteś najdzielniejszą osobą jaką znam, Hermiono-wyznał z uśmiechem. -Nie masz czym się załamywać. To była tragedia ale... nic już na to nie poradzisz. To nie twoja wina i jedyną przysługą dla Fernandesa będzie to, że będziesz żyć dalej, szczęśliwie.
-Skąd wiesz?-spytała, a łzy spłynęły po jej policzkach. -Skąd możesz wiedzieć? On jest martwy...
-Straciłem podczas wojny wielu towarzyszy. Uwierz mi jedyną przysługą dla tych, którym się nie udało będzie fakt, że ich przyjaciele dzielnie będą walczyć dalej. Poszczęściło ci się, Miona dlatego to wykorzystaj.
Dziewczyna spojrzała na niego z wdzięcznością. Zabini był wspaniały, dobry. Ginny miała cudownego chłopaka.
-Nie rozumiem tylko dlaczego wzbudził zainteresowanie Draco...
-On... Malfoy znalazł mnie na cmentarzu. Często przebywał tam po śmierci Jasona. Poczucie winy strasznie mnie męczyło. Dlatego... potrafiłam wracać do domu późną nocą. Przeprowadziłam wtedy z Malfoyem poważną rozmowę, z której zresztą też nic nie pamiętam...
-Chodziłaś pijana na grób swojego zmarłego kolegi?-spytał z niedowierzaniem Blaise.
-Nie! Nie, to trochę bardziej skomplikowane.
-Jak wszystko co związane z Malfoyem-zauważył chłopak krzywo się uśmiechając.
-Nieprawda-zaprzeczyła dziewczyna. -Z Malfoyem już wszystko jasne. Doskonale wiem jaką podejmę decyzję.
-Ginny...-Hermiona weszła do dormitorium za swoją rudowłosą przyjaciółką.
-Nie chcę wtrącać się w te sprawy, Miona. Ale doskonale wiesz, że kocham Rona i nie podoba mi się to co robisz. Jeżeli wolisz Malfoya to mu to powiedz!
-Ginny do niczego nie doszło-zapewniła ją Hermiona błagalnym tonem. -Obiecaj, że o niczym mu nie powiesz...
-Masz rację, ty mu powiesz.
-Co?! Nie, nie mogę, Ginny on...
-On jest twoim narzeczonym, Hermiono. I albo powiesz mu o tym co zaszło albo zrobię to ja.
-Ginny!-krzyknęła z oburzeniem szatynka.
-Gdyby to nie był Ron nic bym ci nie powiedziała. Ale to mój brat. Pamiętasz jak załamał się po śmierci Freda? Nie chcę by stracił kogoś na kim mu zależy. Ale jeżeli nie chcesz z nim być to go w tym uświadom zanim będzie za późno-Ginny wydawała się zdeterminowana i nie zamierzała odpuścić.
-To był jeden, niewinny pocałunek.
-Niewinny?! Miona jeszcze chwila a pieprzylibyście się w składziku na miotły!-oburzyła się rudowłosa.
-Chodzi mi o to, że Malfoy niczego nie zmienia. To był impuls, nikt nie musi się o tym dowiedzieć. Wezmę ślub z Ronem, a to co się wydarzyło nie musi wychodzić na jaw.
-Co jeżeli Malfoy to wykorzysta przeciwko tobie? Co jeżeli pewnego dnia się na ciebie wkurzy? Naprawdę chcesz żeby Ron dowiadywał się tego od kogoś innego?
-Nie dowie się, jasne? Proszę cię, Ginny nikomu nie mów. Zrób to dla mnie, jestem twoją przyjaciółką.
-Nie manipuluj mną, błagam-powiedziała zdenerwowana ruda. Przeczesała palcami włosy biorąc głęboki wdech. -Niech ci będzie. Ale liczę, że jakoś to załatwisz-mruknęła dając przytulić się przyjaciółce.
-Jesteś kochana, Ginn-szepnęła Hermiona z delikatnym uśmiechem na twarzy. Wiedziała, że nie zachowała się dobrze. Jednak, mimo iż z całego serca chciała żałować i przeklinać Malfoya, nie potrafiła.
***
Zeszła do Wielkiej Sali, wypatrując blondyna. Co ja co, powinna z nim wszystko wyjaśnić.
-Hej Blaise. Widziałeś Malfoya?-spytała szatynka, widząc swojego czarnowłosego przyjaciela.
-Poszedł nad jezioro-powiedział Zabini podając jej szklankę picia. -Co z Ginny?-spytał.
-Jest zła ale nikomu o niczym nie powie.
-A co z tobą?-spytał z bladym uśmiechem.
-Jak zwykle wszystko popsułam...-mruknęła, ze smutkiem spuszczając głowę. -Blaise nie chcę żebyś pomyślał sobie czegoś...
-Hej, nic sobie nie myślę-powiedział brunet, łapiąc ją za ramiona. -Możesz wierzyć lub nie, ale sam mam na sumieniu gorsze rzeczy-wyznał, wspominając swoje niejednokrotne "przygody".
-Dzięki, Blaise-powiedziała szybko dziewczyna, po czym krótko się do niego przytulając pobiegła nad jezioro.
***
Zobaczyła go siedzącego pod drzewem. Tym samym, pod którym ona spędzała większość swojego czasu. Nie miała pojęcia co powinna powiedzieć, dlatego bez słowa przysiadła się obok niego i również wlepiła wzrok w spokojną taflę jeziora.
-To co się stało...-zaczęła dość chaotycznie dobierając słowa. -Słuchaj, nie chcę żebyś...
-Wiem, Granger. O nic się nie martw-przerwał jej cicho. Spojrzała na niego z zaskoczeniem, a widząc jego wymuszony uśmiech zrobiło jej się trochę smutno.
-Jesteś zły-powiedziała.
-Nieprawda.
-W takim razie zraniony-poprawiła się, a jego milczenie mówiło samo za siebie. -Przepraszam, Malfoy.
-Nie, to moja wina. Nie powinienem cię wtedy całować. Sam się pogrążam.
-Gdybym nie odwzajemniła pocałunku do niczego by nie doszło.
-Racja, następnym razem kiedy wpadnę na pomysł, żeby całować się z tobą w składziku na miotły trzaśnij mnie w twarz-zironizował.
Na jej twarzy pojawił się mimowolny uśmiech. Sarkazm nie opuszczał Dracona nawet w najgorszych sytuacjach.
-A będzie następny raz?-spytała, przenosząc na niego wzrok. To samo zrobił chłopak, bo po chwili ich oczy się spotkały.
-Nie, nie sądzę-odpowiedział, zmuszając się do uniesienia delikatnie kącików ust. -Po każdym pocałunku jest jeszcze gorzej...
-Aż tak kiepsko całuję?-spytała, unosząc wysoko prawą brew.
-Mówię poważnie, Granger-powiedział smutno. -To wszystko jest chore. Wiesz co do ciebie czuje, nie chcę się w to pakować wiedząc, że i tak nic nie będę z tego miał.
Odpowiedziała mu cisza, bo zupełnie nie wiedziała co mogłaby mu na to powiedzieć. Miał stuprocentową rację.
-Muszę iść-powiedział wstając z miejsca.
-Przepraszam cię, Malfoy. Za wszystko-powiedziała również podnosząc się z ziemi. Stając naprzeciw niego mogła spojrzeć prosto w jego stalowoszare tęczówki. -Do zobaczenia.
-Nie sądzę byśmy się jeszcze kiedyś zobaczyli-powiedział łagodnym tonem. -Wyjeżdżam do pracy za granicę. W Portugalii bardziej potrzebują detektywów. Kto wie? Może zostanę tam na stałe... Niczym się nie przejmuj, Granger. Póki jesteś szczęśliwa i ja sobie poradzę.
Odwrócił się i ruszył w stronę bramy Hogwartu nie oczekując od niej żadnych słów, żadnych gestów...
-Malfoy...-szepnęła, czując jak jej oczy zaczynają się szklić. -Malfoy zaczekaj-poprosiła nieco głośniej.
Nie wiedziała czy jej nie słyszał czy też nie chciał słyszeć ale nie zatrzymał się. Szedł w swoim kierunku, świadom tego, że jeżeli się odwróci, nie będzie miał siły odejść.
Nie czekając na jego reakcje podbiegła do niego i mocno przytuliła.
-Może to nie może zabrzmieć żałośniej, ale jesteś moim przyjacielem, Malfoy-powiedziała przez łzy. -Będę tęsknić...-szepnęła wtulając się w jego ramię. Wziął głęboki oddech i przeklinając w duchu tą dziewczynę, odwzajemnił uścisk. Nie wiedział czemu zgadza się na te tortury z jej strony. Po prostu miał do niej słabość i... za mocno ją kochał.
-Muszę iść-przypomniał jej po dłuższej ciszy. -Baw się dobrze-dodał, po czym całując ją krótko w czoło przeszedł przez Hogwardzką bramę i się teleportował.
***
Blaise Zabini okazał się cudownym przyjacielem. Każdego dnia przychodził do niej i spędzał z nią czas, pomagając jej zapomnieć o Malfoyu. Mimo tego iż ukrywała to jak bardzo zabolało ją "rozstanie" z chłopakiem, on widział ból w jej oczach. Widział jak każdego dnia mierzy się z tym co w końcu dobrowolnie na siebie zesłała. Wszystkie bariery jakie napotykała na drodze były postawione jedynie przez nią. To ona doprowadziła się do tego własnymi decyzjami, a on jako dobry przyjaciel starał się być wyrozumiały. Może dlatego, że naprawdę lubił Hermionę, a może dlatego, że jeszcze bardziej lubił Dracona i doskonale wiedział co czuje się podczas rozłąki z kimś takim jak on.
-Hermiona...-zaczął Blaise leżąc razem z przyjaciółką na trawie. Początek czerwca okazał się naprawdę ciepły dlatego wszyscy uczniowie szukali chłodu w pobliżu jeziora.
-Hm...?-spytała dziewczyna, wpatrzona w białe obłoczki znajdujące się na błękitnym sklepieniu.
-O co chodziło z całym tym Fernandesem?-spytał siadając na trawie i przyglądając się jej z ciekawością.
Dziewczyna westchnęła po czym patrząc na niego ze zbolałą miną spytała:
-Nie daje ci to spokoju?
-Szczerze? Nie mogę spać po nocach zastanawiając się co mieliście ze sobą wspólnego, skoro Draco tak bardzo się tym ciekawił.
-To nie jest przyjemna historia-ostrzegła go Gryfonka. -To co się stało było moją największą porażką i nigdy nie czułam się bardziej podle niż wtedy...
-Dobrze...-powiedział Blaise zupełnie niezniechęcony.
-Przed rozpoczęciem szóstej klasy w wakacje byłam na imprezie. Mugolskiej-zaczęła również siadając i patrząc Blaise'owi prosto w oczy. -To była zwykła balanga. Może tylko nieźle się upiłam i zniszczyłam parę przedmiotów. Tak czy inaczej poznałam chłopaka...
-Jasona-domyślił się brunet, lustrując ją bacznym wzrokiem.
-To było parę drinków, tańców... nie pamiętam za bardzo byłam strasznie pijana-wytłumaczyła ze skruchą.
Zamilkła jakby dalej nie mogła mówić.
-Ale nie zapił się na śmierć, prawda?-spytał zmuszając ją do dalszej rozmowy.
-Wyszliśmy z lokalu i całkiem pijani wsiedliśmy na motor. Wiesz co to motor, prawda?-pytała dziewczyna drżącym głosem. Rozmawianie o tym sprawiało jej ból. Mimo to stwierdziła, że chłopak zasługiwał na prawdę. -Są ludzie, którzy twierdzą, że sama go do tego namawiałam-wyznała zaciskając zęby i powstrzymując się od płaczu. Kiedy się uspokoiła zaczęła mówić dalej. -Film mi się urwał, a oprzytomniałam kiedy zobaczyłam go zmasakrowanego. Uderzyliśmy w drzewo. Ja skończyłam z paroma szwami ale on... on zginął na miejscu. To miała być zabawa, świetna wakacyjna przygoda... nigdy sobie tego nie wybaczę.
Blaise patrzył na nią wstrząśnięty. Nie spodziewał się tego...
-Powiesz coś?-spytała, a w jej oczach pojawiły się łzy. -Nikomu o tym nie powiedziałam. Harry'emu czy Ronowi... Wiedzieli tylko rodzice. I teraz wiesz też ty...
Blaise otworzył parę razy buzie jednak nic nie powiedział. Do głowy nie przychodziło mu nic mądrego.
-Choć tu-zdecydował się na mocne, przyjacielskie przytulenie. -Jesteś najdzielniejszą osobą jaką znam, Hermiono-wyznał z uśmiechem. -Nie masz czym się załamywać. To była tragedia ale... nic już na to nie poradzisz. To nie twoja wina i jedyną przysługą dla Fernandesa będzie to, że będziesz żyć dalej, szczęśliwie.
-Skąd wiesz?-spytała, a łzy spłynęły po jej policzkach. -Skąd możesz wiedzieć? On jest martwy...
-Straciłem podczas wojny wielu towarzyszy. Uwierz mi jedyną przysługą dla tych, którym się nie udało będzie fakt, że ich przyjaciele dzielnie będą walczyć dalej. Poszczęściło ci się, Miona dlatego to wykorzystaj.
Dziewczyna spojrzała na niego z wdzięcznością. Zabini był wspaniały, dobry. Ginny miała cudownego chłopaka.
-Nie rozumiem tylko dlaczego wzbudził zainteresowanie Draco...
-On... Malfoy znalazł mnie na cmentarzu. Często przebywał tam po śmierci Jasona. Poczucie winy strasznie mnie męczyło. Dlatego... potrafiłam wracać do domu późną nocą. Przeprowadziłam wtedy z Malfoyem poważną rozmowę, z której zresztą też nic nie pamiętam...
-Chodziłaś pijana na grób swojego zmarłego kolegi?-spytał z niedowierzaniem Blaise.
-Nie! Nie, to trochę bardziej skomplikowane.
-Jak wszystko co związane z Malfoyem-zauważył chłopak krzywo się uśmiechając.
-Nieprawda-zaprzeczyła dziewczyna. -Z Malfoyem już wszystko jasne. Doskonale wiem jaką podejmę decyzję.
piątek, 4 października 2013
24. Po dłuższej rozłące
Hermiona weszła do Trzech Mioteł czując, że jeszcze chwila a zemdleje. Spojrzała na zegarek. Była jak zwykle punktualnie. Rozglądając się po stolikach weszła do gospody i zajęła pusty stolik w rogu pomieszczenia. Widać ten, kto się z nią umówił zamierzał się spóźnić. Westchnęła głęboko, po czym zaczęła nerwowo wykręcać palce. Nie chciała do tego wracać. Nigdy więcej.
Nagle drzwi do gospody otworzyły się i stanęła w nich drobna kobieta. Kiedy zobaczyła Hermionę przemknęła między stolikami i stanęła nad szatynką.
-Dawno się nie widziałyśmy-mruknęła podając jej rękę.
-Cześć Spence-powiedziała Hermiona ściskając jej dłoń. -Nie obraź się ale ja miałam nadzieję, że więcej się nie zobaczymy.
-Nie tak łatwo uciec od tego co się stało...-powiedziała Spence zdobywając się na blady uśmiech. -Wiesz czemu tu przyszłam?-spytała.
-Bo Malfoy zaczął węszyć... Wybacz ale nie za bardzo wiem o co chodzi...
-Po cholerę chciał się ze mną spotkać?
-Spotkał się z tobą?-spytała wyraźnie zaskoczona dziewczyna.
-Od śmierci Jasona nie pojawiłam się w Londynie ani razu. Przyjechałam na jeden dzień. Jeden cholerny dzień! I co dostałam? List od Draco Malfoya.
-Nie bardzo wiem co to ma wspólnego ze mną.
-Wspomniał o tobie. To znaczy... chciał się dowiedzieć jakie relacje łączyły cię z moim bratem.
-I co mu powiedziałaś?-spytała dziewczyna czując jak blednie z każdą sekundą.
-Skłamałam, że byliście przyjaciółmi-powiedziała Spence jakby było to najprostszą rzeczą na świecie.
-Dlaczego?-spytała Hermiona nie bardzo rozumiejąc jej postawy. Czemu nie wygadała wszystkiego Malfoyowi? Przecież ta kobieta jej nienawidziła. Tylko starała się zachować pozory.
-Sama nie wiem. Może dlatego, że nie chciałam opowiadać na prawo i lewo tego co się stało. A może dlatego, że sama do końca nie wiedziałam kim dla siebie byliście.
-Spence rozmawiałyśmy już o tym...
-Tak ale ja dalej nie rozumiem!-przerwała jej kobieta ze złością. -Nie rozumiem czemu go w ogóle spotkałaś. Dlaczego umarł na darmo tamtej nocy. Nie rozumiem! Może był charłakiem ale nie umarłby od czegoś takiego.
-Jego ciało było zmasakrowane, nie miał szans przeżyć... Jeżeli myślisz że mam z tym coś wspólnego...
-Owszem tak właśnie myślę!
-Spence ja...
-Byłaś z nim tamtej nocy! To było twoja wina. Straciłam brata i mam prawo poznać szczegóły!
-Tyle, że ja ci o wszystkim powiedziałam!-odparła jej szatynka, a w jej czekoladowych oczach pojawiły się łzy. -Opowiedziałam ci dokładnie wszystko co pamiętam. Przepraszam. Nigdy nie chciałam by ktoś ucierpiał jasne? I jeżeli tylko mogłabym cofnąć czas zrobiłabym wszystko. Naprawdę wszystko by to się nie stało.
Spence przygryzła wargę czując jak w jej oczach również pojawiają się łzy.
-To był mój brat-powiedziała na swoją obronę. -Przepraszam, po prostu nie rozumiem jak do tego doszło!
-Przykro mi, Spence-szepnęła Hermiona. -Nie mogę ci pomóc. - Posyłając jej blady uśmiech wyszła z Trzech Mioteł.
***
Uroczystość upamiętniająca II Bitwę o Hogwart zbliżała się wielkimi krokami. Pogrążona w przygotowaniach Hermiona nie miała czasu na zmartwienia, nie zastanawiała się zbytnio nad sprawą związaną z Spence Fernandes i jej niestety martwym bratem. Teraz jej głowę zajął wystrój Wielkiej Sali, zaproszenia, muzyka i dania, które powinny być podane gościom. Jako prefekt zobowiązała się do wszelkiej pomocy związanej z wielkim dniem. Płaciła za to nieprzespanymi nocami i totalnym urwaniem głowy ale przynajmniej miała czym zająć myśli.
-Ginny!-krzyknęła brązowowłosa widząc swoją przyjaciółkę na drugim końcu korytarza.
-Tak?-spytała dziewczyna, poprawiając włosy.
-Potrzebuję twojej pomocy. Goście zaczęli się zjeżdżać, a chłopaki z orkiestry właśnie wszczęli bunt. Jak mam im wytłumaczyć, że to między innymi rocznica śmierci wielu osób i nie wypada im śpiewać "Zgiń okrutna żono"?
-Załatwię to-powiedziała ruda, rozglądając się po gościach. Wśród nich było wiele znanych im osób. Zaczęła biec w stronę muzyków, kiedy Hermiona krzyknęła za nią:
-O i bardzo ładnie wyglądasz!
Rudowłosa jedynie odwróciła się w jej stronę i posłała jej promienny uśmiech.
Hermiona ruszyła w stronę drzwi i z długą rolką pergaminu zaczęła sprawdzać listę najważniejszych gości. Minister, delegacja z biura aurorów. Harry, Ron i wiele innych, honorowych postaci. Ona również do nich zależała ale zamiast zbierania laurów postanowiła pomóc. Jej przyjaciele również woleli by to wybrać ale odmowa uczestniczenia w takim wydarzeniu przez Wybrańca byłaby wielkim nietaktem.
-Wydaje mi się, że powinienem być na tej liście-usłyszała ponad głową tak znajomy
głos. Uśmiechnęła się i oderwała wzrok od pergaminu, patrząc prosto w wesołe oczy Ronalda.
Zamierzała coś powiedzieć jednak jej usta zostały zatkane słodkim, namiętnym pocałunkiem.
-Jak się czujesz?-spytał rudzielec łapiąc ją za ramiona i patrząc prosto w jej czekoladowe oczy.
-A jak powinnam czuć się w takim dniu?-spytała z westchnięciem. -Jest w porządku, nie musisz się martwić. Idź zajmij swoje miejsce-powiedziała wskazując palcem wnętrze Wielkiej Sali.
-Jasne-mruknął, po raz kolejny ją całując. Zaskoczona tą nagłą czułością nie skupiła się na tym i bez trudu zdała sobie sprawę, że ktoś przemyka obok jej ramienia.
-Chwileczkę-złapała owego mężczyznę za ramię, momentalnie odrywając się od obejmującego go rudzielca. -Pana zaproszenie-upomniała go z lekkim uśmiechem.
-A no jasne-odparł tamten, a na dźwięk jego głosu dziewczyna momentalnie zamarła. Draco Malfoy z ironicznym uśmiechem obdarzał ją spojrzeniem swoich stalowoszarych tęczówek.
-Chodź Hermiono-powiedział Ron ciągnąc ją w stronę stołu.
-Idź beze mnie. Dogonię cię-odparła szatynka, nie spuszczając z oczu blondyna.
Ron z oburzeniem ruszył w stronę Wielkiej Sali podczas gdy ona zupełnie nie zwracała na niego uwagi.
Draco Malfoy podał jej swoje zaproszenie i zamierzał odejść kiedy złapała go za ramię i odwróciła w swoją stronę.
-Nie sądzisz, że powinniśmy porozmawiać?-spytała unosząc brwi.
-Zapomnij-odparł strząsając z siebie jej rękę. Mimo to zdawał się uprzejmy i opanowany. Na jego ustach błąkał się nawet delikatny uśmiech jednak ona zdążyła go poznać. Widział jej pocałunek z Ronem i najzwyczajniej w świecie był wściekły.
-Nie chodzi o to co się stało zanim wyjechałeś-powiedział z irytacją.
-A coś się stało?-spytał udając, że nie wie o co jej chodzi. No tak! W końcu nie wyznawał jej miłości i nie wyjeżdżał na parę, długich miesięcy bez słowa wyjaśnienia.
-Dlaczego gadałeś o Jasonie Fernandesie z jego siostrą?-spytała szeptem. Jej oczy były zmrużone ze złości, a ona uświadomiła sobie, że oprócz tęsknoty, przez ten czas męczyła ją również złość. Byli dorośli, a dorośli nie załatwiali tak swoich spraw.
-Skąd o tym wiesz?-spytał zaciekawiony, bo zmieszaniem nie można było nazwać jego reakcji. -Śledzisz mnie?-spytał oburzony.
-Słucham?!-podniosła głos zwracając na siebie uwagę wchodzących gości. -To ty mnie śledzisz! Po cholerę wtykasz nos w nieswoje sprawy?! Zostaw Jasona w spokoju.
-W większym spokoju to on raczej spoczywać nie może-zauważył Draco patrząc na nią niewzruszony. -Byłem ciekawy, dobra? Spotkałem się z nią raz, niczego się nie dowiedziałem, odpuściłem-warknął niezadowolony.
Zapanowało milczenie podczas każde z nich próbowało się uspokoić.
-Jak ci się podoba bycie Londyńskim detektywem?-spytała z ciekawości. Jej twarz stała się łagodna, a jej usta wygięły się w delikatnym uśmiechu. Starała się być uprzejma.
-Jak ci się podoba bycie narzeczoną Weasleya?-odpowiedział pytaniem na pytanie. Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona nie bardzo wiedząc co ma odpowiedzieć.
-No właśnie-skwitował z bladym uśmiechem. -Muszę iść-dodał po czym zniknął ,zostawiając ją w osłupieniu.
***
Wszedł do Wielkiej Sali z grymasem, który miał przypominać chyba uśmiech. Skinięciem głowy witał się z przybyłymi gośćmi, którzy patrzyli na niego z niezadowoleniem. Co jak co jego nazwisko nie słynęło z zasług dla świata czarodziejów. Co więcej widniało na czarnych listach większości pracodawców.
Szukał wzrokiem Ginny jakby mając nadzieję, że ona złagodzi jego nastrój. Myślał, że gorzej być nie może kiedy zobaczył ją rozmawiającą z przystojnymi chłopakami z kapeli.
Wywrócił oczami, po czym podszedł do rudowłosej dziewczyny, obdarzając jej "towarzyszy" morderczym spojrzeniem.
-Szukałem cię-mruknął, łapiąc za rękę i bez słowa wyjaśnienia ciągnąc w swoją stronę.
-Co ty robisz, Blaise?-spytała z niezadowoleniem. Jeszcze chwila, a miałaby wymarzone zdjęcie z "Mrocznymi chłopcami". Nie wiedziała kto wpadł na idiotyczny pomysł zaproszenia grupy smyczkowej o takiej nazwie ale skoro już byli nie zamierzała przepuścić takiej okazji.
-Spuszczam cię z oka, a ty już...
-Jesteś zazdrosny-przerwała mu, podnosząc rękę w geście obrony.
-Nie...
-Odpuść zanim jeszcze bardziej się pogrążysz-ucięła mu spokojnie.
-O czym ty mówisz kobieto?!
-Dobra, zapomnijmy o tym co się wydarzyło. Zaoszczędzę ci krępującej sytuacji.
-Ginny ja...
-Musimy pogadać, Blaise-przerwała mu poważnie. -Pewnie się wściekniesz ale musisz wiedzieć. Pamiętaj nie zależnie co o tym sądzisz ja zrobię swoje więc...
-Ginny zajmiemy miejsce przy stoliku z jedzeniem?-spytał chłopak zupełnie jej nie słuchając.
-Jestem w ciąży, Blaise-powiedziała poważnie, a on momentalnie zamilkł i spojrzał na nią z przerażeniem.
-Słucham?-spytał bez emocjonalnym tonem.
-Żartowałam, musiałam jakoś skupić twoją uwagę-powiedziała wzruszając ramionami. -Kupiłam nam bilety na koncert Fatalnych Jędz. Wiem, że ich nie cierpisz ale moja mama je uwielbia i obiecałam jej, że zdobędę autograf. Możesz ze mną iść ale jeżeli nie chcesz...
-Ginny zrobię wszystko-powiedział z ulgą. -Siadamy obok stolika z jedzeniem?-spytał ponownie.
***
-Hermiona, kochanie czemu nie jesteś na bankiecie?-spytał Ron znajdując swoją narzeczoną nad jeziorem.
-Musiałam się przewietrzyć-skłamała, nie odciągając wzroku od swoich dłoni.
-Przewodniczący biura aurorów chciał cie poznać. Na pewno jest tobą zainteresowany. Po ukończeniu szkoły mogłabyś zacząć pracę dla niego...
-Nie interesuje mnie praca w ministerstwie.
-Byłem pewny, że to twoje marzenie...-zaczął rudzielec jednak ona szybko mu przerwała.
-Sam Blaise Zabini wie o tym, że od zawsze marzę o księgarni na Pokątnej, Ron! Jak możesz o tym nie wiedzieć skoro znamy się od tylu lat?!
-Praca w biurze aurorów to praca z ambicjami, Hermiono. Przepraszam nie wiedziałem, że chcesz mieć księgarnie. Ostatnio mam wiele na głowie, zapomniałem. Ale skoro chcesz tak wykorzystać swoje niesamowite zdolności to dobrze, nie mam nic przeciwko-powiedział łagodnym tonem. Przysiadł się obok i objął ramieniem. -Co się dzieje, Miona?-spytał, całując ją w czubek głowy.
-Cały ten dzień... jest po prostu przygnębiający. Przepraszam, że tak wybuchłam...
-Od kiedy zadajesz się z Blaise'm Zabinim?-spytał mężczyzna z zaciekawieniem.
-Przyjaźnimy się od początku roku-wyznała z zamyśleniem.
-I jesteś pewna, że to nic więcej? Widziałem jak na ciebie patrzy...
-Blaise jest z Ginny, Ron. I mógłbyś dać mi nieco więcej zaufania...
-Zaufania się nie daje. Zaufanie się zdobywa, Hermiono-powiedział cicho Ron.
-Słucham?!-spytała oburzona. -Co ty sugerujesz?
-Nic... po prostu przypomniał mi się taki cytat.
-Czy ty myślisz, że ja jestem głupia?!-krzyknęła, unosząc wysoko brwi. Była zaskoczona jego zachowaniem.
-Nie, ja po prostu...-zaczął jednak ona zerwała się z miejsca i z wysoko uniesioną głową poszła z powrotem w stronę zamku. Przechodziła przez korytarz i szybkim krokiem kierowała się w stronę Wielkiej Sali. Musiała się napić. Po drodze mijała Draco, który najwidoczniej wracał już z imprezy.
-Co Granger? Zły humorek?-zakpił, bo on też miał naprawdę kiepski nastrój.
Dziewczyna zatrzymała się i zawróciła stając naprzeciw niego.
-Jesteś podły, Malfoy-powiedziała z nienawiścią, dźgając go palcem w tors.
-Przesadzasz-powiedział zupełnie niewzruszony jej stwierdzeniem.
-O nie. Jesteś podłym, aroganckim, cynicznym, wrednym, myślącym tylko o sobie...
-Zamknij się już-przerwał jej, po czym nie czekając zatopił się w jej ustach. Teraz kierowała nimi żądza mordu, którą przekładali na wyjątkowo namiętny i gorący pocałunek.
Zaciągając ją do składzika na miotły obdarowywał ją coraz to słodszymi pieszczotami.
Nie miała pojęcia czemu się na to godzi. Dlatego, że była wściekła na Rona czy może dlatego, że stęskniona za Malfoyem kierowała się pragnieniem z jakiego do tej pory nie zdawała sobie sprawy.
-Jeżeli...-zaczęła Hermiona między pocałunkami. -Jeżeli... Teraz... to... tu zrobimy...
-To co?-spytał zupełnie nieprzejęty Malfoy odpinając suwak jej sukienki i dobierając się do jej pleców.
-Sprawy się mocno skomplikują-powiedziała na jednym wdechu, by po chwili ponownie zatopić się w jego zmysłowych wargach.
-Bardziej... chyba nie mogą-stwierdził Malfoy. Dziewczyna nic nie opowiedziała tylko przyciągnęła go do siebie i z jeszcze większą namiętnością zaczęła go całować. To było jak zgoda na to szaleństwo. Zapewne wszystko doszło by do skutku gdyby nie Blaise Zabini przechodzący razem ze swoją dziewczyną.
-Ktoś chyba nieźle się bawi-stwierdził chłopak stając naprzeciw drzwiczek do składzika na miotły. Na jego twarzy wykwitł ironiczny uśmieszek.
-Daj spokój, Blaise-powiedziała ruda ciągnąc go w swoją stronę.
-Och Ginny! Może właśnie w ten sposób uchronimy ich przed czymś nie pożądanym?-spytał niewinnie kiedy ze składzika wydobył się dźwięk przewracanych przedmiotów.
-Nie mów jakbyś był święty!-oburzyła się dziewczyna, pragnąc go przekonać.
-No dobrze, już dobrze-powiedział chłopak ruszając za Ginny. -Poczekaj nie-stwierdził nagle się zatrzymując. Bez ostrzeżenia odwrócił się i szarpnął za klamkę otwierając drzwi.
-O-stwierdził widząc swojego najlepszego przyjaciela. -Dawno się nie widzieliśmy, Draco-powiedział chcąc załagodzić sytuację.
-Nie to, że coś Hermiono ale jesteś zaręczona z moim bratem-przypomniała jej Ginny z niezbyt zadowoloną miną.
-My tylko...- zaczęła dziewczyna jednak nie za bardzo wiedziała co wymyślić na swoją obronę.
-Nie możesz tego robić!-powiedziała ruda po czym obrażona poszła w swoją stronę.
-Ginny!-krzyknęła dziewczyna i nie oglądając się na Dracona pobiegła za przyjaciółką.
-Masz przerąbane, stary-stwierdził Blaise klepiąc go po ramieniu.
-Daj spokój-powiedział tamten. -Już dawno miałem-dodał po dłuższej chwili.
Nagle drzwi do gospody otworzyły się i stanęła w nich drobna kobieta. Kiedy zobaczyła Hermionę przemknęła między stolikami i stanęła nad szatynką.
-Dawno się nie widziałyśmy-mruknęła podając jej rękę.
-Cześć Spence-powiedziała Hermiona ściskając jej dłoń. -Nie obraź się ale ja miałam nadzieję, że więcej się nie zobaczymy.
-Nie tak łatwo uciec od tego co się stało...-powiedziała Spence zdobywając się na blady uśmiech. -Wiesz czemu tu przyszłam?-spytała.
-Bo Malfoy zaczął węszyć... Wybacz ale nie za bardzo wiem o co chodzi...
-Po cholerę chciał się ze mną spotkać?
-Spotkał się z tobą?-spytała wyraźnie zaskoczona dziewczyna.
-Od śmierci Jasona nie pojawiłam się w Londynie ani razu. Przyjechałam na jeden dzień. Jeden cholerny dzień! I co dostałam? List od Draco Malfoya.
-Nie bardzo wiem co to ma wspólnego ze mną.
-Wspomniał o tobie. To znaczy... chciał się dowiedzieć jakie relacje łączyły cię z moim bratem.
-I co mu powiedziałaś?-spytała dziewczyna czując jak blednie z każdą sekundą.
-Skłamałam, że byliście przyjaciółmi-powiedziała Spence jakby było to najprostszą rzeczą na świecie.
-Dlaczego?-spytała Hermiona nie bardzo rozumiejąc jej postawy. Czemu nie wygadała wszystkiego Malfoyowi? Przecież ta kobieta jej nienawidziła. Tylko starała się zachować pozory.
-Sama nie wiem. Może dlatego, że nie chciałam opowiadać na prawo i lewo tego co się stało. A może dlatego, że sama do końca nie wiedziałam kim dla siebie byliście.
-Spence rozmawiałyśmy już o tym...
-Tak ale ja dalej nie rozumiem!-przerwała jej kobieta ze złością. -Nie rozumiem czemu go w ogóle spotkałaś. Dlaczego umarł na darmo tamtej nocy. Nie rozumiem! Może był charłakiem ale nie umarłby od czegoś takiego.
-Jego ciało było zmasakrowane, nie miał szans przeżyć... Jeżeli myślisz że mam z tym coś wspólnego...
-Owszem tak właśnie myślę!
-Spence ja...
-Byłaś z nim tamtej nocy! To było twoja wina. Straciłam brata i mam prawo poznać szczegóły!
-Tyle, że ja ci o wszystkim powiedziałam!-odparła jej szatynka, a w jej czekoladowych oczach pojawiły się łzy. -Opowiedziałam ci dokładnie wszystko co pamiętam. Przepraszam. Nigdy nie chciałam by ktoś ucierpiał jasne? I jeżeli tylko mogłabym cofnąć czas zrobiłabym wszystko. Naprawdę wszystko by to się nie stało.
Spence przygryzła wargę czując jak w jej oczach również pojawiają się łzy.
-To był mój brat-powiedziała na swoją obronę. -Przepraszam, po prostu nie rozumiem jak do tego doszło!
-Przykro mi, Spence-szepnęła Hermiona. -Nie mogę ci pomóc. - Posyłając jej blady uśmiech wyszła z Trzech Mioteł.
***
Uroczystość upamiętniająca II Bitwę o Hogwart zbliżała się wielkimi krokami. Pogrążona w przygotowaniach Hermiona nie miała czasu na zmartwienia, nie zastanawiała się zbytnio nad sprawą związaną z Spence Fernandes i jej niestety martwym bratem. Teraz jej głowę zajął wystrój Wielkiej Sali, zaproszenia, muzyka i dania, które powinny być podane gościom. Jako prefekt zobowiązała się do wszelkiej pomocy związanej z wielkim dniem. Płaciła za to nieprzespanymi nocami i totalnym urwaniem głowy ale przynajmniej miała czym zająć myśli.
-Ginny!-krzyknęła brązowowłosa widząc swoją przyjaciółkę na drugim końcu korytarza.
-Tak?-spytała dziewczyna, poprawiając włosy.
-Potrzebuję twojej pomocy. Goście zaczęli się zjeżdżać, a chłopaki z orkiestry właśnie wszczęli bunt. Jak mam im wytłumaczyć, że to między innymi rocznica śmierci wielu osób i nie wypada im śpiewać "Zgiń okrutna żono"?
-Załatwię to-powiedziała ruda, rozglądając się po gościach. Wśród nich było wiele znanych im osób. Zaczęła biec w stronę muzyków, kiedy Hermiona krzyknęła za nią:
-O i bardzo ładnie wyglądasz!
Rudowłosa jedynie odwróciła się w jej stronę i posłała jej promienny uśmiech.
Hermiona ruszyła w stronę drzwi i z długą rolką pergaminu zaczęła sprawdzać listę najważniejszych gości. Minister, delegacja z biura aurorów. Harry, Ron i wiele innych, honorowych postaci. Ona również do nich zależała ale zamiast zbierania laurów postanowiła pomóc. Jej przyjaciele również woleli by to wybrać ale odmowa uczestniczenia w takim wydarzeniu przez Wybrańca byłaby wielkim nietaktem.
-Wydaje mi się, że powinienem być na tej liście-usłyszała ponad głową tak znajomy
głos. Uśmiechnęła się i oderwała wzrok od pergaminu, patrząc prosto w wesołe oczy Ronalda.
Zamierzała coś powiedzieć jednak jej usta zostały zatkane słodkim, namiętnym pocałunkiem.
-Jak się czujesz?-spytał rudzielec łapiąc ją za ramiona i patrząc prosto w jej czekoladowe oczy.
-A jak powinnam czuć się w takim dniu?-spytała z westchnięciem. -Jest w porządku, nie musisz się martwić. Idź zajmij swoje miejsce-powiedziała wskazując palcem wnętrze Wielkiej Sali.
-Jasne-mruknął, po raz kolejny ją całując. Zaskoczona tą nagłą czułością nie skupiła się na tym i bez trudu zdała sobie sprawę, że ktoś przemyka obok jej ramienia.
-Chwileczkę-złapała owego mężczyznę za ramię, momentalnie odrywając się od obejmującego go rudzielca. -Pana zaproszenie-upomniała go z lekkim uśmiechem.
-A no jasne-odparł tamten, a na dźwięk jego głosu dziewczyna momentalnie zamarła. Draco Malfoy z ironicznym uśmiechem obdarzał ją spojrzeniem swoich stalowoszarych tęczówek.
-Chodź Hermiono-powiedział Ron ciągnąc ją w stronę stołu.
-Idź beze mnie. Dogonię cię-odparła szatynka, nie spuszczając z oczu blondyna.
Ron z oburzeniem ruszył w stronę Wielkiej Sali podczas gdy ona zupełnie nie zwracała na niego uwagi.
Draco Malfoy podał jej swoje zaproszenie i zamierzał odejść kiedy złapała go za ramię i odwróciła w swoją stronę.
-Nie sądzisz, że powinniśmy porozmawiać?-spytała unosząc brwi.
-Zapomnij-odparł strząsając z siebie jej rękę. Mimo to zdawał się uprzejmy i opanowany. Na jego ustach błąkał się nawet delikatny uśmiech jednak ona zdążyła go poznać. Widział jej pocałunek z Ronem i najzwyczajniej w świecie był wściekły.
-Nie chodzi o to co się stało zanim wyjechałeś-powiedział z irytacją.
-A coś się stało?-spytał udając, że nie wie o co jej chodzi. No tak! W końcu nie wyznawał jej miłości i nie wyjeżdżał na parę, długich miesięcy bez słowa wyjaśnienia.
-Dlaczego gadałeś o Jasonie Fernandesie z jego siostrą?-spytała szeptem. Jej oczy były zmrużone ze złości, a ona uświadomiła sobie, że oprócz tęsknoty, przez ten czas męczyła ją również złość. Byli dorośli, a dorośli nie załatwiali tak swoich spraw.
-Skąd o tym wiesz?-spytał zaciekawiony, bo zmieszaniem nie można było nazwać jego reakcji. -Śledzisz mnie?-spytał oburzony.
-Słucham?!-podniosła głos zwracając na siebie uwagę wchodzących gości. -To ty mnie śledzisz! Po cholerę wtykasz nos w nieswoje sprawy?! Zostaw Jasona w spokoju.
-W większym spokoju to on raczej spoczywać nie może-zauważył Draco patrząc na nią niewzruszony. -Byłem ciekawy, dobra? Spotkałem się z nią raz, niczego się nie dowiedziałem, odpuściłem-warknął niezadowolony.
Zapanowało milczenie podczas każde z nich próbowało się uspokoić.
-Jak ci się podoba bycie Londyńskim detektywem?-spytała z ciekawości. Jej twarz stała się łagodna, a jej usta wygięły się w delikatnym uśmiechu. Starała się być uprzejma.
-Jak ci się podoba bycie narzeczoną Weasleya?-odpowiedział pytaniem na pytanie. Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona nie bardzo wiedząc co ma odpowiedzieć.
-No właśnie-skwitował z bladym uśmiechem. -Muszę iść-dodał po czym zniknął ,zostawiając ją w osłupieniu.
***
Wszedł do Wielkiej Sali z grymasem, który miał przypominać chyba uśmiech. Skinięciem głowy witał się z przybyłymi gośćmi, którzy patrzyli na niego z niezadowoleniem. Co jak co jego nazwisko nie słynęło z zasług dla świata czarodziejów. Co więcej widniało na czarnych listach większości pracodawców.
Szukał wzrokiem Ginny jakby mając nadzieję, że ona złagodzi jego nastrój. Myślał, że gorzej być nie może kiedy zobaczył ją rozmawiającą z przystojnymi chłopakami z kapeli.
Wywrócił oczami, po czym podszedł do rudowłosej dziewczyny, obdarzając jej "towarzyszy" morderczym spojrzeniem.
-Szukałem cię-mruknął, łapiąc za rękę i bez słowa wyjaśnienia ciągnąc w swoją stronę.
-Co ty robisz, Blaise?-spytała z niezadowoleniem. Jeszcze chwila, a miałaby wymarzone zdjęcie z "Mrocznymi chłopcami". Nie wiedziała kto wpadł na idiotyczny pomysł zaproszenia grupy smyczkowej o takiej nazwie ale skoro już byli nie zamierzała przepuścić takiej okazji.
-Spuszczam cię z oka, a ty już...
-Jesteś zazdrosny-przerwała mu, podnosząc rękę w geście obrony.
-Nie...
-Odpuść zanim jeszcze bardziej się pogrążysz-ucięła mu spokojnie.
-O czym ty mówisz kobieto?!
-Dobra, zapomnijmy o tym co się wydarzyło. Zaoszczędzę ci krępującej sytuacji.
-Ginny ja...
-Musimy pogadać, Blaise-przerwała mu poważnie. -Pewnie się wściekniesz ale musisz wiedzieć. Pamiętaj nie zależnie co o tym sądzisz ja zrobię swoje więc...
-Ginny zajmiemy miejsce przy stoliku z jedzeniem?-spytał chłopak zupełnie jej nie słuchając.
-Jestem w ciąży, Blaise-powiedziała poważnie, a on momentalnie zamilkł i spojrzał na nią z przerażeniem.
-Słucham?-spytał bez emocjonalnym tonem.
-Żartowałam, musiałam jakoś skupić twoją uwagę-powiedziała wzruszając ramionami. -Kupiłam nam bilety na koncert Fatalnych Jędz. Wiem, że ich nie cierpisz ale moja mama je uwielbia i obiecałam jej, że zdobędę autograf. Możesz ze mną iść ale jeżeli nie chcesz...
-Ginny zrobię wszystko-powiedział z ulgą. -Siadamy obok stolika z jedzeniem?-spytał ponownie.
***
-Hermiona, kochanie czemu nie jesteś na bankiecie?-spytał Ron znajdując swoją narzeczoną nad jeziorem.
-Musiałam się przewietrzyć-skłamała, nie odciągając wzroku od swoich dłoni.
-Przewodniczący biura aurorów chciał cie poznać. Na pewno jest tobą zainteresowany. Po ukończeniu szkoły mogłabyś zacząć pracę dla niego...
-Nie interesuje mnie praca w ministerstwie.
-Byłem pewny, że to twoje marzenie...-zaczął rudzielec jednak ona szybko mu przerwała.
-Sam Blaise Zabini wie o tym, że od zawsze marzę o księgarni na Pokątnej, Ron! Jak możesz o tym nie wiedzieć skoro znamy się od tylu lat?!
-Praca w biurze aurorów to praca z ambicjami, Hermiono. Przepraszam nie wiedziałem, że chcesz mieć księgarnie. Ostatnio mam wiele na głowie, zapomniałem. Ale skoro chcesz tak wykorzystać swoje niesamowite zdolności to dobrze, nie mam nic przeciwko-powiedział łagodnym tonem. Przysiadł się obok i objął ramieniem. -Co się dzieje, Miona?-spytał, całując ją w czubek głowy.
-Cały ten dzień... jest po prostu przygnębiający. Przepraszam, że tak wybuchłam...
-Od kiedy zadajesz się z Blaise'm Zabinim?-spytał mężczyzna z zaciekawieniem.
-Przyjaźnimy się od początku roku-wyznała z zamyśleniem.
-I jesteś pewna, że to nic więcej? Widziałem jak na ciebie patrzy...
-Blaise jest z Ginny, Ron. I mógłbyś dać mi nieco więcej zaufania...
-Zaufania się nie daje. Zaufanie się zdobywa, Hermiono-powiedział cicho Ron.
-Słucham?!-spytała oburzona. -Co ty sugerujesz?
-Nic... po prostu przypomniał mi się taki cytat.
-Czy ty myślisz, że ja jestem głupia?!-krzyknęła, unosząc wysoko brwi. Była zaskoczona jego zachowaniem.
-Nie, ja po prostu...-zaczął jednak ona zerwała się z miejsca i z wysoko uniesioną głową poszła z powrotem w stronę zamku. Przechodziła przez korytarz i szybkim krokiem kierowała się w stronę Wielkiej Sali. Musiała się napić. Po drodze mijała Draco, który najwidoczniej wracał już z imprezy.
-Co Granger? Zły humorek?-zakpił, bo on też miał naprawdę kiepski nastrój.
Dziewczyna zatrzymała się i zawróciła stając naprzeciw niego.
-Jesteś podły, Malfoy-powiedziała z nienawiścią, dźgając go palcem w tors.
-Przesadzasz-powiedział zupełnie niewzruszony jej stwierdzeniem.
-O nie. Jesteś podłym, aroganckim, cynicznym, wrednym, myślącym tylko o sobie...
-Zamknij się już-przerwał jej, po czym nie czekając zatopił się w jej ustach. Teraz kierowała nimi żądza mordu, którą przekładali na wyjątkowo namiętny i gorący pocałunek.
Zaciągając ją do składzika na miotły obdarowywał ją coraz to słodszymi pieszczotami.
Nie miała pojęcia czemu się na to godzi. Dlatego, że była wściekła na Rona czy może dlatego, że stęskniona za Malfoyem kierowała się pragnieniem z jakiego do tej pory nie zdawała sobie sprawy.
-Jeżeli...-zaczęła Hermiona między pocałunkami. -Jeżeli... Teraz... to... tu zrobimy...
-To co?-spytał zupełnie nieprzejęty Malfoy odpinając suwak jej sukienki i dobierając się do jej pleców.
-Sprawy się mocno skomplikują-powiedziała na jednym wdechu, by po chwili ponownie zatopić się w jego zmysłowych wargach.
-Bardziej... chyba nie mogą-stwierdził Malfoy. Dziewczyna nic nie opowiedziała tylko przyciągnęła go do siebie i z jeszcze większą namiętnością zaczęła go całować. To było jak zgoda na to szaleństwo. Zapewne wszystko doszło by do skutku gdyby nie Blaise Zabini przechodzący razem ze swoją dziewczyną.
-Ktoś chyba nieźle się bawi-stwierdził chłopak stając naprzeciw drzwiczek do składzika na miotły. Na jego twarzy wykwitł ironiczny uśmieszek.
-Daj spokój, Blaise-powiedziała ruda ciągnąc go w swoją stronę.
-Och Ginny! Może właśnie w ten sposób uchronimy ich przed czymś nie pożądanym?-spytał niewinnie kiedy ze składzika wydobył się dźwięk przewracanych przedmiotów.
-Nie mów jakbyś był święty!-oburzyła się dziewczyna, pragnąc go przekonać.
-No dobrze, już dobrze-powiedział chłopak ruszając za Ginny. -Poczekaj nie-stwierdził nagle się zatrzymując. Bez ostrzeżenia odwrócił się i szarpnął za klamkę otwierając drzwi.
-O-stwierdził widząc swojego najlepszego przyjaciela. -Dawno się nie widzieliśmy, Draco-powiedział chcąc załagodzić sytuację.
-Nie to, że coś Hermiono ale jesteś zaręczona z moim bratem-przypomniała jej Ginny z niezbyt zadowoloną miną.
-My tylko...- zaczęła dziewczyna jednak nie za bardzo wiedziała co wymyślić na swoją obronę.
-Nie możesz tego robić!-powiedziała ruda po czym obrażona poszła w swoją stronę.
-Ginny!-krzyknęła dziewczyna i nie oglądając się na Dracona pobiegła za przyjaciółką.
-Masz przerąbane, stary-stwierdził Blaise klepiąc go po ramieniu.
-Daj spokój-powiedział tamten. -Już dawno miałem-dodał po dłuższej chwili.
czwartek, 3 października 2013
23. Sekrety przeszłości
Kochani!
No więc... dostałam olśnienia i mam już pomysł na nowe opowiadanie! Będzie o HP i Dramione ale tak trochę xD Czegoś takiego jeszcze nie czytałam więc mam nadzieję, że będzie w miarę oryginalne. Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu. Oczywiście najpierw skończę tego bloga. Potem zacznę coś nowego co, kto wie, może wam się spodoba. Zapraszam do czytania i liczę na liczne komentarze :)
-Draco-powiedział Lucjusz Malfoy widząc swojego jedynego syna u progu drzwi.
-Cześć tato-powiedział chłodno blondyn. -Mogę wejść?-spytał po dłuższej chwili milczenia.
Ojciec uchylił drzwi, wpuszczając go bez słowa do środka. Razem przeszli do ogromnego salonu gdzie zajęli miejsca na miękkich, długich kanapach. Zapanowała cisza, która niezręczna jedynie dla ojca, trwała niczym parę męczących, nieznośnych godzin.
-Jeżeli przyszedłeś po pieniądze...-zaczął jednak syn zdążył mu szybko przerwać.
-Nie chcę od ciebie pieniędzy.
-W takim razie jeżeli jakaś dziewczyna zaszła z tobą w ciążę... nie licz na moją pomoc.
-Do cholery, ojcze! Mam swój honor.
-Mógłbym się o to kłócić-mruknął pod nosem starszy Malfoy, splatając ręce na piersi. Podczas gdy obaj mężczyźni mierzyli się niechętnymi spojrzeniami, do pokoju weszła wysoka, blond włosa kobieta, która na widok młodszego Malfoya upuściła z rąk tacę pełną przekąsek.
-To była taca mojej praprababki-powiedział zirytowany Lucjusz, przenosząc wzrok na swoją małżonkę.
-Co ty tu robisz, Draco?-spytała zaskoczona Narcyza. Nie zważając na niezadowolenie męża obeszła rozbitą tacę i usiadła obok syna. -Nie powinieneś być w Hogwarcie? Coś się stało?
-Popełnił jakąś zbrodnię a teraz potrzebuję pomocy mamusi-warknął Lucjusz gniewnie mrużąc oczy.
-Rzuciłem szkołę-wyjaśnił niewzruszony Draco. Postanowił nie zwracać uwagi na denerwujące uwagi ojca.
-Dlaczego?-spytała Narcyza unosząc ze zdziwienia brwi.
-Po prostu tak zrobiłem-uciął, posyłając matce słaby uśmiech.
-Dalej nie rozumiem czemu przyszedłeś z tą nowiną do nas. Myślałeś, że sprawisz nam radość ogłaszając jak bardzo spieprzyłeś sobie życie? Do tego z własnej woli...-wtrącił się ojciec.
-Z całym szacunkiem jedyną osobą, która spieprzyła mi życie to ty, a może raczej twoje głupie poglądy. Tak czy inaczej... Ostatnio dostawałem dużo listów z Gringotta i...
-A jednak chodziło o pieniądze-powiedział odkrywczo Lucjusz, podczas gdy Narcyza z nierozumieniem spojrzała na syna.
-Chcę się zrzec spadku-powiedział beznamiętnie Draco.
-Co?-spytał Lucjusz pewien, że się przesłyszał.
-Nie chcę waszych pieniędzy-wyjaśnił chłopak.
-Chcesz zrobić z siebie biedaka i skończyć na ulicy-dokończyła za niego przerażona Narcyza.
-Daj spokój. Rzucił szkołę i rozkręcił jakiś lewy biznes więc teraz unosi się honorem i zrzeka się fortuny Malfoyów która powinna być zaszczytem. Nie tak cię wychowałem synu. Powinieneś się wstydzić i tak nie zasługiwałeś na te pieniądze...
-Daj spokój ojcze-przerwał mu zażenowany Draco. Nonszalanckim gestem zmierzwił swoje włosy by po chwili wywrócić oczami i posłać mu zrezygnowany uśmiech.
-A więc o co chodzi?-spytała zdenerwowana Narcyza. -Jak mamy rozumieć twoje iście Gryfońskie zachowanie?! Unosisz się dumą i honorem żeby co osiągnąć?
-Nie zachowuje się Gryfońsko!
-Za dużo czasu spędził czasu z tymi żałosnymi ważniakami i starą jędzą McGonagall. Uniósłbyś się honorem i nie przyjmowałbyś od niej pomocy!
-Och wybacz, że nie miałem tylu pieniędzy by zapłacić sędziemu. Nie chciałem skończyć w Azkabanie. Zresztą i tak miałem mało do gadania w tej sprawie. Skazali mnie na Hogwart i tak się potoczyło... A co do Gryfonów to... Nigdy nie sądziłem, że to powiem ale w ciągu tych ośmiu lat nauczyli mnie więcej niż wy przez całe życie.
***
Siedząc wieczorem z kubkiem gorącej herbaty w ręku, słuchając najsmutniejszej piosenki jaką kiedykolwiek napisano... Nie. Jej sytuacja wyglądała nieco inaczej. Każdy dzień, każda godzina. Robiła wszystko by została spędzona jak najlepiej. Wyrzuciła ze swojej głowy i jak później sobie uświadomiła serca, postać Dracona Malfoya. Blond włosy chłopak przestał zaprzątać jej myśli i uczucia. Jedyne miejsce gdzie miał szansę się pojawić to... wspomnienia.
Ona po prostu zbyt wiele przeszła by zaprzepaścić wszystko jednym problemem. Była na to zbyt dumna.
Mijały miesiące. Po wyjątkowo mroźnej zimie przyszedł czas na wiosnę, która powitała uczniów już na początku marca. Drobne kwiatki zaczęły przebijać się przez warstwę śniegu, a gruba tafla lodu przykrywająca jezioro zaczęła pękać. Było mokro ale też co raz cieplej z czego każdy Hogwardzki uczeń bardzo się cieszył. Wraz z wiosną zaczęto przygotowywać się do rocznicy II Bitwy o Hogwart, która miała miejsce dopiero w maju. Mimo to wszyscy chcieli by była jak najbardziej uroczysta, upamiętniająca wydarzenia sprzed roku, oddająca należyty hołd poległym. To było ciężkie. Dla wszystkich, którzy mieli okazję podczas niej walczyć. Ta rocznica była jak rozgrzebanie dopiero co zabliźnionych ran.
Przez te parę miesięcy osiągnęła naprawdę wiele. Oprócz paru egzaminów na Wybitny, doskonałych esejów i niezwykłych osiągnięć w działalności szkolnej zyskała umiejętność całkowitego nie myślenia o Malfoyu, a także bezgraniczne zakochanie (a tak jej się przynajmniej wydawało) w Ronie. Piękny pierścionek zaręczynowy błyszczał na jej palcu a ona zamierzała przyjąć oświadczyny rudzielca wraz z czerwcowym wyjściem na King's Cross. Czuła się... szczęśliwa, a tak przynajmniej sobie wmawiała.
Wszelkie przygnębienia czy chwilowe zdołowania zwalała na niedawną wiadomość o śmierci rodziców albo zbliżającą się rocznicę bitwy. Nie dopuszczała do siebie myśli, że powodem tego może być pewien chłopak i tęsknota, która z każdym dniem kumulowała się w jej sercu.
Leżała na łóżku z szeroko rozłożonymi rękami. Wpatrzona w sufit myślała o lekcjach, o tym co powinna założyć na wieczór z przyjaciółmi, o tym co zjeść na śniadanie, a także nad celem i sensem własnej egzystencji.
Nie zauważyła kiedy do jej dormitorium wszedł jej przyjaciel i wygodnie ułożył się obok niej.
-Nawet Hermiona Granger może przestać czasem myśleć-mruknął delikatnie się uśmiechając. Założył ręce za głowę, biorąc głęboki oddech. -Widziałem się z Draco-powiedział jakby szykując się na poważniejszą rozmowę.
-Nie wierzę, że mówisz coś takiego zaraz po tekście "Nawet Hermiona Granger może przestać czasem myśleć"-powiedziała z zażenowaniem.
-Po prostu nie wiem nad czym tak ostatnio myślisz ale przesadzasz-wyjaśnił łagodnie.
-Nieważne. Co u Malfoya?-spytała niby od niechcenia. Nie mogła przyznać, że podświadomie czekała na tą wiadomość od paru miesięcy.
-Zrzekł się całej kasy swoich starych i teraz żyje w małym mieszkanku na Pokątnej. Utrzymuje się z pracy prywatnego detektywa i najwyraźniej nieźle się bawi.
Na jej twarz wpłynął mimowolny uśmiech. To było coś w stylu Malfoya. Zostawić wszystkich i zacząć robić coś po swojemu.
-Przynajmniej sprawia wrażenie jakby się dobrze bawił. Znam go zbyt długo. Gdzieś w nim tli się nieszczęście i ból...-kontynuował chłopak, przybierając dramatyczny głos. Nie zdawał sobie sprawy jak dziewczyna przeżywa każde jego słowo.
-No i wpada w jakąś paranoje-mruknął niby od niechcenia. Mimo to dziewczyna przewróciła głowę w jego stronę i spojrzała na niego z zaciekawieniem.
-Jaką paranoje?-spytała zaintrygowana.
-Ciągle gada o jakimś facecie... Nieważne, nie przejmuj się. Niedługo mu przejdzie i będzie gadał o kimś innym.
-Jakim facecie?-spytała nie zważając na jego ostatnie słowa.
Blaise westchnął, przeczesując palcami swoje ciemne włosy.
-Jason Fernandes. Mówi ci to coś?
Spojrzała na niego po czym zamarła słysząc nazwisko owego "faceta".
-No właśnie-powiedział Blaise traktując jej milczenie jako jednoznaczne. -Naprawdę nie masz się czym przejmować...
Jednak dalej już go nie słuchała. Po pewnym czasie wstała z łóżka i bez słowa wyjaśnień wyszła z dormitorium. Nie liczyło się to, że zostawiła wyraźnie zaskoczonego Blaise samemu sobie.
***
Siedziała nad jeziorem z zadumą wpatrując się w kołyszące na jeziorze, delikatne fale. To zaskakujące ile czasu spędziła tu w tym roku. Przychodziła za każdym razem kiedy coś ją trapiło albo potrzebowała pomyśleć. Tak było i tym razem. Blaise Zabini odgrzebał starą, mimo to bolesną sprawę.
Znowu tam była. Kolorowe światła, głośna muzyka, tańce i alkohol. Impreza. Ostatnia w te wakacje. Każdy łapał ostatnie chwile uciekającej zabawy. Każdy pragnął bawić się jak najlepiej...
Uśmiechy na twarzach, śmiech, miłe rozmowy... coś niezapomnianego, wspaniałego, coś co sprawia, że czeka się na te chwile z utęsknieniem. Czarująca. Ubrana w ładną, granatową sukienkę. Dobrze się bawiła. Tańczyła na środku, nie zdając sobie sprawy jak dużo ludzi podziwia jej zgrabne, pewne ruchy. Kasztanowe, rozwiane włosy i ... on pośród tłumu...
Jeden taniec, drugi, trzeci... Impreza niczym w filmie. Każdy świetnie się bawi. Głośna muzyka dźwięczy w uszach. Pamiętała jak do niej podszedł. Jak zamienili parę słów, a potem oddali zapomnieniu przez całą resztę nocy. Bawili się jak nigdy wcześniej, jakby to był ostatni raz kiedy mogą oddać się beztroskim chwilą... Właściwie to tak właśnie było. Wyszli z klubu, poczuli jak zimne powietrze owiewa im twarze. Później... film się urwał. Skończył się, a razem z nim wspomnienia. Jedyne co było w jej głowie to prześwity prędkości, którą czuli i moment w, którym się zatrzymali...
Sprawa Jasona Fernandesa dawno ucichła, a ona miała nadzieję nigdy do niej nie wracać. Dlaczego Malfoy węszy wokół tego chłopaka? Co mu do tego wszystkiego?
Westchnęła cicho, przeczesując palcami kasztanowe, rozwiane włosy. Zarówno Jason jak i Draco nie zamierzali dać o sobie zapomnieć...
***
Szedł ulicą nie zważając na deszcz, który znowu zaczął padać. Znał Londyn od urodzenia. Mimo to nie mógł pogodzić się paskudną pogodą jaka tam panowała.
Ubrany w ciemny płaszcz z kapturem wyglądał niczym czarny charakter rodem z horrorów. Na samą taką myśl mimowolnie się zaśmiał. Naciągnął kaptur na głowę stwierdzając, że w ten sposób będzie jeszcze bardziej mroczny.
Wszedł do pubu powoli rozglądając się po stolikach. W końcu ją zobaczył. Siedziała w kącie lokalu popijając ognistą whisky. Uśmiechnął się, po czym powoli zaczął się zbliżać.
Uniosła wzrok znad szklanki i spojrzała na niego bystrym wzrokiem.
-Draco Malfoy jak miewam-wstała z miejsca, posyłając mu delikatny uśmiech. -Jak udało ci się mnie znaleźć?-spytała z ciekawością.
-Jestem najlepszym detektywem w tym mieście. Znajdę i poznam każdą prawdę, wszystkie tajemnice...
***
Podczas gdy ona wpatrywała się w jezioro, pewna szara sowa wypatrywała jej lecąc ponad koronami drzew. Na widok Hermiony zahukała radośnie i zniżyła lot lądując obok dziewczyny. Spojrzała na nią bystrymi, bursztynowymi oczami by po chwili wystawić nóżkę, do której przywiązany był krótki liścik.
Zaskoczona dziewczyna przeczytała wiadomość, a mała sówka odleciała nie czekając na odpowiedź. Hermiona z wyraźną paniką przyglądała się zawartej w liście treści. Co miała teraz zrobić?
Malfoy węszy. O co chodzi? Musimy się spotkać. Jutro o 17:00. Trzy Miotły. Bądź sama.
S. Fernandes
No więc... dostałam olśnienia i mam już pomysł na nowe opowiadanie! Będzie o HP i Dramione ale tak trochę xD Czegoś takiego jeszcze nie czytałam więc mam nadzieję, że będzie w miarę oryginalne. Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu. Oczywiście najpierw skończę tego bloga. Potem zacznę coś nowego co, kto wie, może wam się spodoba. Zapraszam do czytania i liczę na liczne komentarze :)
-Draco-powiedział Lucjusz Malfoy widząc swojego jedynego syna u progu drzwi.
-Cześć tato-powiedział chłodno blondyn. -Mogę wejść?-spytał po dłuższej chwili milczenia.
Ojciec uchylił drzwi, wpuszczając go bez słowa do środka. Razem przeszli do ogromnego salonu gdzie zajęli miejsca na miękkich, długich kanapach. Zapanowała cisza, która niezręczna jedynie dla ojca, trwała niczym parę męczących, nieznośnych godzin.
-Jeżeli przyszedłeś po pieniądze...-zaczął jednak syn zdążył mu szybko przerwać.
-Nie chcę od ciebie pieniędzy.
-W takim razie jeżeli jakaś dziewczyna zaszła z tobą w ciążę... nie licz na moją pomoc.
-Do cholery, ojcze! Mam swój honor.
-Mógłbym się o to kłócić-mruknął pod nosem starszy Malfoy, splatając ręce na piersi. Podczas gdy obaj mężczyźni mierzyli się niechętnymi spojrzeniami, do pokoju weszła wysoka, blond włosa kobieta, która na widok młodszego Malfoya upuściła z rąk tacę pełną przekąsek.
-To była taca mojej praprababki-powiedział zirytowany Lucjusz, przenosząc wzrok na swoją małżonkę.
-Co ty tu robisz, Draco?-spytała zaskoczona Narcyza. Nie zważając na niezadowolenie męża obeszła rozbitą tacę i usiadła obok syna. -Nie powinieneś być w Hogwarcie? Coś się stało?
-Popełnił jakąś zbrodnię a teraz potrzebuję pomocy mamusi-warknął Lucjusz gniewnie mrużąc oczy.
-Rzuciłem szkołę-wyjaśnił niewzruszony Draco. Postanowił nie zwracać uwagi na denerwujące uwagi ojca.
-Dlaczego?-spytała Narcyza unosząc ze zdziwienia brwi.
-Po prostu tak zrobiłem-uciął, posyłając matce słaby uśmiech.
-Dalej nie rozumiem czemu przyszedłeś z tą nowiną do nas. Myślałeś, że sprawisz nam radość ogłaszając jak bardzo spieprzyłeś sobie życie? Do tego z własnej woli...-wtrącił się ojciec.
-Z całym szacunkiem jedyną osobą, która spieprzyła mi życie to ty, a może raczej twoje głupie poglądy. Tak czy inaczej... Ostatnio dostawałem dużo listów z Gringotta i...
-A jednak chodziło o pieniądze-powiedział odkrywczo Lucjusz, podczas gdy Narcyza z nierozumieniem spojrzała na syna.
-Chcę się zrzec spadku-powiedział beznamiętnie Draco.
-Co?-spytał Lucjusz pewien, że się przesłyszał.
-Nie chcę waszych pieniędzy-wyjaśnił chłopak.
-Chcesz zrobić z siebie biedaka i skończyć na ulicy-dokończyła za niego przerażona Narcyza.
-Daj spokój. Rzucił szkołę i rozkręcił jakiś lewy biznes więc teraz unosi się honorem i zrzeka się fortuny Malfoyów która powinna być zaszczytem. Nie tak cię wychowałem synu. Powinieneś się wstydzić i tak nie zasługiwałeś na te pieniądze...
-Daj spokój ojcze-przerwał mu zażenowany Draco. Nonszalanckim gestem zmierzwił swoje włosy by po chwili wywrócić oczami i posłać mu zrezygnowany uśmiech.
-A więc o co chodzi?-spytała zdenerwowana Narcyza. -Jak mamy rozumieć twoje iście Gryfońskie zachowanie?! Unosisz się dumą i honorem żeby co osiągnąć?
-Nie zachowuje się Gryfońsko!
-Za dużo czasu spędził czasu z tymi żałosnymi ważniakami i starą jędzą McGonagall. Uniósłbyś się honorem i nie przyjmowałbyś od niej pomocy!
-Och wybacz, że nie miałem tylu pieniędzy by zapłacić sędziemu. Nie chciałem skończyć w Azkabanie. Zresztą i tak miałem mało do gadania w tej sprawie. Skazali mnie na Hogwart i tak się potoczyło... A co do Gryfonów to... Nigdy nie sądziłem, że to powiem ale w ciągu tych ośmiu lat nauczyli mnie więcej niż wy przez całe życie.
***
Siedząc wieczorem z kubkiem gorącej herbaty w ręku, słuchając najsmutniejszej piosenki jaką kiedykolwiek napisano... Nie. Jej sytuacja wyglądała nieco inaczej. Każdy dzień, każda godzina. Robiła wszystko by została spędzona jak najlepiej. Wyrzuciła ze swojej głowy i jak później sobie uświadomiła serca, postać Dracona Malfoya. Blond włosy chłopak przestał zaprzątać jej myśli i uczucia. Jedyne miejsce gdzie miał szansę się pojawić to... wspomnienia.
Ona po prostu zbyt wiele przeszła by zaprzepaścić wszystko jednym problemem. Była na to zbyt dumna.
Mijały miesiące. Po wyjątkowo mroźnej zimie przyszedł czas na wiosnę, która powitała uczniów już na początku marca. Drobne kwiatki zaczęły przebijać się przez warstwę śniegu, a gruba tafla lodu przykrywająca jezioro zaczęła pękać. Było mokro ale też co raz cieplej z czego każdy Hogwardzki uczeń bardzo się cieszył. Wraz z wiosną zaczęto przygotowywać się do rocznicy II Bitwy o Hogwart, która miała miejsce dopiero w maju. Mimo to wszyscy chcieli by była jak najbardziej uroczysta, upamiętniająca wydarzenia sprzed roku, oddająca należyty hołd poległym. To było ciężkie. Dla wszystkich, którzy mieli okazję podczas niej walczyć. Ta rocznica była jak rozgrzebanie dopiero co zabliźnionych ran.
Przez te parę miesięcy osiągnęła naprawdę wiele. Oprócz paru egzaminów na Wybitny, doskonałych esejów i niezwykłych osiągnięć w działalności szkolnej zyskała umiejętność całkowitego nie myślenia o Malfoyu, a także bezgraniczne zakochanie (a tak jej się przynajmniej wydawało) w Ronie. Piękny pierścionek zaręczynowy błyszczał na jej palcu a ona zamierzała przyjąć oświadczyny rudzielca wraz z czerwcowym wyjściem na King's Cross. Czuła się... szczęśliwa, a tak przynajmniej sobie wmawiała.
Wszelkie przygnębienia czy chwilowe zdołowania zwalała na niedawną wiadomość o śmierci rodziców albo zbliżającą się rocznicę bitwy. Nie dopuszczała do siebie myśli, że powodem tego może być pewien chłopak i tęsknota, która z każdym dniem kumulowała się w jej sercu.
Leżała na łóżku z szeroko rozłożonymi rękami. Wpatrzona w sufit myślała o lekcjach, o tym co powinna założyć na wieczór z przyjaciółmi, o tym co zjeść na śniadanie, a także nad celem i sensem własnej egzystencji.
Nie zauważyła kiedy do jej dormitorium wszedł jej przyjaciel i wygodnie ułożył się obok niej.
-Nawet Hermiona Granger może przestać czasem myśleć-mruknął delikatnie się uśmiechając. Założył ręce za głowę, biorąc głęboki oddech. -Widziałem się z Draco-powiedział jakby szykując się na poważniejszą rozmowę.
-Nie wierzę, że mówisz coś takiego zaraz po tekście "Nawet Hermiona Granger może przestać czasem myśleć"-powiedziała z zażenowaniem.
-Po prostu nie wiem nad czym tak ostatnio myślisz ale przesadzasz-wyjaśnił łagodnie.
-Nieważne. Co u Malfoya?-spytała niby od niechcenia. Nie mogła przyznać, że podświadomie czekała na tą wiadomość od paru miesięcy.
-Zrzekł się całej kasy swoich starych i teraz żyje w małym mieszkanku na Pokątnej. Utrzymuje się z pracy prywatnego detektywa i najwyraźniej nieźle się bawi.
Na jej twarz wpłynął mimowolny uśmiech. To było coś w stylu Malfoya. Zostawić wszystkich i zacząć robić coś po swojemu.
-Przynajmniej sprawia wrażenie jakby się dobrze bawił. Znam go zbyt długo. Gdzieś w nim tli się nieszczęście i ból...-kontynuował chłopak, przybierając dramatyczny głos. Nie zdawał sobie sprawy jak dziewczyna przeżywa każde jego słowo.
-No i wpada w jakąś paranoje-mruknął niby od niechcenia. Mimo to dziewczyna przewróciła głowę w jego stronę i spojrzała na niego z zaciekawieniem.
-Jaką paranoje?-spytała zaintrygowana.
-Ciągle gada o jakimś facecie... Nieważne, nie przejmuj się. Niedługo mu przejdzie i będzie gadał o kimś innym.
-Jakim facecie?-spytała nie zważając na jego ostatnie słowa.
Blaise westchnął, przeczesując palcami swoje ciemne włosy.
-Jason Fernandes. Mówi ci to coś?
Spojrzała na niego po czym zamarła słysząc nazwisko owego "faceta".
-No właśnie-powiedział Blaise traktując jej milczenie jako jednoznaczne. -Naprawdę nie masz się czym przejmować...
Jednak dalej już go nie słuchała. Po pewnym czasie wstała z łóżka i bez słowa wyjaśnień wyszła z dormitorium. Nie liczyło się to, że zostawiła wyraźnie zaskoczonego Blaise samemu sobie.
***
Siedziała nad jeziorem z zadumą wpatrując się w kołyszące na jeziorze, delikatne fale. To zaskakujące ile czasu spędziła tu w tym roku. Przychodziła za każdym razem kiedy coś ją trapiło albo potrzebowała pomyśleć. Tak było i tym razem. Blaise Zabini odgrzebał starą, mimo to bolesną sprawę.
Znowu tam była. Kolorowe światła, głośna muzyka, tańce i alkohol. Impreza. Ostatnia w te wakacje. Każdy łapał ostatnie chwile uciekającej zabawy. Każdy pragnął bawić się jak najlepiej...
Uśmiechy na twarzach, śmiech, miłe rozmowy... coś niezapomnianego, wspaniałego, coś co sprawia, że czeka się na te chwile z utęsknieniem. Czarująca. Ubrana w ładną, granatową sukienkę. Dobrze się bawiła. Tańczyła na środku, nie zdając sobie sprawy jak dużo ludzi podziwia jej zgrabne, pewne ruchy. Kasztanowe, rozwiane włosy i ... on pośród tłumu...
Sprawa Jasona Fernandesa dawno ucichła, a ona miała nadzieję nigdy do niej nie wracać. Dlaczego Malfoy węszy wokół tego chłopaka? Co mu do tego wszystkiego?
Westchnęła cicho, przeczesując palcami kasztanowe, rozwiane włosy. Zarówno Jason jak i Draco nie zamierzali dać o sobie zapomnieć...
***
Szedł ulicą nie zważając na deszcz, który znowu zaczął padać. Znał Londyn od urodzenia. Mimo to nie mógł pogodzić się paskudną pogodą jaka tam panowała.
Ubrany w ciemny płaszcz z kapturem wyglądał niczym czarny charakter rodem z horrorów. Na samą taką myśl mimowolnie się zaśmiał. Naciągnął kaptur na głowę stwierdzając, że w ten sposób będzie jeszcze bardziej mroczny.
Wszedł do pubu powoli rozglądając się po stolikach. W końcu ją zobaczył. Siedziała w kącie lokalu popijając ognistą whisky. Uśmiechnął się, po czym powoli zaczął się zbliżać.
Uniosła wzrok znad szklanki i spojrzała na niego bystrym wzrokiem.
-Draco Malfoy jak miewam-wstała z miejsca, posyłając mu delikatny uśmiech. -Jak udało ci się mnie znaleźć?-spytała z ciekawością.
-Jestem najlepszym detektywem w tym mieście. Znajdę i poznam każdą prawdę, wszystkie tajemnice...
***
Podczas gdy ona wpatrywała się w jezioro, pewna szara sowa wypatrywała jej lecąc ponad koronami drzew. Na widok Hermiony zahukała radośnie i zniżyła lot lądując obok dziewczyny. Spojrzała na nią bystrymi, bursztynowymi oczami by po chwili wystawić nóżkę, do której przywiązany był krótki liścik.
Zaskoczona dziewczyna przeczytała wiadomość, a mała sówka odleciała nie czekając na odpowiedź. Hermiona z wyraźną paniką przyglądała się zawartej w liście treści. Co miała teraz zrobić?
Malfoy węszy. O co chodzi? Musimy się spotkać. Jutro o 17:00. Trzy Miotły. Bądź sama.
S. Fernandes
wtorek, 1 października 2013
22. Lepiej się poddać
Radzę przeczytać:
Jak wiecie napisałam już naprawdę dużo Dramione. To już czwarty blog, warto zaznaczyć, że zaczęłam pisać w marcu tego roku :) Pisanie bardzo mnie wciągnęło, stało się to moją pasją ale pomysły na tą tematykę się skończyły. To opowiadanie zmierza ku końcowi. Kto wie? Może potem zacznę coś nowego ale na 80% nie będzie to Dramione. Chciałabym zacząć coś swojego związanego lub nie związanego z Hp ale z wykreowanymi własnymi postaciami i fabułą. Czy byłby ktoś chętny do czytania czegoś takiego? Czy może kategorycznie Dramione? A może są tu fani innego fanfiction? O czym chcielibyście czytać?
Zapraszam do czytania rozdziału. Krótki ale i tak liczę na wasze komentarze. Wypowiadajcie się na temat mojego kolejnego bloga. Na pewno bardzo pomożecie.
Nowe mieszkanie Dracona okazało się naprawdę wygodnym i przytulnym. W centrum Londynu w pobliżu... tak naprawdę wszystkiego. Ale... dla niego poziom luksusu czy lokalizacja nie miały już znaczenia. Dawno przestały. Od zawsze żył w zimnym, bogatym dworze wychowywany przez opiekunki. Z dala od matczynej miłości czy rodzinnej atmosfery. Z dala od tego, na co zasługuje każde dziecko.
Teraz jednak był już dorosły. Był mądry i dojrzały, gotowy na normalne życie. Bo jego największym marzeniem i celem było to, by takie życie prowadzić. Rzucił szkołę, zostawił przeszłość za sobą, marząc by chociaż teraz mu się udało. Bo wierzył, że na to zasługuje. Bo rozumiał, że ktoś tam kiedyś powiedział, że urodzi się w takiej a nie innej rodzinie. Że przyjdzie mu być wychowanym w taki sposób, by potem zmierzyć się z trudnym wyborami patrząc na nie z perspektywy dumnego i oziębłego arystokraty. Że pewnego dnia jego życie się odmieni. Że spotka kogoś, kto przywróci mu wiarę w sens jego życia. Że nauczy się na błędach i będzie umiał wyjść na prostą. Ale teraz... sprawy za bardzo się skomplikowały. Nie miał już siły walczyć o szczęście. Nie miał już siły zapłacić za nie każdej ceny. Mimo to dalej wierzył, że po burzy wyjdzie słońce. Pragnął tylko by przez tą jedną, krótką chwilę ktoś inny potrzymał za niego parasol.
Jego marzenia o karierze w ministerstwie się zaprzepaściły i nawet się z tego cieszył. Zamierzał wszystko zmienić. Sprawić by jego sposób życia był inny. By wreszcie mógł sam decydować.
***
Przerwa świąteczna wreszcie dobiegła końca. Uczniowie zaczęli powracać ze swych domów, a towarzyszył im niezwykle dobry humor. Po wojnie ludzie wreszcie mogli cieszyć się życiem. Nie bać się o jutro, odprężyć się, zrelaksować. Naprawdę odpocząć...
Leżała na swym łóżku zwinięta w kłębek. Zaraz po tym jak otrząsnęła się po niespodziewanym wyznaniu Dracona Malfoya ruszyła za nim. Niestety, było za późno. Zniknął, pozostawiając za sobą jedynie mnóstwo wspomnień i bolesnych uczuć.
Czuła się podle. Pewna cząstka, głęboko ukryta w jej wnętrzu mówiła jej, że wszystko było jej winą. Że wszystko popsuła, że najlepiej byłoby gdyby nigdy nie wracała do Hogwartu.
Leżąc tak i wypominając sobie wszystkie złe decyzje, najgorsze momenty swojego życia uświadamiała sobie jak bardzo jest żałosna. A jeszcze bardziej żałosne było to, że tak o sobie myślała. Chciała się otrząsnąć, zapomnieć i ruszyć dalej. Szkoda, że nie była przygotowana na tak wielki krok...
Nagle usłyszała ciche pukanie do drzwi. Zmusiła się do podniesienia głowy i wydobycia z siebie zrezygnowanego, rozżalonego "proszę".
Jej błagania się spełniły. Do jej dormitorium weszły dwie osoby, za którymi tak bardzo tęskniła. Zerwała się z łóżka i rzuciła im się na szyje.
-Ginny, Blaise! Tak strasznie tęskniłam!
-Jak święta?-spytał chłopak posyłając jej szeroki, promienny uśmiech.
-Cudownie-skłamała, udając szczęśliwą. -Musicie mi o wszystkim opowiedzieć. Dlaczego nie powiedziałaś, że wróciłaś z Hiszpanii?
-To długa historia-powiedziała rudowłosa przyjaciółka. Tryskała radością, widać pobyt za granicą dobrze jej zrobił.
-W takim razie mamy dużo czasu żeby wszystko sobie poopowiadać...!
-O nie! Damskie pogaduchy... ja chyba nie skorzystam-powiedział Blaise delikatnie się krzywiąc.
-Świetnie. Nikt cię nie zapraszał-odgryzła się ruda cicho się śmiejąc.
Chłopak wzruszył ramionami i zamierzał wyjść kiedy o czymś sobie przypomniał.
-Nie wiesz gdzie jest Draco? Byłem już u niego w dormitorium i go nie było...
Brązowowłosa westchnęła, przeczesując palcami włosy.
-Nie mam pojęcia co się stało ale zrezygnował z kończenia szkoły i wyjechał-mimo iż starała się zabrzmieć normalnie jej głos przepełniony był smutkiem.
-Ale...-Blaise wydawał się wstrząśnięty tą wiadomością. -Pójdę już...
Nacisnął na klamkę drzwi, kiedy zatrzymała go Hermiona.
-Odnajdziesz go?-spytała z nadzieją. Musiała z nim porozmawiać. To co jej wtedy powiedział... ona musiała to załatwić.
-To mój przyjaciel-odparł Ślizgon lekko się uśmiechając. -Muszę lecieć, bawcie się dobrze-powiedział uśmiechając się w stronę dziewczyn.
***
-No dobra, powiedziałaś, że to koniec i co na to Harry?-spytała Hermiona upijając łyk kremowego piwa. Razem ze swoją przyjaciółką siedziały na łóżku i omawiały wszystkie wydarzenia podczas swojej rozłąki.
-Widać było mu przykro ale zrozumiał. Jesteśmy przyjaciółmi.
-To co tyle czasu robiłaś w Hiszpanii?-spytała brązowowłosa patrząc na nią podejrzliwie.
-Myślałam-przyznała ruda po dłuższej chwili czasu.
-Co proszę?-zaśmiała się jej przyjaciółka.
-Mogłabyś chociaż udawać, że to nic nadzwyczajnego?-udała obrażoną ruda. -Posłuchaj, może nie było tego widać ale mi też było ciężko. Wojna, śmierć Freda... chyba jednak nie byłam gotowa na szkołę. Potrzebowałam trochę przestrzeni, czasu. Hiszpania jest niezwykła. Poznałam Rick'a... nie patrz się tak! To był tylko przyjaciel! W dodatku ze dwadzieścia lat starszy... Tak czy inaczej dzięki niemu zrozumiał czego chcę i... i na święta wpadłam do Blaise'a na kolacje. Na szczęście przywitał mnie bez krzyków i kłótni...
On jest kochany, Miona...
Hermiona popatrzyła na nią ze zrozumieniem. Mimo to z jej ust wydobyło się ciche westchnięcie.
-Dobra... chciałam poczekać aż sama mi powiesz ale dłużej nie wytrzymam. Co się stało między tobą a Malfoyem?-spytała ruda nieco poważniejąc.
-Całowaliśmy się. Zaraz po tym jak zapewniłam twojemu bratu, że go kocham i jestem mu wierna-wyznała z goryczą. -Potem nie było więcej takich okazji ale... Merlinie, Ginny, wszystko tak strasznie się skomplikowało! Po śmierci moich rodziców byłam całkiem zagubiona, a...
-Czekaj co?-przerwała jej zszokowana ruda.
-O niczym nie wiedziałaś? Byłam pewna, że Ron ci powiedział...-Hermiona wydawała się być bardzo przygnębiona. W jej oczach pojawiły się łzy. Miała żal do narzeczonego, że nie powiadomił jej najlepszej przyjaciółki. W końcu go o to prosiła...
-Merlinie, Hermiono tak mi przykro!-powiedziała Ginny ze wstrząśnięciem przyciągając do siebie przyjaciółkę. -Gdybym tylko wiedziała... od razu bym przyjechała. Jak do tego doszło?
-Zginęli zanim zdążyli wyjechać do Australii-powiedziała cicho dziewczyna. -Tak strasznie mi cię brakowało...
-I wtedy Malfoy skorzystał z okazji...-domyśliła się rudowłosa. Zagotowało się w niej ze złości.
-Nie, Ginny. Może nie raz był podły ale nigdy nie posunąłby się do czegoś takiego.
-Błagam cię ten zadufany w sobie kretyn nie ma serca! Ile to razy wyrywał panienki na jedną noc by potem... Wiem, że to najlepszy przyjaciel Blaise'a ale i tak mu nie ufam. Pamiętasz jak...
-Ginny on zniknął uprzednio wyznając mi miłość-przerwała jej Hermiona.
***
Nie miał pojęcia co tam robił. Co strzeliło mu do głowy, żeby tam iść. Po prostu... wydawało mu się, że żeby wszystko zakończyć trzeba iść tam gdzie wszystko się zaczęło.
Londyński cmentarz nie zmienił się od tamtej pory ani trochę. Może... przybyło parę nowych nagrobków.
Blondyn podszedł do tego jednego. Stanął i biorąc głęboki oddech spojrzał na wygrawerowane na marmurze nazwisko. Nie miał pojęcia kim był Jason Fernandes... tak czy inaczej zasłużył by tamtej pamiętnej nocy pewna dziewczyna wylewała po nim łzy. Ukucnął po czym wyciągając różdżkę wyczarował nad jego grobem jedną, białą różę.
Uśmiechnął się blado uświadamiając sobie, że przez to wcale nie czuje się lepiej. Kim mógł być tamten chłopak? Umarł mając niespełna dziewiętnaście lat. Jaką rolę odgrywał w życiu Hermiony?
Czemu płakała nad jego grobem w środku nocy? Wcześniej nigdy się nad tym nie zastanawiał.
Oprócz intrygującego trupa w jego głowie znajdowały się wspomnienia. Kłębiące się uczucia...
Dlaczego musiał być... no właśnie jaki? Jego ojciec z pewnością stwierdziłby, że jest słaby.
Pozwolił by emocje nad nim zawładnęły, odkrył swoje słabości.
Teraz, stojąc samotnie po środku tego cmentarza pomyślał, że może Lucjusz naprawdę ma rację.
Czuł się przegrany, słaby... wszystko przez uczucia, którym pozwolił wtargnąć do swojego serca.
Zacisnął usta w cienką linie. Nie mógł tak myśleć, nie mógł w to wierzyć. Wtedy, dwa lata temu kiedy spotkał tu Hermionę naprawdę tak uważał. To go wyniszczało, sprawiało, że czuł się nieszczęśliwy.
Nagle poczuł, że jeszcze chwila a się podda. Dotrze do niego, że jego wcześniejsze życie było prostsze. Nie musiał decydować, mierzyć się z sumieniem. Robił to co musiał by przetrwać, nigdy nie kwestionował swojego życia. Teraz wszystko analizował, upewniał się czy jest dobrze...
Lepiej jest być złym człowiekiem. Wtedy nikt od ciebie nigdy nie wymaga, nie oczekuje dobrych czynów, a co za tym idzie nigdy się nie rozczaruje. Wtedy, kiedy już zrobisz coś dobrego będzie się cieszył, wychwalał. Prościej jest być pogrążonym w mroku. Dobre serce, równa się z ludźmi wymagającymi od ciebie tej dobroci. Jeden, zły uczynek może cię skreślić, sprawić, że będą na ciebie krzywo patrzeć, mogą cię znienawidzić. Zawiodą się na tobie, poczują skrzywdzeni... Dlatego lepiej by niczego od ciebie nie oczekiwali.
-Jak mogę tak myśleć?!-skarcił się z zażenowaniem. Wyszedł za bramy cmentarza, a w jego głowie pojawił się nagle jeden cel. Po chwili teleportował się by pojawić się przed wyniosłym, eleganckim budynkiem.
Malfoy Manor wyglądało pięknie o tej porze roku.
Jak wiecie napisałam już naprawdę dużo Dramione. To już czwarty blog, warto zaznaczyć, że zaczęłam pisać w marcu tego roku :) Pisanie bardzo mnie wciągnęło, stało się to moją pasją ale pomysły na tą tematykę się skończyły. To opowiadanie zmierza ku końcowi. Kto wie? Może potem zacznę coś nowego ale na 80% nie będzie to Dramione. Chciałabym zacząć coś swojego związanego lub nie związanego z Hp ale z wykreowanymi własnymi postaciami i fabułą. Czy byłby ktoś chętny do czytania czegoś takiego? Czy może kategorycznie Dramione? A może są tu fani innego fanfiction? O czym chcielibyście czytać?
Zapraszam do czytania rozdziału. Krótki ale i tak liczę na wasze komentarze. Wypowiadajcie się na temat mojego kolejnego bloga. Na pewno bardzo pomożecie.
Nowe mieszkanie Dracona okazało się naprawdę wygodnym i przytulnym. W centrum Londynu w pobliżu... tak naprawdę wszystkiego. Ale... dla niego poziom luksusu czy lokalizacja nie miały już znaczenia. Dawno przestały. Od zawsze żył w zimnym, bogatym dworze wychowywany przez opiekunki. Z dala od matczynej miłości czy rodzinnej atmosfery. Z dala od tego, na co zasługuje każde dziecko.
Teraz jednak był już dorosły. Był mądry i dojrzały, gotowy na normalne życie. Bo jego największym marzeniem i celem było to, by takie życie prowadzić. Rzucił szkołę, zostawił przeszłość za sobą, marząc by chociaż teraz mu się udało. Bo wierzył, że na to zasługuje. Bo rozumiał, że ktoś tam kiedyś powiedział, że urodzi się w takiej a nie innej rodzinie. Że przyjdzie mu być wychowanym w taki sposób, by potem zmierzyć się z trudnym wyborami patrząc na nie z perspektywy dumnego i oziębłego arystokraty. Że pewnego dnia jego życie się odmieni. Że spotka kogoś, kto przywróci mu wiarę w sens jego życia. Że nauczy się na błędach i będzie umiał wyjść na prostą. Ale teraz... sprawy za bardzo się skomplikowały. Nie miał już siły walczyć o szczęście. Nie miał już siły zapłacić za nie każdej ceny. Mimo to dalej wierzył, że po burzy wyjdzie słońce. Pragnął tylko by przez tą jedną, krótką chwilę ktoś inny potrzymał za niego parasol.
Jego marzenia o karierze w ministerstwie się zaprzepaściły i nawet się z tego cieszył. Zamierzał wszystko zmienić. Sprawić by jego sposób życia był inny. By wreszcie mógł sam decydować.
***
Przerwa świąteczna wreszcie dobiegła końca. Uczniowie zaczęli powracać ze swych domów, a towarzyszył im niezwykle dobry humor. Po wojnie ludzie wreszcie mogli cieszyć się życiem. Nie bać się o jutro, odprężyć się, zrelaksować. Naprawdę odpocząć...
Leżała na swym łóżku zwinięta w kłębek. Zaraz po tym jak otrząsnęła się po niespodziewanym wyznaniu Dracona Malfoya ruszyła za nim. Niestety, było za późno. Zniknął, pozostawiając za sobą jedynie mnóstwo wspomnień i bolesnych uczuć.
Czuła się podle. Pewna cząstka, głęboko ukryta w jej wnętrzu mówiła jej, że wszystko było jej winą. Że wszystko popsuła, że najlepiej byłoby gdyby nigdy nie wracała do Hogwartu.
Leżąc tak i wypominając sobie wszystkie złe decyzje, najgorsze momenty swojego życia uświadamiała sobie jak bardzo jest żałosna. A jeszcze bardziej żałosne było to, że tak o sobie myślała. Chciała się otrząsnąć, zapomnieć i ruszyć dalej. Szkoda, że nie była przygotowana na tak wielki krok...
Nagle usłyszała ciche pukanie do drzwi. Zmusiła się do podniesienia głowy i wydobycia z siebie zrezygnowanego, rozżalonego "proszę".
Jej błagania się spełniły. Do jej dormitorium weszły dwie osoby, za którymi tak bardzo tęskniła. Zerwała się z łóżka i rzuciła im się na szyje.
-Ginny, Blaise! Tak strasznie tęskniłam!
-Jak święta?-spytał chłopak posyłając jej szeroki, promienny uśmiech.
-Cudownie-skłamała, udając szczęśliwą. -Musicie mi o wszystkim opowiedzieć. Dlaczego nie powiedziałaś, że wróciłaś z Hiszpanii?
-To długa historia-powiedziała rudowłosa przyjaciółka. Tryskała radością, widać pobyt za granicą dobrze jej zrobił.
-W takim razie mamy dużo czasu żeby wszystko sobie poopowiadać...!
-O nie! Damskie pogaduchy... ja chyba nie skorzystam-powiedział Blaise delikatnie się krzywiąc.
-Świetnie. Nikt cię nie zapraszał-odgryzła się ruda cicho się śmiejąc.
Chłopak wzruszył ramionami i zamierzał wyjść kiedy o czymś sobie przypomniał.
-Nie wiesz gdzie jest Draco? Byłem już u niego w dormitorium i go nie było...
Brązowowłosa westchnęła, przeczesując palcami włosy.
-Nie mam pojęcia co się stało ale zrezygnował z kończenia szkoły i wyjechał-mimo iż starała się zabrzmieć normalnie jej głos przepełniony był smutkiem.
-Ale...-Blaise wydawał się wstrząśnięty tą wiadomością. -Pójdę już...
Nacisnął na klamkę drzwi, kiedy zatrzymała go Hermiona.
-Odnajdziesz go?-spytała z nadzieją. Musiała z nim porozmawiać. To co jej wtedy powiedział... ona musiała to załatwić.
-To mój przyjaciel-odparł Ślizgon lekko się uśmiechając. -Muszę lecieć, bawcie się dobrze-powiedział uśmiechając się w stronę dziewczyn.
***
-No dobra, powiedziałaś, że to koniec i co na to Harry?-spytała Hermiona upijając łyk kremowego piwa. Razem ze swoją przyjaciółką siedziały na łóżku i omawiały wszystkie wydarzenia podczas swojej rozłąki.
-Widać było mu przykro ale zrozumiał. Jesteśmy przyjaciółmi.
-To co tyle czasu robiłaś w Hiszpanii?-spytała brązowowłosa patrząc na nią podejrzliwie.
-Myślałam-przyznała ruda po dłuższej chwili czasu.
-Co proszę?-zaśmiała się jej przyjaciółka.
-Mogłabyś chociaż udawać, że to nic nadzwyczajnego?-udała obrażoną ruda. -Posłuchaj, może nie było tego widać ale mi też było ciężko. Wojna, śmierć Freda... chyba jednak nie byłam gotowa na szkołę. Potrzebowałam trochę przestrzeni, czasu. Hiszpania jest niezwykła. Poznałam Rick'a... nie patrz się tak! To był tylko przyjaciel! W dodatku ze dwadzieścia lat starszy... Tak czy inaczej dzięki niemu zrozumiał czego chcę i... i na święta wpadłam do Blaise'a na kolacje. Na szczęście przywitał mnie bez krzyków i kłótni...
On jest kochany, Miona...
Hermiona popatrzyła na nią ze zrozumieniem. Mimo to z jej ust wydobyło się ciche westchnięcie.
-Dobra... chciałam poczekać aż sama mi powiesz ale dłużej nie wytrzymam. Co się stało między tobą a Malfoyem?-spytała ruda nieco poważniejąc.
-Całowaliśmy się. Zaraz po tym jak zapewniłam twojemu bratu, że go kocham i jestem mu wierna-wyznała z goryczą. -Potem nie było więcej takich okazji ale... Merlinie, Ginny, wszystko tak strasznie się skomplikowało! Po śmierci moich rodziców byłam całkiem zagubiona, a...
-Czekaj co?-przerwała jej zszokowana ruda.
-O niczym nie wiedziałaś? Byłam pewna, że Ron ci powiedział...-Hermiona wydawała się być bardzo przygnębiona. W jej oczach pojawiły się łzy. Miała żal do narzeczonego, że nie powiadomił jej najlepszej przyjaciółki. W końcu go o to prosiła...
-Merlinie, Hermiono tak mi przykro!-powiedziała Ginny ze wstrząśnięciem przyciągając do siebie przyjaciółkę. -Gdybym tylko wiedziała... od razu bym przyjechała. Jak do tego doszło?
-Zginęli zanim zdążyli wyjechać do Australii-powiedziała cicho dziewczyna. -Tak strasznie mi cię brakowało...
-I wtedy Malfoy skorzystał z okazji...-domyśliła się rudowłosa. Zagotowało się w niej ze złości.
-Nie, Ginny. Może nie raz był podły ale nigdy nie posunąłby się do czegoś takiego.
-Błagam cię ten zadufany w sobie kretyn nie ma serca! Ile to razy wyrywał panienki na jedną noc by potem... Wiem, że to najlepszy przyjaciel Blaise'a ale i tak mu nie ufam. Pamiętasz jak...
-Ginny on zniknął uprzednio wyznając mi miłość-przerwała jej Hermiona.
***
Nie miał pojęcia co tam robił. Co strzeliło mu do głowy, żeby tam iść. Po prostu... wydawało mu się, że żeby wszystko zakończyć trzeba iść tam gdzie wszystko się zaczęło.
Londyński cmentarz nie zmienił się od tamtej pory ani trochę. Może... przybyło parę nowych nagrobków.
Blondyn podszedł do tego jednego. Stanął i biorąc głęboki oddech spojrzał na wygrawerowane na marmurze nazwisko. Nie miał pojęcia kim był Jason Fernandes... tak czy inaczej zasłużył by tamtej pamiętnej nocy pewna dziewczyna wylewała po nim łzy. Ukucnął po czym wyciągając różdżkę wyczarował nad jego grobem jedną, białą różę.
Uśmiechnął się blado uświadamiając sobie, że przez to wcale nie czuje się lepiej. Kim mógł być tamten chłopak? Umarł mając niespełna dziewiętnaście lat. Jaką rolę odgrywał w życiu Hermiony?
Czemu płakała nad jego grobem w środku nocy? Wcześniej nigdy się nad tym nie zastanawiał.
Oprócz intrygującego trupa w jego głowie znajdowały się wspomnienia. Kłębiące się uczucia...
Dlaczego musiał być... no właśnie jaki? Jego ojciec z pewnością stwierdziłby, że jest słaby.
Pozwolił by emocje nad nim zawładnęły, odkrył swoje słabości.
Teraz, stojąc samotnie po środku tego cmentarza pomyślał, że może Lucjusz naprawdę ma rację.
Czuł się przegrany, słaby... wszystko przez uczucia, którym pozwolił wtargnąć do swojego serca.
Zacisnął usta w cienką linie. Nie mógł tak myśleć, nie mógł w to wierzyć. Wtedy, dwa lata temu kiedy spotkał tu Hermionę naprawdę tak uważał. To go wyniszczało, sprawiało, że czuł się nieszczęśliwy.
Nagle poczuł, że jeszcze chwila a się podda. Dotrze do niego, że jego wcześniejsze życie było prostsze. Nie musiał decydować, mierzyć się z sumieniem. Robił to co musiał by przetrwać, nigdy nie kwestionował swojego życia. Teraz wszystko analizował, upewniał się czy jest dobrze...
Lepiej jest być złym człowiekiem. Wtedy nikt od ciebie nigdy nie wymaga, nie oczekuje dobrych czynów, a co za tym idzie nigdy się nie rozczaruje. Wtedy, kiedy już zrobisz coś dobrego będzie się cieszył, wychwalał. Prościej jest być pogrążonym w mroku. Dobre serce, równa się z ludźmi wymagającymi od ciebie tej dobroci. Jeden, zły uczynek może cię skreślić, sprawić, że będą na ciebie krzywo patrzeć, mogą cię znienawidzić. Zawiodą się na tobie, poczują skrzywdzeni... Dlatego lepiej by niczego od ciebie nie oczekiwali.
-Jak mogę tak myśleć?!-skarcił się z zażenowaniem. Wyszedł za bramy cmentarza, a w jego głowie pojawił się nagle jeden cel. Po chwili teleportował się by pojawić się przed wyniosłym, eleganckim budynkiem.
Malfoy Manor wyglądało pięknie o tej porze roku.
sobota, 28 września 2013
21. Odejść... i nigdy nie wrócić?
Znasz to uczucie kiedy wychodzisz na prostą? Kiedy widzisz swój cel, tak blisko, tak osiągalnie. Kiedy zbliżasz się do upragnionego i nagle ktoś staje na twojej drodze. Nie podcina twych skrzydeł, nie szydzi i nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, mówi "Droga wolna! Powodzenia.". Jednak jednocześnie pokazuje ci to co przez ten cały czas przeżyłeś. Jak wielkie było twoje poświęcenie po to, by teraz znaleźć się w tym, a nie innym miejscu. Wtedy też pojawiają się wątpliwości i to jedno, najbardziej męczące pytanie. Czy to wszystko było tego warte? Czy przypadkiem cały trud, ciężka walka nie poszły na marne? Czy może nie przeszedłeś tyle by na końcu dowiedzieć się, że i tak nigdy nie miałeś szans?
Patrzysz prosto w oczy tego człowieka i musisz przyznać, przynajmniej przed sobą, że boisz się prawdy. Boisz się iść dalej by dowiedzieć się tego wszystkiego. Wolisz zawrócić, odejść z własnej, nieprzymuszonej woli. Wolisz po raz kolejny przejść przez ciężką drogę, bo przynajmniej to już znasz. Boisz się dać szczęściu szansę, bo nie chcesz się rozczarować.
-Jak bardzo trzeba się stoczyć, by myśleć nad własnym istnieniem wpatrując się w kominek i wypijając kolejną butelkę whisky?-spytał młody chłopak jakby licząc, że ktoś mu odpowie. W pokoju był całkiem sam. Myślał. Pełen wiary, że kiedyś mu to przejdzie. Nigdy nie sądził, że coś od czego tyle czasu pragnął się odgrodzić przyjdzie tak nagle i niespodziewanie. Niestety, musiał się z tym pogodzić. Jak bardzo by się zmienił i jak bardzo by tego nie chciał. Na zawsze pozostanie śmierciożercą. Bo na jego lewym przedramieniu jest wypalony taki, a nie inny znak i ma na nazwisko Malfoy.
Oczywiście miał parę opcji.
Stać się żałosnym uciekinierem. To znaczy:
Patrzysz prosto w oczy tego człowieka i musisz przyznać, przynajmniej przed sobą, że boisz się prawdy. Boisz się iść dalej by dowiedzieć się tego wszystkiego. Wolisz zawrócić, odejść z własnej, nieprzymuszonej woli. Wolisz po raz kolejny przejść przez ciężką drogę, bo przynajmniej to już znasz. Boisz się dać szczęściu szansę, bo nie chcesz się rozczarować.
-Jak bardzo trzeba się stoczyć, by myśleć nad własnym istnieniem wpatrując się w kominek i wypijając kolejną butelkę whisky?-spytał młody chłopak jakby licząc, że ktoś mu odpowie. W pokoju był całkiem sam. Myślał. Pełen wiary, że kiedyś mu to przejdzie. Nigdy nie sądził, że coś od czego tyle czasu pragnął się odgrodzić przyjdzie tak nagle i niespodziewanie. Niestety, musiał się z tym pogodzić. Jak bardzo by się zmienił i jak bardzo by tego nie chciał. Na zawsze pozostanie śmierciożercą. Bo na jego lewym przedramieniu jest wypalony taki, a nie inny znak i ma na nazwisko Malfoy.
Oczywiście miał parę opcji.
Stać się żałosnym uciekinierem. To znaczy:
- Zmienić nazwisko.
- Zmienić imię.
- Dokleić sobie wąsy i przefarbować włosy na czarno.
- Załatwić sobie lewy paszport.
- Wyjechać z kraju.
- Znaleźć pracę na czarno. Najlepiej w ciemnym zaułku mugolskiej ulicy na końcu świata.
- Roztrwaniać swoje ciężko zarobione pieniądze, które będą wręcz w śmiesznej ilości.
- Na końcu stwierdzić, że jest się i tak nieszczęśliwym.
- Popaść w depresje.
- Stwierdzić, że nawet najlepsi psychiatrzy nie są wstanie mu pomóc.
- Rzucić się w z mostu.
Zostawić, krótki list. Nie ma sensu i tak nic dla nikogo by nie znaczył. Przynajmniej nie z tymi doklejonymi wąsami.
Miał oczywiście plan "B". Mógł stać się "geniuszem zła". To znaczy:
- Kupić sobie czarny płaszcz.
- Kupić sobie skórzane rękawiczki. (Wszystko co robisz w skórzanych rękawiczkach jest bardziej epickie.)
- Nigdy nie ściągać z głowy kaptura. (Tak dla tajemniczości).
- Z nikim nie rozmawiać. Geniusze zła z nikim nie rozmawiają. Słowo Geniusz- oznacza "Nie potrzebujący pomocy ani kontaktu z innymi. Poziom mądrości i inteligencji sprawia, że ludzie są za głupi na jego towarzystwo."
- Wkurzać i prześladować wszystkich, którzy robili mu kiedykolwiek na złość. Którzy są irytujący albo po prostu znaleźli się w jego pobliżu kiedy ma zły humor.
- Cieszyć się, że stał się takim draniem, że jego uczucia nie mają już znaczenia.
- Stwierdzić, że z tym też nie jest się szczęśliwym.
- Pójść do baru, utopić smutki w alkoholu.
- Pobić się z gościem, który obraził jego ulubioną drużynę Quidditcha.
- Przekonać się, że ów gość przynależy do jakiejś nienormalnej mafii.
- Zostać zamordowanym w ciemnym zaułku mugolskiej ulicy na końcu świata.
Na pogrzebie... Stop. Geniuszom zła nikt nie urządza pogrzebów.
Plan "C" był nieco bardziej kolorowy.
- Rzucić szkołę i zostać gwiazdą rocka.
- Wymyślić sobie pseudonim, który wszystkie nastoletnie czarownice będą wykrzykiwać na koncertach.
- Za zarobioną kasę kupić sobie limuzynę, dom na wyspie i wyspę.
- Codziennie wstawać witając u progu paparazzi.
- Po kłótni z dziennikarzami czytać napisane przez nich odmóżdżające czasopisma, w których byłby numerem 1.
- Odpisywać na listy napalonych fanek.
- Stwierdzić, że kariera idola głupich nastolatek wcale go nie uszczęśliwia.
- Wyjść na ulicę i powiedzieć, że ma się wszystko gdzieś.
- Spotkać się z oburzonym odzewem fanów, dziennikarzy i "Fatalnych Jędz", które w międzyczasie nazwałyby go swoim "mistrzem".
- Jako bezdomny, zbojkotowany przez media odnaleziony przez wkurzonego męża kobiety, która popadła w depresje z powodu zaniechania przez niego tworzenia nowych, niesamowitych utworów.
- Zabity w ciemnej, mugoslkiej ulicy gdzieś na końcu świata.
Zapomniany. Gwiazdy rocka z takim talentem i urodą się nie zapomina.
Plan "D"...
-Stop! Jakim trzeba być idiotą żeby wymyślać takie plany?!-spytał sam siebie stwierdzając, że jest na skraju zachorowania na niebywałą chorobę psychiczną, która dla niego z pewnością zakończy się śmiercią w ciemnej, mugolskiej ulicy na końcu świata.
Musiał się z tym pogodzić. Że jest tym kim jest i tym kim chce być. Ludzie, którzy mają go za kogoś innego nie są go warci. Nie powinno mu zależeć na ich opinii. Mimo wszystko szukał akceptacji. Bo każdy jej potrzebuje.
Wiedział co jest mu potrzebne do szczęścia i co by go naprawdę uszczęśliwiło. Widział jakie chce snuć plany na przyszłość. Nie rozumiał tylko dlaczego musi być tak ciężko. Dlaczego ludzie mimo wszystko muszę patrzeć na niego poprzez pryzmat tego kim był on i jego rodzina podczas wojny. Wiedział, że po części mają rację. Wiedział, że robił paskudne rzeczy i czy chciał czy nie, musiał za nie odpowiadać.
Widział jednak, że jest już innym człowiekiem. Że zasłużył na zaufanie i drugą szansę.
Jego szczęście znajdowało się w tym samym zamku zaledwie parę pokojów dalej.
Gdyby był dawnym sobą już dawno by to miał. Owinął wokół palca i wykorzystał.
Teraz jest inaczej. Teraz zależy mu na czymś więcej. I wie, że sam nie może tego osiągnąć. Że jeżeli coś ma z tego wyjść to potrzeba chęci obu stron...
***
-Jak było?-spytała McGonagall widząc go w sowim gabinecie.
-Nie wiem czy mogłoby być gorzej. Tak czy inaczej teraz nie jestem już nic pani winien, prawda?
-Oczywiście-potwierdziła skinieniem głowy. -Mimo to zależy mi żebyś ukończył szkołę.
-Niby dlaczego?-prychnął, patrząc na nią z powątpiewaniem.
-Ponieważ widzę w tobie młodego, inteligentnego człowieka, który ma ambitne perspektywy na przyszłość-powiedziała, patrząc na niego z matczyną czułością, której on oczywiście nie docenił.
-Jakie perspektywy na przyszłość, pani profesor?-spytał z kpiną. -Kto da pracę byłemu śmierciożercy?
-Na pewno ktoś dostrzeże w tobie to, co widzę w tobie ja. Możesz też pamiętać, że możesz liczyć na moją pomoc i...
-Kto mnie zatrudni bez pani pomocy? Nie mogę do końca życia osiągać czegoś za pomocą znajomości! Wszyscy mówią jaki powinienem być. Co muszę zrobić, jak się muszę zachować. Prawda jest taka, że nawet jeżeli zastosuję się do tych wszystkich zasad nie dostanę czystej karty. Nie od kogoś kto słyszał o mnie chociażby słowo. Przykro mi ale nie zależy mi na uciekaniu, ukrywaniu czy kłamaniu. Szukam kogoś kto mnie zaakceptuje. Póki co nie znalazłem nikogo takiego. Nie muszę już kończyć szkoły, nie muszę się starać, bo i tak nie będę miał to czego chcę.
-To zły tok myślenia-powiedziała dyrektorka wysłuchując go z uwagą. -Zastanów się nad tym.
-Myślałem zbyt długo, pani dyrektor. Dla mnie już za późno na taką naukę.
Wyszedł. Pełen kumulujących się w nich emocji i odczuć. Był zły. Właściwie nie wiedział co tak bardzo go wzburzyło. Może wydarzenie z państwem Scott i fakt, że sprawili, że wszystko co wzbierało się w nim od dłuższego czasu w końcu wybuchło. Nie wiedział kiedy znalazł się przed jej drzwiami i w nie zapukał. Pamiętał jedynie chwilę, w której otworzyła mu patrząc na niego zdezorientowanym wzrokiem.
-Chciałaś wiedzieć dlaczego się zmieniłem. Chciałaś wiedzieć dlaczego to akurat z tobą pragnę się przyjaźnić. Spotkałem cię w ostatni dzień wakacji przed szóstym rokiem w Hogwarcie. Byłaś na cmentarzu, płakałaś nad jakimś grobem, a ja byłem nienormalny i przerażony, bo to była noc, w którą wszystko musiało się zmienić. I wybacz, bo była to najgorsza rzecz jaką wtedy zrobiłem, bo zmusiłem cię byś powiedziała, że jestem dobrym człowiekiem. I nawet jeżeli mówiłaś to szczerze ja usunąłem ci pamięć i jak głupi przeżyłem całą wojnę pełen durnych nadziei. A potem spotkałem cię w szkole i zacząłem spędzać z tobą co raz to więcej czasu. A teraz uświadamiam sobie, że ani twoje ani niczyje słowa tego nie zmienią. Nie zmieni tego nawet fakt, że cię kocham. Bo kocham. Kocham cię dziś, jutro, zawsze i na zawsze. I nie musisz z tym nic robić. Możesz wsiąść w czerwcu w pociąg, a potem wysiąść na stacji, rzucić się na szyje rudemu i przyjąć jego oświadczyny. Możesz żyć z nim długo i szczęśliwie, ale chcę żebyś wiedziała.
Przez chwilę po prostu stał. Wiedząc ile jest ckliwych monologów, którymi po prostu mógłby wyjawić jej prawdę. Tymczasem on zapukał do niej i na jednym wdechu powiedział jej to co chciał powiedzieć dawno temu. I wiedział, że więcej nie musi. Nie musi się starać, bo ona i tak nie będzie jego. Wystarczy, że będzie wiedziała. Że spróbował i nie będzie musiał się zadręczać świadomością, że nigdy się na to nie zdobył.
-Żegnaj, Granger-powiedział do osłupiałej dziewczyny, po czym całując ją krótko w policzek odszedł. Bez zamiaru powrotu.
A ona stała patrząc jak jego sylwetka znika gdzieś za zakrętem korytarza. Stała pozwalając by samotna łza spłynęła po jej bladym policzku.
Przez chwilę po prostu stał. Wiedząc ile jest ckliwych monologów, którymi po prostu mógłby wyjawić jej prawdę. Tymczasem on zapukał do niej i na jednym wdechu powiedział jej to co chciał powiedzieć dawno temu. I wiedział, że więcej nie musi. Nie musi się starać, bo ona i tak nie będzie jego. Wystarczy, że będzie wiedziała. Że spróbował i nie będzie musiał się zadręczać świadomością, że nigdy się na to nie zdobył.
-Żegnaj, Granger-powiedział do osłupiałej dziewczyny, po czym całując ją krótko w policzek odszedł. Bez zamiaru powrotu.
A ona stała patrząc jak jego sylwetka znika gdzieś za zakrętem korytarza. Stała pozwalając by samotna łza spłynęła po jej bladym policzku.
poniedziałek, 23 września 2013
20. Więzienie zwane przeszłością
Jeden taniec, drugi, trzeci... Impreza niczym w filmie. Każdy świetnie się bawi. Głośna muzyka dźwięczy w uszach. Pamiętała jak do niej podszedł. Jak zamienili parę słów, a potem oddali zapomnieniu przez całą resztę nocy. Bawili się jak nigdy wcześniej, jakby to był ostatni raz kiedy mogą oddać się beztroskim chwilą... Właściwie to tak właśnie było. Wyszli z klubu, poczuli jak zimne powietrze owiewa im twarze. Później... film się urwał. Skończył się, a razem z nim wspomnienia. Jedyne co było w jej głowie to prześwity prędkości, którą czuli i moment w, którym się zatrzymali...
Znowu ten sam sen... Czy to się kiedyś skończy?! Wstała z łóżka, próbując uspokoić swój oddech. Usiadła przy biurku i ukryła twarz w dłoniach. Merlinie jak ona bardzo miała dość!
Postanowiła poczytać jakąś książkę. Miała jeszcze cały wolny tydzień ferii świątecznych, a to równało się z czasem na przeczytanie połowy biblioteki szkolnej. Chciała odsunąć od siebie niepotrzebne myśli i najzwyczajniej w świecie odpocząć od wszystkiego co ją otaczało. Słońce już pojawiało się na niebie i zaczynał padać śnieg. Mimowolnie uśmiechnęła się sama do siebie. Lubiła siedzieć w dormitorium kiedy za oknem była taka pogoda. Nadawało to takiej specyficznej atmosfery. Sama nie była wstanie tego określić.
***
Szedł uliczką Hogsmade, czując jak żołądek skręca mu się z nerwów. Powtarzał sobie w myślach zdania, które zamierzał powiedzieć rodzinie jednego z poległych w bitwie. Nieprawdopodobne, że McGonagall zleciła mu takie zadanie. Nieprawdopodobne, że się na to zgodził! Nie rozumiał rodzaju tej terapii, jednak wiedział, że jeżeli to spotkanie ma oznaczać 100% wolność to jest wstanie zrobić nawet coś takiego.
Pod czarnym płaszczem kryła się marynarka i jasnoniebieska koszula. No właśnie... jeszcze denerwował się swoim strojem. Jak powinno ubierać się na takie okazje?
Przeczesał nerwowo włosy, po czym biorąc nerwowy oddech nacisnął klamkę gospody Carla. Tak jak się spodziewał wszędzie było pusto. Podszedł do baru i szybko witając się ze znajomym zamówił szklankę ognistej whisky.
-Co się dzieje stary? Czyżby ta brązowowłosa piękność z tobą zerwała?
-Żeby tylko tyle...-mruknął, biorąc zdrowy łyk procentowego napoju. -To znaczy my nigdy nie byliśmy razem!-zaprzeczył szybko, po czym kończąc whisky, uśmiechnął się blado w stronę barmana. -Trzymaj za mnie kciuki-mruknął, po czym bez wyjaśnień, a co ważniejsze zapłaty wyszedł z gospody.
***
Stał na werandzie swojego domu z rękami założonymi w głębokie kieszenie granatowego płaszcza. Jego ciemne włosy, przyprószone były białymi płatkami śniegu. Było mu zimno, jednak czuł, że to właśnie na werandzie jest jego tymczasowe miejsce. Nie wiedział na co czeka, ani na co się patrzy. Jego mózg był tak jakby "wyłączony". Nagle ją dostrzegł. Ciemną sylwetkę zmierzającą w stronę jego domu. Zbliżała się, jednak rozpoznał ją dopiero wtedy kiedy znajdowała się naprawdę niedaleko. Jak powinien się zachować? Wybiec na spotkanie? Wejść do domu i zatrzasnąć drzwi przed nosem?
Zdecydował się na stanie w miejscu i oczekiwanie na pierwszy krok zbliżającej się postaci.
Zamierzał być obojętny na to co się wokół działo, obrażony za tak długą rozłąkę bez wyjaśnienia.
Jego serce zmiękło dopiero wtedy kiedy dzieliły ich centymetry. Kiedy mógł poczuć zapach jej rudych włosów, gdy mógł odwzajemnić szeroki, ciepły uśmiech...
***
Dwójka ludzi. Kobieta i mężczyzna. Małżeństwo. Wiek około czterdziestu, może czterdziestu pięciu lat. Eleganccy, równie spięci co on. Zamówili trzy kieliszki wina. Jedno dla niego. Kulturalni, a przynajmniej starali się tacy być. Widać przygotowywali się na to spotkanie od dłuższego czasu.
Wziął głęboki oddech, po czym podszedł do ich stolika, próbując wyglądać na jak najbardziej opanowanego.
-Państwo Scott?-spytał patrząc na nich swoim przenikliwym wzrokiem. Jedyne co pomagało mu w tym spotkaniu były godziny nauki dobrego zachowania, których doświadczył w dzieciństwie. Był arystokratą i był gotowy nawet na przeprowadzanie "takich" rozmów. Nie zmieniało to faktu, że były ciężkie.
-Czekaliśmy na pana, zapraszam-powiedział mężczyzna wskazując mu miejsce naprzeciwko. -Nazywam się Will, to moja żona, Amelia-przedstawił się, a chłopak odpowiedział na to nieśmiałym uśmiechem.
-Miło mi państwa poznać. Jestem Draco... Draco... Smith.
Nie musieli wiedzieć, że należy do znanej w całym kraju rodziny arystokratów-śmierciożerców.
-Dostaliśmy list od dyrektorki szkoły. Nasza córka walczyła podczas bitwy o Hogwart. Podobno macie o niej jakieś wieści-powiedział William Scott. Widać jego żona nie była zbyt rozmowna.
Draco przełknął ślinę, biorąc łyk wina, które zamówiło dla niego siedzące naprzeciw małżeństwo.
A więc o niczym nie wiedzieli... McGonagall pozostawiła mu naprawdę twardy orzech do zgryzienia...
Rodzice dziewczyny patrzyli na niego wyczekująco, a kiedy podsunęli mu czarno-białe zdjęcie córki, blondyn spiął się i poczuł jak jego serce zatrzymuje się na chwilę.
-Zależy nam by ją odnaleźć. Mógłby pan coś powiedzieć?
-Podczas bitwy śmierciożercy schwytali paru ludzi i teleportowali się z nimi poza obręby Hogwartu.
-Przecież w Hogwarcie nie można się teleportować-w końcu się odezwała. Widział jak bardzo ciężka jest dla niej rozmowa. Jak jej mąż trzyma pod stołem jej rękę, gładząc palcami wierzch jej dłoni. W jej błękitnych oczach zalśniły łzy i dopiero wtedy zauważył po kim tamta dziewczyna je odziedziczyła.
-Nasza Lucy nie skończyła nawet siedemnastu lat! Nie widzieliśmy jej tyle czasu, czy ktoś nam powie co się z nią stało?!
A więc była taka młoda... Wtedy, trzymana przez śmierciożercę, wydawała się dużo starsza. Taka odważna, dumna... Nie każdy popisałby się takim opanowaniem.
-Musiała być z Gryffindoru-powiedział cicho, uświadamiając sobie, czym dom lwa różni się od Slytherinu.
On walczyłby do końca, zmyśliłby parę wiarygodnych historii starając się zachować życie. Gryfoni zawsze byli tacy honorowi, nigdy nie prosiliby o litość.
-Znaleźliśmy miejsce, do którego ich zabrali. Przykro mi... nikt nie przeżył-wyznał, a w jego zazwyczaj zimnych, stalowoszarych oczach pojawiło się współczucie.
Amelia wydała z siebie zduszony pisk, po czym zakryła usta, z przerażeniem wpatrując się w blondyna. W Trzech Miotłach był zbyt wielki tłok by ktokolwiek mógł zwrócić uwagę na jej tragedię. Wszyscy oprócz męża, przygarniającego ją do siebie i Dracona, który przeniósł wzrok gdzieś w bok, nie mogąc się na to patrzeć.
-C-Czy ona... Czy ona bardzo cierpiała?-spytał ojciec błękitnookiej dziewczyny łamiącym się głosem.
Krzyk... rozdzierający ciszę panującą w ciemnym lesie.
-Crucio, Crucio, Crucio!-wrzeszczał Grayback co chwila wybuchając szyderczym śmiechem. -A na dokładkę może.... Sectumsepmra!
-Grayback, wystarczy-powiedział blondyn oschłym, zimnym tonem. -Ona już nie ma siły krzyczeć-dodał, widząc jak dziewczyna zamilkła, a po jej twarzy spływają gorzkie łzy.
-Daj spokój. Trzeba było nie przychodzić.
-Nie przyszedłbym, gdyby Yaxley mnie nie zmusił-warknął ściskając ręce w pięści. Nie mógł oderwać wzroku od błękitnych oczu przyglądającym mu się z błaganiem. Jakby przesyłały mu nieme "zakończ to". Wziął głęboki oddech patrząc na nią... z żalem, przeprosinami i najgorszą-bezsilnością.
-A co powiesz na moje ulubione zaklęcie?-nagle z różdżki Graybacka wystrzelił żółty promień, a kiedy ugodził nim dziewczynę, po jej ciele przeszedł dreszcz wywołany nową falą bólu. Krzyknęła tak, jak nigdy wcześniej. Dźwięk pełen cierpienia... Mimo to nie zamknęła oczu. Prześladowała nimi blondyna. Błagając o to by to zakończył. Wiedział, że musi to zrobić. Że to najlepsze wyjście, najlepsza pomoc.
-Avada Kadavra-powiedział cicho, wiedząc, że nigdy nie przestanie się nienawidzić.
-Nie-opowiedział po długiej chwili zamyślenia. Mimo to, wszyscy przy stole wiedzieli, że wypowiedziane prze niego "nie" znaczyło dokładnie to samo co "tak". Czy pomógłby im mówiąc, że osobiście zakończył jej cierpienia? Ojciec niebieskookiej Lucy zacisnął szczęki, licząc w myślach do dziesięciu, a blondyn zastanawiał się czy nastąpi jakiś wybuch, czy może małżeństwo wstanie z krzeseł i opuści gospodę bez jakichkolwiek słów?
-Znał ją pan?-spytała kobieta starając się powstrzymać łzy. Oprócz koloru oczu Lucy musiała odziedziczyć po niej również siłę.
-Z widzenia-powiedział cicho żałując, że jedyne chwile w których widział dziewczynę musiały tak wyglądać.
-Wiadomo kto to zrobił?-spytał mężczyzna. Widać teraz jego smutek i żal zastąpił gniew. Gniew i nienawiść do tego, kto ośmielił się skrzywdzić jego córkę.
-Zemsta panu nie pomoże. Niech mi pan uwierzy, to jeszcze bardziej pana zniszczy.
-Po prostu chcę wiedzieć kto to zrobił!-wycedził, zamachując się pięścią na stół i w ostatniej chwili się przed tym powstrzymując. Byli wychowani i potrafili być opanowani nawet w takich momentach.
-Niech mi pan uwierzy... ci ludzie już za to płacą. Każdego dnia. Żyją pośród mrocznych myśli i wspomnień. I wie pan co? Gdyby pan się na nich zemścił... wyświadczyłby pan im jedynie przysługę.
-Czy ty ich próbujesz bronić?-spytała kobieta z niedowierzaniem.
-Próbuję państwu jedynie powiedzieć, że... Lucy była wspaniała i mimo tego iż nigdy z nią nie rozmawiałem... wiem, że była dobrą osobą. Nieważne że umarła, to ona była zwycięzcą. To ona nie zostanie zapomniana. To o niej po śmierci będą mówić same dobre rzeczy. Żaden ze śmierciożerców nigdy nie będzie mógł liczyć na coś takiego.
Wypowiadając te słowa wcale nie miał na myśli Graybacka czy Yaxleya... Miał na myśli siebie. O nich już się nie martwił.
-Ci ludzie zabili naszą córkę! Tu nie chodzi o zemstę. Chodzi o sprawiedliwość. Nie pozwolę by ci ludzie...-ojciec Lucy zdawał się być rozgniewany i naprawdę roztrzęsiony. Nie zwrócił uwagi na przechodzącą obok kelnerkę, dlatego podczas żywej gestykulacji niechcący wytrącił jej z rąk tacę. Na nieszczęście Dracona spadł z niej kubek gorącej kawy, który rozlał się akurat na jego przedramię. Syknął z bólu i niewiele myśląc podwinął rękaw koszuli. Skóra była poparzona jednak nie to się teraz liczyło. Zamarł w miejscu i spojrzał na rodziców Lucy w oczekiwaniu. Widział jak ich mięśnie się napinają jak szybko analizują to co się dzieje.
Czarny, mroczny znak był obiektem ich obserwacji i nie zapowiadało się na to, że przestaną się gapić.
-Jesteś ich sprzymierzeńcem-wycedził mężczyzna zaciskając pięści.
-Nie-zaprzeczył szybko, uświadamiając sobie, że co raz bardziej się pogrąża. Wziął głęboki wdech i spojrzał w bok, nie mogąc znieść spojrzenia matki dziewczyny. Patrzyła na niego z wielkim zawodem, bólem.
Zastanawiał się co powinien zrobić. Zacząć się tłumaczyć? Wyjść? Udawać, że nic się nie stało?
-Teraz już jasne dlaczego tak ich broniłeś...-powiedział z goryczą William. -Przyznaj się, sam im pomagałeś, co?
Milczenie. Bo niby co miał powiedzieć? Wytłumaczyć im, że rzucił śmiercionośne zaklęcie na ich córkę, ale w dobrych intencjach?!
-Will, chodźmy stąd-szepnęła Amelia, a łzy spłynęły po jej policzkach. -Dziękujemy za spotkanie-dodała patrząc w stalowoszare oczy blondyna.
-Co ty wygadujesz Amelio?! Chcesz powiedzieć, że...
-Że skoro ten człowiek nie siedzi w Azkabanie to na to nie zasłużył-przerwała mu twardo. -Idziemy.
Wyszli. Pełni smutku, rozpaczy, roztargnienia... Nie tak powinny wyglądać święta.
Patrzył jak znikają za drzwiami gospody, by po chwili ukryć twarz w dłoniach i próbując się uspokoić.
Poparzenie na lewym przedramieniu piekło go niemiłosiernie, sprawiając wrażenie jakby to nie rana, a mroczny znak zaczął go wzywać. Okropne uczucie. Napawające strachem, ciemnością...
Po chwili zdecydował się wrócić do zamku. Czuł się paskudnie z tym co się wydarzyło. Ludzie zawsze będą utożsamiać go z tym kim już dawno nie był i nic nie jest wstanie z tym zrobić. Nie ważne jak bardzo by się starał, zmienił. Oni i tak zobaczą to, co chcą widzieć. To jeszcze bardziej go motywowało. Bycie ponad to. Bycie dobrym, szczęśliwym człowiekiem, który może widzieć świat inaczej.
Znowu ten sam sen... Czy to się kiedyś skończy?! Wstała z łóżka, próbując uspokoić swój oddech. Usiadła przy biurku i ukryła twarz w dłoniach. Merlinie jak ona bardzo miała dość!
Postanowiła poczytać jakąś książkę. Miała jeszcze cały wolny tydzień ferii świątecznych, a to równało się z czasem na przeczytanie połowy biblioteki szkolnej. Chciała odsunąć od siebie niepotrzebne myśli i najzwyczajniej w świecie odpocząć od wszystkiego co ją otaczało. Słońce już pojawiało się na niebie i zaczynał padać śnieg. Mimowolnie uśmiechnęła się sama do siebie. Lubiła siedzieć w dormitorium kiedy za oknem była taka pogoda. Nadawało to takiej specyficznej atmosfery. Sama nie była wstanie tego określić.
***
Szedł uliczką Hogsmade, czując jak żołądek skręca mu się z nerwów. Powtarzał sobie w myślach zdania, które zamierzał powiedzieć rodzinie jednego z poległych w bitwie. Nieprawdopodobne, że McGonagall zleciła mu takie zadanie. Nieprawdopodobne, że się na to zgodził! Nie rozumiał rodzaju tej terapii, jednak wiedział, że jeżeli to spotkanie ma oznaczać 100% wolność to jest wstanie zrobić nawet coś takiego.
Pod czarnym płaszczem kryła się marynarka i jasnoniebieska koszula. No właśnie... jeszcze denerwował się swoim strojem. Jak powinno ubierać się na takie okazje?
Przeczesał nerwowo włosy, po czym biorąc nerwowy oddech nacisnął klamkę gospody Carla. Tak jak się spodziewał wszędzie było pusto. Podszedł do baru i szybko witając się ze znajomym zamówił szklankę ognistej whisky.
-Co się dzieje stary? Czyżby ta brązowowłosa piękność z tobą zerwała?
-Żeby tylko tyle...-mruknął, biorąc zdrowy łyk procentowego napoju. -To znaczy my nigdy nie byliśmy razem!-zaprzeczył szybko, po czym kończąc whisky, uśmiechnął się blado w stronę barmana. -Trzymaj za mnie kciuki-mruknął, po czym bez wyjaśnień, a co ważniejsze zapłaty wyszedł z gospody.
***
Stał na werandzie swojego domu z rękami założonymi w głębokie kieszenie granatowego płaszcza. Jego ciemne włosy, przyprószone były białymi płatkami śniegu. Było mu zimno, jednak czuł, że to właśnie na werandzie jest jego tymczasowe miejsce. Nie wiedział na co czeka, ani na co się patrzy. Jego mózg był tak jakby "wyłączony". Nagle ją dostrzegł. Ciemną sylwetkę zmierzającą w stronę jego domu. Zbliżała się, jednak rozpoznał ją dopiero wtedy kiedy znajdowała się naprawdę niedaleko. Jak powinien się zachować? Wybiec na spotkanie? Wejść do domu i zatrzasnąć drzwi przed nosem?
Zdecydował się na stanie w miejscu i oczekiwanie na pierwszy krok zbliżającej się postaci.
Zamierzał być obojętny na to co się wokół działo, obrażony za tak długą rozłąkę bez wyjaśnienia.
Jego serce zmiękło dopiero wtedy kiedy dzieliły ich centymetry. Kiedy mógł poczuć zapach jej rudych włosów, gdy mógł odwzajemnić szeroki, ciepły uśmiech...
***
Dwójka ludzi. Kobieta i mężczyzna. Małżeństwo. Wiek około czterdziestu, może czterdziestu pięciu lat. Eleganccy, równie spięci co on. Zamówili trzy kieliszki wina. Jedno dla niego. Kulturalni, a przynajmniej starali się tacy być. Widać przygotowywali się na to spotkanie od dłuższego czasu.
Wziął głęboki oddech, po czym podszedł do ich stolika, próbując wyglądać na jak najbardziej opanowanego.
-Państwo Scott?-spytał patrząc na nich swoim przenikliwym wzrokiem. Jedyne co pomagało mu w tym spotkaniu były godziny nauki dobrego zachowania, których doświadczył w dzieciństwie. Był arystokratą i był gotowy nawet na przeprowadzanie "takich" rozmów. Nie zmieniało to faktu, że były ciężkie.
-Czekaliśmy na pana, zapraszam-powiedział mężczyzna wskazując mu miejsce naprzeciwko. -Nazywam się Will, to moja żona, Amelia-przedstawił się, a chłopak odpowiedział na to nieśmiałym uśmiechem.
-Miło mi państwa poznać. Jestem Draco... Draco... Smith.
Nie musieli wiedzieć, że należy do znanej w całym kraju rodziny arystokratów-śmierciożerców.
-Dostaliśmy list od dyrektorki szkoły. Nasza córka walczyła podczas bitwy o Hogwart. Podobno macie o niej jakieś wieści-powiedział William Scott. Widać jego żona nie była zbyt rozmowna.
Draco przełknął ślinę, biorąc łyk wina, które zamówiło dla niego siedzące naprzeciw małżeństwo.
A więc o niczym nie wiedzieli... McGonagall pozostawiła mu naprawdę twardy orzech do zgryzienia...
Rodzice dziewczyny patrzyli na niego wyczekująco, a kiedy podsunęli mu czarno-białe zdjęcie córki, blondyn spiął się i poczuł jak jego serce zatrzymuje się na chwilę.
-Zależy nam by ją odnaleźć. Mógłby pan coś powiedzieć?
-Podczas bitwy śmierciożercy schwytali paru ludzi i teleportowali się z nimi poza obręby Hogwartu.
-Przecież w Hogwarcie nie można się teleportować-w końcu się odezwała. Widział jak bardzo ciężka jest dla niej rozmowa. Jak jej mąż trzyma pod stołem jej rękę, gładząc palcami wierzch jej dłoni. W jej błękitnych oczach zalśniły łzy i dopiero wtedy zauważył po kim tamta dziewczyna je odziedziczyła.
-Nasza Lucy nie skończyła nawet siedemnastu lat! Nie widzieliśmy jej tyle czasu, czy ktoś nam powie co się z nią stało?!
A więc była taka młoda... Wtedy, trzymana przez śmierciożercę, wydawała się dużo starsza. Taka odważna, dumna... Nie każdy popisałby się takim opanowaniem.
-Musiała być z Gryffindoru-powiedział cicho, uświadamiając sobie, czym dom lwa różni się od Slytherinu.
On walczyłby do końca, zmyśliłby parę wiarygodnych historii starając się zachować życie. Gryfoni zawsze byli tacy honorowi, nigdy nie prosiliby o litość.
-Znaleźliśmy miejsce, do którego ich zabrali. Przykro mi... nikt nie przeżył-wyznał, a w jego zazwyczaj zimnych, stalowoszarych oczach pojawiło się współczucie.
Amelia wydała z siebie zduszony pisk, po czym zakryła usta, z przerażeniem wpatrując się w blondyna. W Trzech Miotłach był zbyt wielki tłok by ktokolwiek mógł zwrócić uwagę na jej tragedię. Wszyscy oprócz męża, przygarniającego ją do siebie i Dracona, który przeniósł wzrok gdzieś w bok, nie mogąc się na to patrzeć.
-C-Czy ona... Czy ona bardzo cierpiała?-spytał ojciec błękitnookiej dziewczyny łamiącym się głosem.
Krzyk... rozdzierający ciszę panującą w ciemnym lesie.
-Crucio, Crucio, Crucio!-wrzeszczał Grayback co chwila wybuchając szyderczym śmiechem. -A na dokładkę może.... Sectumsepmra!
-Grayback, wystarczy-powiedział blondyn oschłym, zimnym tonem. -Ona już nie ma siły krzyczeć-dodał, widząc jak dziewczyna zamilkła, a po jej twarzy spływają gorzkie łzy.
-Daj spokój. Trzeba było nie przychodzić.
-Nie przyszedłbym, gdyby Yaxley mnie nie zmusił-warknął ściskając ręce w pięści. Nie mógł oderwać wzroku od błękitnych oczu przyglądającym mu się z błaganiem. Jakby przesyłały mu nieme "zakończ to". Wziął głęboki oddech patrząc na nią... z żalem, przeprosinami i najgorszą-bezsilnością.
-A co powiesz na moje ulubione zaklęcie?-nagle z różdżki Graybacka wystrzelił żółty promień, a kiedy ugodził nim dziewczynę, po jej ciele przeszedł dreszcz wywołany nową falą bólu. Krzyknęła tak, jak nigdy wcześniej. Dźwięk pełen cierpienia... Mimo to nie zamknęła oczu. Prześladowała nimi blondyna. Błagając o to by to zakończył. Wiedział, że musi to zrobić. Że to najlepsze wyjście, najlepsza pomoc.
-Avada Kadavra-powiedział cicho, wiedząc, że nigdy nie przestanie się nienawidzić.
-Nie-opowiedział po długiej chwili zamyślenia. Mimo to, wszyscy przy stole wiedzieli, że wypowiedziane prze niego "nie" znaczyło dokładnie to samo co "tak". Czy pomógłby im mówiąc, że osobiście zakończył jej cierpienia? Ojciec niebieskookiej Lucy zacisnął szczęki, licząc w myślach do dziesięciu, a blondyn zastanawiał się czy nastąpi jakiś wybuch, czy może małżeństwo wstanie z krzeseł i opuści gospodę bez jakichkolwiek słów?
-Znał ją pan?-spytała kobieta starając się powstrzymać łzy. Oprócz koloru oczu Lucy musiała odziedziczyć po niej również siłę.
-Z widzenia-powiedział cicho żałując, że jedyne chwile w których widział dziewczynę musiały tak wyglądać.
-Wiadomo kto to zrobił?-spytał mężczyzna. Widać teraz jego smutek i żal zastąpił gniew. Gniew i nienawiść do tego, kto ośmielił się skrzywdzić jego córkę.
-Zemsta panu nie pomoże. Niech mi pan uwierzy, to jeszcze bardziej pana zniszczy.
-Po prostu chcę wiedzieć kto to zrobił!-wycedził, zamachując się pięścią na stół i w ostatniej chwili się przed tym powstrzymując. Byli wychowani i potrafili być opanowani nawet w takich momentach.
-Niech mi pan uwierzy... ci ludzie już za to płacą. Każdego dnia. Żyją pośród mrocznych myśli i wspomnień. I wie pan co? Gdyby pan się na nich zemścił... wyświadczyłby pan im jedynie przysługę.
-Czy ty ich próbujesz bronić?-spytała kobieta z niedowierzaniem.
-Próbuję państwu jedynie powiedzieć, że... Lucy była wspaniała i mimo tego iż nigdy z nią nie rozmawiałem... wiem, że była dobrą osobą. Nieważne że umarła, to ona była zwycięzcą. To ona nie zostanie zapomniana. To o niej po śmierci będą mówić same dobre rzeczy. Żaden ze śmierciożerców nigdy nie będzie mógł liczyć na coś takiego.
Wypowiadając te słowa wcale nie miał na myśli Graybacka czy Yaxleya... Miał na myśli siebie. O nich już się nie martwił.
-Ci ludzie zabili naszą córkę! Tu nie chodzi o zemstę. Chodzi o sprawiedliwość. Nie pozwolę by ci ludzie...-ojciec Lucy zdawał się być rozgniewany i naprawdę roztrzęsiony. Nie zwrócił uwagi na przechodzącą obok kelnerkę, dlatego podczas żywej gestykulacji niechcący wytrącił jej z rąk tacę. Na nieszczęście Dracona spadł z niej kubek gorącej kawy, który rozlał się akurat na jego przedramię. Syknął z bólu i niewiele myśląc podwinął rękaw koszuli. Skóra była poparzona jednak nie to się teraz liczyło. Zamarł w miejscu i spojrzał na rodziców Lucy w oczekiwaniu. Widział jak ich mięśnie się napinają jak szybko analizują to co się dzieje.
Czarny, mroczny znak był obiektem ich obserwacji i nie zapowiadało się na to, że przestaną się gapić.
-Jesteś ich sprzymierzeńcem-wycedził mężczyzna zaciskając pięści.
-Nie-zaprzeczył szybko, uświadamiając sobie, że co raz bardziej się pogrąża. Wziął głęboki wdech i spojrzał w bok, nie mogąc znieść spojrzenia matki dziewczyny. Patrzyła na niego z wielkim zawodem, bólem.
Zastanawiał się co powinien zrobić. Zacząć się tłumaczyć? Wyjść? Udawać, że nic się nie stało?
-Teraz już jasne dlaczego tak ich broniłeś...-powiedział z goryczą William. -Przyznaj się, sam im pomagałeś, co?
Milczenie. Bo niby co miał powiedzieć? Wytłumaczyć im, że rzucił śmiercionośne zaklęcie na ich córkę, ale w dobrych intencjach?!
-Will, chodźmy stąd-szepnęła Amelia, a łzy spłynęły po jej policzkach. -Dziękujemy za spotkanie-dodała patrząc w stalowoszare oczy blondyna.
-Co ty wygadujesz Amelio?! Chcesz powiedzieć, że...
-Że skoro ten człowiek nie siedzi w Azkabanie to na to nie zasłużył-przerwała mu twardo. -Idziemy.
Wyszli. Pełni smutku, rozpaczy, roztargnienia... Nie tak powinny wyglądać święta.
Patrzył jak znikają za drzwiami gospody, by po chwili ukryć twarz w dłoniach i próbując się uspokoić.
Poparzenie na lewym przedramieniu piekło go niemiłosiernie, sprawiając wrażenie jakby to nie rana, a mroczny znak zaczął go wzywać. Okropne uczucie. Napawające strachem, ciemnością...
Po chwili zdecydował się wrócić do zamku. Czuł się paskudnie z tym co się wydarzyło. Ludzie zawsze będą utożsamiać go z tym kim już dawno nie był i nic nie jest wstanie z tym zrobić. Nie ważne jak bardzo by się starał, zmienił. Oni i tak zobaczą to, co chcą widzieć. To jeszcze bardziej go motywowało. Bycie ponad to. Bycie dobrym, szczęśliwym człowiekiem, który może widzieć świat inaczej.
sobota, 21 września 2013
19. Sprawy, o których wolałoby się zapomnieć
-Doprawdy Granger. Kto jak kto ale ty to umiesz pieprzyć głupoty-powiedział, patrząc prosto w jej zdezorientowane, czekoladowe oczy. -Wiesz co? Zawsze wierzyłem w to, że jeżeli na czymś nam zależy... to to osiągniemy. Zawsze jest jakieś wyjście, jakiś sposób...
-Nie wiem kto cię tego nauczył, ale życie nie jest takie proste, Malfoy-powiedziała ze smutkiem głęboko wierząc w własne słowa.
-Cholera, Granger ty mnie tego nauczyłaś!-teraz się wkurzył. Łapiąc ją za ramiona, obdarzał morderczym wzrokiem. Hermiona zawsze była mądra, ale teraz po prostu nic do niej nie docierało.
-Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek mówiła coś takiego-o ironio! Rzeczywiście nie pamiętała lekcji, której udzieliła mu pewnej nocy na cmentarzu... -Musisz wiedzieć, że wszystko co osiągnęłam, osiągnęłam ciężką pracą. Nie raz poniosłam porażkę i jedynym sposobem było pogodzenie się z tym, niezależnie jak bardzo by mi zależało.
-Granger nie mówimy tu o Wybitnym z eliksirów. Mówimy o tym, że wmawiasz sobie coś co nie jest prawdą tylko po to by ulżyć sobie w podejmowaniu trudnych decyzji. Wiesz co to oznacza? Że mimo tego jak bardzo mi na tobie zależy, nie zrobię ci prania mózgu i nie przekonam do niektórych rzeczy. Musisz się z tym zmierzyć... albo stchórzyć i wybrać drogę, w której wybierać nie musisz.
***
Znowu tam była. Kolorowe światła, głośna muzyka, tańce i alkohol. Impreza. Ostatnia w te wakacje. Każdy łapał ostatnie chwile uciekającej zabawy. Każdy pragnął bawić się jak najlepiej...
Uśmiechy na twarzach, śmiech, miłe rozmowy... coś niezapomnianego, wspaniałego, coś co sprawia, że czeka się na te chwile z utęsknieniem. Czarująca. Ubrana w ładną, granatową sukienkę. Dobrze się bawiła. Tańczyła na środku, nie zdając sobie sprawy jak dużo ludzi podziwia jej zgrabne, pewne ruchy. Kasztanowe, rozwiane włosy i ... on pośród tłumu...
Otworzyła oczy, a kiedy uświadomiła sobie, że jest w swojej sypialni odetchnęła z ulgą. Wstała z łóżka, wiedząc, że już nie zaśnie. Czuła się tak... samotnie. Przytłoczona własnymi myślami, wspomnieniami i świadomością, że wcale nie powinna się tak czuć bardzo bolało. Chciała coś zmienić, sprawić by było lepiej, inaczej... Niestety niektóre rzeczy już są, a nam pozostaje się z tym pogodzić.
***
Siedział na kanapie, popijając ognistą whisky. Zastanawiał się czy jego nadzieja nie jest może bezpodstawna... Czy nie robi z siebie idioty, dalej czekając?
-Co się dzieje Blaise?-do pokoju weszła kobieta. Ubrana w szlafrok, patrzyła z troską na chłopaka.
-Wszystko w porządku, mamo-mruknął, nie przenosząc na nią wzroku.
-Czemu nie śpisz? Jutro pod choinką...
-Mamo nie jestem już dzieckiem. Nie musisz martwić się, że chce przyłapać Mikołaja...-powiedział z zażenowaniem.
Kobieta westchnęła cicho, po czym nie czekając na jego zaproszenie usiadła obok na kanapie.
-Dobrze, nie wiem kim ona jest ale zdążyła namieszać ci w głowie.
-Nie namieszała mi w głowie! Poza tym... nie wiem o czym mówisz-odparł nieco zmieszany.
-Jak chcesz-powiedziała jego matka, lekceważąco machając ręką. -Nie siedź do późna. I nie pij tyle. Chcę, żeby mój syn był trzeźwy na jutrzejsze spotkanie z rodziną. Twoja pełnoletność niczego nie zmienia-to mówiąc zamierzała pójść spać, kiedy zatrzymały ją jego słowa.
-Czy kiedyś, podczas długiej rozłąki, zaczęłaś wątpić w czyjeś uczucia tylko dlatego, bo przestałaś go widywać?-spytał, bo bardzo go to trapiło.
-Cóż... związki na odległość bywają ciężkie... Czy to jakaś Francuzka?-spytała kobieta promiennie się uśmiechając.
-Mamo... to bardziej skomplikowana sprawa-wyznał, upijając duży łyk whisky.
Kobieta spojrzała na niego,uważnie mu się przyglądając. Po chwili z powrotem znalazła się obok niego wiedząc,że to przez te myśli jej syn jest tak przygnębiony.
-Myślę, że odległość niczego nie zmienia. Jeżeli to uczucie kiedykolwiek było prawdziwe to jestem pewna, że wszystko przetrwa. To, że jej nie widujesz, czy kompletnie straciłeś z nią kontakt... jeżeli kochasz ją prawdziwe to ona na pewno odwzajemnia twoje uczucia.
-To chyba nie takie proste...
-Blaise, słonko... Miłość jest bardzo prosta. To ludzie wszystko komplikują. Kochasz albo nie kochasz. Nie ma sensu wmawiać sobie czegoś co nie jest prawdziwe, bo na pewno nie przetrwa. Więc jeżeli naprawdę kochasz tą dziewczynę to... czekaj na nią, nie trać nadziei.
-Dlaczego uważasz ,że tu chodzi o jakąś dziewczynę? Spytałem tak... czysto teoretycznie...-próbował wymyślić chłopak. Nie chciał by od tej pory matka patrzyła na niego i uśmiechała się tajemniczo. To było coś co byłoby bardzo w jej stylu.
-Mnie nie oszukasz... No chyba, że... Blaise chcesz mi o czymś powiedzieć? Może to rzeczywiście nie jest dziewczyna? Synu pamiętaj, że razem z tatą kochamy cię i zaakceptujemy to kim jesteś...
-Mamo!!!
***
Lista dla której powinienem całkowicie odciąć od siebie Granger:
-Nie wiem kto cię tego nauczył, ale życie nie jest takie proste, Malfoy-powiedziała ze smutkiem głęboko wierząc w własne słowa.
-Cholera, Granger ty mnie tego nauczyłaś!-teraz się wkurzył. Łapiąc ją za ramiona, obdarzał morderczym wzrokiem. Hermiona zawsze była mądra, ale teraz po prostu nic do niej nie docierało.
-Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek mówiła coś takiego-o ironio! Rzeczywiście nie pamiętała lekcji, której udzieliła mu pewnej nocy na cmentarzu... -Musisz wiedzieć, że wszystko co osiągnęłam, osiągnęłam ciężką pracą. Nie raz poniosłam porażkę i jedynym sposobem było pogodzenie się z tym, niezależnie jak bardzo by mi zależało.
-Granger nie mówimy tu o Wybitnym z eliksirów. Mówimy o tym, że wmawiasz sobie coś co nie jest prawdą tylko po to by ulżyć sobie w podejmowaniu trudnych decyzji. Wiesz co to oznacza? Że mimo tego jak bardzo mi na tobie zależy, nie zrobię ci prania mózgu i nie przekonam do niektórych rzeczy. Musisz się z tym zmierzyć... albo stchórzyć i wybrać drogę, w której wybierać nie musisz.
***
Znowu tam była. Kolorowe światła, głośna muzyka, tańce i alkohol. Impreza. Ostatnia w te wakacje. Każdy łapał ostatnie chwile uciekającej zabawy. Każdy pragnął bawić się jak najlepiej...
Uśmiechy na twarzach, śmiech, miłe rozmowy... coś niezapomnianego, wspaniałego, coś co sprawia, że czeka się na te chwile z utęsknieniem. Czarująca. Ubrana w ładną, granatową sukienkę. Dobrze się bawiła. Tańczyła na środku, nie zdając sobie sprawy jak dużo ludzi podziwia jej zgrabne, pewne ruchy. Kasztanowe, rozwiane włosy i ... on pośród tłumu...
Otworzyła oczy, a kiedy uświadomiła sobie, że jest w swojej sypialni odetchnęła z ulgą. Wstała z łóżka, wiedząc, że już nie zaśnie. Czuła się tak... samotnie. Przytłoczona własnymi myślami, wspomnieniami i świadomością, że wcale nie powinna się tak czuć bardzo bolało. Chciała coś zmienić, sprawić by było lepiej, inaczej... Niestety niektóre rzeczy już są, a nam pozostaje się z tym pogodzić.
***
Siedział na kanapie, popijając ognistą whisky. Zastanawiał się czy jego nadzieja nie jest może bezpodstawna... Czy nie robi z siebie idioty, dalej czekając?
-Co się dzieje Blaise?-do pokoju weszła kobieta. Ubrana w szlafrok, patrzyła z troską na chłopaka.
-Wszystko w porządku, mamo-mruknął, nie przenosząc na nią wzroku.
-Czemu nie śpisz? Jutro pod choinką...
-Mamo nie jestem już dzieckiem. Nie musisz martwić się, że chce przyłapać Mikołaja...-powiedział z zażenowaniem.
Kobieta westchnęła cicho, po czym nie czekając na jego zaproszenie usiadła obok na kanapie.
-Dobrze, nie wiem kim ona jest ale zdążyła namieszać ci w głowie.
-Nie namieszała mi w głowie! Poza tym... nie wiem o czym mówisz-odparł nieco zmieszany.
-Jak chcesz-powiedziała jego matka, lekceważąco machając ręką. -Nie siedź do późna. I nie pij tyle. Chcę, żeby mój syn był trzeźwy na jutrzejsze spotkanie z rodziną. Twoja pełnoletność niczego nie zmienia-to mówiąc zamierzała pójść spać, kiedy zatrzymały ją jego słowa.
-Czy kiedyś, podczas długiej rozłąki, zaczęłaś wątpić w czyjeś uczucia tylko dlatego, bo przestałaś go widywać?-spytał, bo bardzo go to trapiło.
-Cóż... związki na odległość bywają ciężkie... Czy to jakaś Francuzka?-spytała kobieta promiennie się uśmiechając.
-Mamo... to bardziej skomplikowana sprawa-wyznał, upijając duży łyk whisky.
Kobieta spojrzała na niego,uważnie mu się przyglądając. Po chwili z powrotem znalazła się obok niego wiedząc,że to przez te myśli jej syn jest tak przygnębiony.
-Myślę, że odległość niczego nie zmienia. Jeżeli to uczucie kiedykolwiek było prawdziwe to jestem pewna, że wszystko przetrwa. To, że jej nie widujesz, czy kompletnie straciłeś z nią kontakt... jeżeli kochasz ją prawdziwe to ona na pewno odwzajemnia twoje uczucia.
-To chyba nie takie proste...
-Blaise, słonko... Miłość jest bardzo prosta. To ludzie wszystko komplikują. Kochasz albo nie kochasz. Nie ma sensu wmawiać sobie czegoś co nie jest prawdziwe, bo na pewno nie przetrwa. Więc jeżeli naprawdę kochasz tą dziewczynę to... czekaj na nią, nie trać nadziei.
-Dlaczego uważasz ,że tu chodzi o jakąś dziewczynę? Spytałem tak... czysto teoretycznie...-próbował wymyślić chłopak. Nie chciał by od tej pory matka patrzyła na niego i uśmiechała się tajemniczo. To było coś co byłoby bardzo w jej stylu.
-Mnie nie oszukasz... No chyba, że... Blaise chcesz mi o czymś powiedzieć? Może to rzeczywiście nie jest dziewczyna? Synu pamiętaj, że razem z tatą kochamy cię i zaakceptujemy to kim jesteś...
-Mamo!!!
***
Lista dla której powinienem całkowicie odciąć od siebie Granger:
- To nienormalna świruska.
- Przemądrzała kujonka, która potrafi działać na nerwy.
- Staje się brutalna i agresywna kiedy w grę wchodzą egzaminy.
- Ciągle wychwala cudownego Wybrańca i rudego, parszywego, lalusiowatego, ogłupiałego, skretyniałego Weasleya.
- Umawia się z Blaise'm do Hogsmade co strasznie mnie wkurza.
- Używa mądrych, trudnych słów, których czasem nie rozumiem. Mimo iż jestem bardzo inteligentny.
- Granger przesiaduje godzinami w bibliotece.
- Zbyt często się ze mną kłóci.
- Zawsze musi postawić na swoim. Jest uparta jak... uparty Hipogryf.
- Przyjaźni się z Hagridem.
- Historia Hogwartu to jej ulubiona książka.
- Nie słodzi herbaty. Tzn. Nie ma gustu smakowego.
- Uczy się lepiej ode mnie.
- Po prostu jest wnerwiająca...
Patrzył się w zapisany przez siebie pergamin zastanawiając się kiedy zdążył się tak stoczyć. Ta karteczka była co najmniej... żałosna, jednak musiał przyznać, że dzięki niej zmalał poziom natrętnych myśli w jego głowie. Popijając kubek czarnej, mocnej kawy zaczął czytać kolejny podręcznik. Bynajmniej nie zamierzał zarwać nocy przez naukę. Podświadomie bał się po raz kolejny zasnąć. Powróciły koszmary. Wraz z odejściem kasztanowłosej dziewczyny odeszły spokojne noce. Przerażające wizje, wspomnienia... wszystko to nawiedzało go w nocy sprawiając, że nie czuł się bezpiecznie w własnym dormitorium.
Mimo to nie przypominał małego, bezbronnego dziecka bojącego zasnąć w ciemności. Nie przypominał kilkuletniego, blondynka proszącego rodziców o to by mógł spać tej nocy z nimi.
Nie przypominał, bo nigdy nie miał okazji nim być. Nigdy nie miał prawa okazać słabości, strachu. Nie mógł, bo przez lata wszyscy próbowali mu wpoić, że przez to stanie się nikim. Bojącym się własnego cienia śmieciem.
Kłamali. Dorósł. Stał się silnym, dojrzałym i odważnym mężczyzną. Wszystko dzięki świadomości, że strach nie jest czymś złym. To świadomość swoich słabości. Ludzie, którzy znają swoje słabości stają się silniejsi.
Przypomniał sobie o tym i momentalnie się uśmiechnął. To zaskakujące jak szybko można przywrócić sobie wiarę w siebie. Zamknął podręcznik i nie myśląc wiele o swoich poprzednich snach postanowił zmierzyć się z kolejnym.
***
-Panie Malfoy. Proszę do mojego gabinetu!-usłyszał za swoimi plecami, kiedy zamierzał wejść do wielkiej sali na świąteczne śniadanie. Westchnął, po czym nie mogąc powstrzymać się od wywrócenia oczami udał się do pokoju dyrektorki.
-Słucham?-spytał stając przed nią i wkładając ręce do kieszeni.
-Nie przespana noc?-spytała kobieta przyglądając się jego cieniom pod oczami i przeciągłemu ziewaniu.
-Tej nocy Voldemort odcinał jednym zaklęciem głowę mojego przyjaciela z piaskownicy. To nie było coś przy czym miło się spało-powiedział obojętnie, splatając ręce na piersi. -O co chodzi?
-Czy mógłbyś się tym zająć?-spytała kobieta, nieco wstrząśnięta jego wypowiedzią. -To pewne dokumenty. Nie poprosiłabym o to normalnego ucznia ale ty... jesteś na tak jakby specjalnych zasadach...
-Co to ma być?-spytał otwierając teczkę, w której znajdowały się ruchome fotografię nieznajomych mu ludzi.
-Zaginęli podczas bitwy. Nie znaleziono ich ciał, jednak są osoby, które mogą potwierdzić, że ci ludzie walczyli, a nigdy nie wrócili...
-Może pojechali świętować na Karaiby?-spytał unosząc sugestywnie brwi. -Tak czy inaczej... co ja mam niby robić? Szukać ich po całym świecie? To nie do wykonania. Przynajmniej dla mnie. Nie byłbym wstanie ominąć zaklęcia Fideliusa a co dopiero...
-Może nie byłbyś wstanie ale jestem pewna, że odkryłbyś sposób dla którego...
-Pani profesor! Jeżeli ci ludzie nie wrócili do domów, a przeżyli to znaczy, że mieli coś innego do roboty, albo mieli coś na sumieniu i ukrywali to przed ministerstwem! Najzwyczajniej nie chcą być znalezieni. Nie będę bawił się w detektywa. Nie ma takiej opcji. Może jestem pani coś winien ale...
-Draco!
-...mówię poważnie jeżeli...
-Panie Malfoy ani przez chwilę nie prosiłam pana o znalezienie kogokolwiek!
-No to o co chodzi?-spytał nie wzruszony swoją pomyłką.
-Znalazłam tych ludzi.
-W takim razie jaki jest problem?
-Zakopanych pod ziemią. Mile stąd. Podejrzewam, że Śmierciożercy wzięli parę ofiar poza granice zamku by tam je torturować w spokoju...
-Maaaalfoy!!!-krzyknął zakapturzony mężczyzna. Blondyn odwrócił się w jego stronę wcześniej unikając lecącego w jego stronę zaklęcia. Spojrzał na niego, a kiedy zobaczył kobietę, którą śmierciożerca trzymał za włosy mocniej zacisnął szczęki. Unisół wyczekująco brwi, jakby czekając aż mężczyzna powie coś głupiego i da mu spokój.
-Razem z Graybackiem idziemy wziąć parę ludzi i zabawić się nimi za lasem! Choć z nami!
-Jest wojna Yaxley!-odkrzyknął blondyn, odbijając od siebie czyjeś zaklęcie. Ocierając brodę z krwi, wziął głęboki oddech. Już teraz widział jak nienormalny sadysta, który stał naprzeciw torturuje przerażoną kobietę. Czemu nikt jej nie pomagał? Czemu nikt, kto stał po jej stronie nie widział, że jest w niebezpieczeństwie? Spojrzał w jej błękitne oczy. Wiedziała, że to już koniec. Na szczęście nie było w nich błagania o litość. Inaczej pewnie by tego nie zniósł. Była dumna, odważna. Przygotowana na wszystko. W swoim spojrzeniu próbował przekazać jej współczucie, przeprosiny... mimo iż trwało to zaledwie parę sekund wiedział, że dobrze to zrozumiała.
-Idziesz czy nie?-krzyknął w jego stronę Yaxley przy okazji uchylając się przed kawałkami gruzu lecącego w jego stronę. -Chyba nie pozwolisz by ominęła cię taka zabawa?
-Nie chcę mieć z tym nic wspólnego-powiedział po dłuższej chwili ciszy. -Przepraszam, muszę iść...
-Chciałam cię prosić żebyś spotkał się z rodziną jednego z poległych w tamtym miejscu. Ja mam naprawdę ważną sprawę. Nie mogę jej przegapić. Proszę cię zrób to dla mnie, a nie będziesz mi więcej nic winny.
-Nie mogę-pokręcił głową, jakby chcąc się wybronić. -Ja byłem śmierciożercą. Ci ludzie znienawidzą mnie i nie będą chcieli w ogóle ze mną rozmawiać! To nie jest takie proste...
-Oni nie muszę wiedzieć kim byłeś, Malfoy-przerwała mu, z powagą patrząc w oczy. -Ważne kim jesteś, Malfoy, a ja wierzę, że jesteś dobrym człowiekiem.
-Nie przespana noc?-spytała kobieta przyglądając się jego cieniom pod oczami i przeciągłemu ziewaniu.
-Tej nocy Voldemort odcinał jednym zaklęciem głowę mojego przyjaciela z piaskownicy. To nie było coś przy czym miło się spało-powiedział obojętnie, splatając ręce na piersi. -O co chodzi?
-Czy mógłbyś się tym zająć?-spytała kobieta, nieco wstrząśnięta jego wypowiedzią. -To pewne dokumenty. Nie poprosiłabym o to normalnego ucznia ale ty... jesteś na tak jakby specjalnych zasadach...
-Co to ma być?-spytał otwierając teczkę, w której znajdowały się ruchome fotografię nieznajomych mu ludzi.
-Zaginęli podczas bitwy. Nie znaleziono ich ciał, jednak są osoby, które mogą potwierdzić, że ci ludzie walczyli, a nigdy nie wrócili...
-Może pojechali świętować na Karaiby?-spytał unosząc sugestywnie brwi. -Tak czy inaczej... co ja mam niby robić? Szukać ich po całym świecie? To nie do wykonania. Przynajmniej dla mnie. Nie byłbym wstanie ominąć zaklęcia Fideliusa a co dopiero...
-Może nie byłbyś wstanie ale jestem pewna, że odkryłbyś sposób dla którego...
-Pani profesor! Jeżeli ci ludzie nie wrócili do domów, a przeżyli to znaczy, że mieli coś innego do roboty, albo mieli coś na sumieniu i ukrywali to przed ministerstwem! Najzwyczajniej nie chcą być znalezieni. Nie będę bawił się w detektywa. Nie ma takiej opcji. Może jestem pani coś winien ale...
-Draco!
-...mówię poważnie jeżeli...
-Panie Malfoy ani przez chwilę nie prosiłam pana o znalezienie kogokolwiek!
-No to o co chodzi?-spytał nie wzruszony swoją pomyłką.
-Znalazłam tych ludzi.
-W takim razie jaki jest problem?
-Zakopanych pod ziemią. Mile stąd. Podejrzewam, że Śmierciożercy wzięli parę ofiar poza granice zamku by tam je torturować w spokoju...
-Maaaalfoy!!!-krzyknął zakapturzony mężczyzna. Blondyn odwrócił się w jego stronę wcześniej unikając lecącego w jego stronę zaklęcia. Spojrzał na niego, a kiedy zobaczył kobietę, którą śmierciożerca trzymał za włosy mocniej zacisnął szczęki. Unisół wyczekująco brwi, jakby czekając aż mężczyzna powie coś głupiego i da mu spokój.
-Razem z Graybackiem idziemy wziąć parę ludzi i zabawić się nimi za lasem! Choć z nami!
-Jest wojna Yaxley!-odkrzyknął blondyn, odbijając od siebie czyjeś zaklęcie. Ocierając brodę z krwi, wziął głęboki oddech. Już teraz widział jak nienormalny sadysta, który stał naprzeciw torturuje przerażoną kobietę. Czemu nikt jej nie pomagał? Czemu nikt, kto stał po jej stronie nie widział, że jest w niebezpieczeństwie? Spojrzał w jej błękitne oczy. Wiedziała, że to już koniec. Na szczęście nie było w nich błagania o litość. Inaczej pewnie by tego nie zniósł. Była dumna, odważna. Przygotowana na wszystko. W swoim spojrzeniu próbował przekazać jej współczucie, przeprosiny... mimo iż trwało to zaledwie parę sekund wiedział, że dobrze to zrozumiała.
-Idziesz czy nie?-krzyknął w jego stronę Yaxley przy okazji uchylając się przed kawałkami gruzu lecącego w jego stronę. -Chyba nie pozwolisz by ominęła cię taka zabawa?
-Nie chcę mieć z tym nic wspólnego-powiedział po dłuższej chwili ciszy. -Przepraszam, muszę iść...
-Chciałam cię prosić żebyś spotkał się z rodziną jednego z poległych w tamtym miejscu. Ja mam naprawdę ważną sprawę. Nie mogę jej przegapić. Proszę cię zrób to dla mnie, a nie będziesz mi więcej nic winny.
-Nie mogę-pokręcił głową, jakby chcąc się wybronić. -Ja byłem śmierciożercą. Ci ludzie znienawidzą mnie i nie będą chcieli w ogóle ze mną rozmawiać! To nie jest takie proste...
-Oni nie muszę wiedzieć kim byłeś, Malfoy-przerwała mu, z powagą patrząc w oczy. -Ważne kim jesteś, Malfoy, a ja wierzę, że jesteś dobrym człowiekiem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)