wtorek, 3 września 2013

12. Nie jest tak, jak być powinno

Stała na szczycie wieży z zamyślaniem podziwiając widoki na dole. Jesienny wiatr rozwiewał jej rude włosy, sprawiając, że kosmyki co chwila opadały jej na twarz. Miała zaróżowione od chłodu policzku i nawet gruby, wełniany sweter nie mógł sprawić, żeby było jej choć trochę cieplej. Wrzesień tego roku stał się bardzo chłodny i dla niej także smutny... Można by pomyśleć, że to sprawka dementorów, jednak w pobliżu nie znajdowały się żadne potwory. Była jedynie ona. Ze swoimi ludzkimi żalami i smutkami i choć mogłyby wydać się błahe, ona miała z tym niemały problem.
Kochała Blaise'a. Była tego pewna. Uczucie różniło się diametralnie od tego, którym darzyła Harry'ego. Decyzja wydawała się dziecinnie prosta. Wiedziała czego pragnie, jednak... wiedziała też czego pragnie jej odwieczny przyjaciel. Kochała go na swój sposób, jednak to nie było to uczucie. Harry był i chciała by na zawsze pozostał jej przyjacielem.
To był jej problem. Nie chciała go stracić i po tym jak okropnie się zachowała, bezczelnie liczyła na to, że jej wybaczy. Zdawała sobie sprawę z własnego egoizmu i wiedziała jak wielką stała się świnią.
Zdradziła go. Przez prawie cały miesiąc zdążyła oddać się innemu i do tego przestała go kochać.
Jednak... wiedziała, że to Blaise jest tym jedynym. Że to właśnie z nim chce spędzić przyszłość.
Harry... Harry kochał ją całym sercem, które zamierzała złamać, rozedrzeć na strzępy, zdeptać i zmiażdżyć, zniszczyć mówiąc jedynie krótkie, nieporadne i żałosne oświadczenie.
"Z nami koniec" te myśli chodziły jej po głowie, wyobrażając sobie wersje reakcji Harry'ego.
Wolała by znienawidził ją z całego serca, jednak zamiast tego, jego serce zostanie złamane. Za bardzo ją kochał by móc ją znienawidzić. Była tego pewna...

-Wszędzie cię szukałem-usłyszała przy swoim uchu, czując jak znajome, silne ręce oplatają ją od tyłu, mocno do siebie przyciągając.
-Wszystko w porządku, Blaise-powiedziała, odwracając się i składając na jego ustach namiętny pocałunek.

                                                                         ***

Obracała w palcach pierścionek, wpatrując się w niego otępiałym wzrokiem. Czy tak powinna zachowywać się przyszła panna młoda? Czy nie powinna przypadkiem śmiać się i z niecierpliwością czekać na ten dzień?
Czy nie powinna szukać odpowiedniej sukienki , zapraszać gości czy wybierać wzór zaproszeń?
Czy nie powinna nie mieć żadnych wątpliwości?
Pomyślała o mamie. Ona na pewno wiedziałaby co jej doradzić. Z nią podjęcie decyzji nie byłoby takie trudne. Bardzo chciała ją odnaleźć. Ją i tatę, którego także bardzo kochała.
Niestety nie okazało się to takie proste. Poświęciła mnóstwo czasu na znalezienie jakiegokolwiek śladu po jej rodzicach, jednak wszystko sprawiało wrażenie jakby nigdy ich nie było...

Ron powinien jej pomóc. Ona by to dla niego zrobiła. Nie musiałby nawet prosić. Miała do niego żal, o to, że nie wyciągnął do niej pomocnej dłoni, jednak starała się być wyrozumiała. Bezustannie pracował, a do tego śmierć Freda, która bardzo go przytłoczyła...
Odwróciła głowę w bok, patrząc na zaczytanego w jakiejś książce blondyna. Siedział na podłodze, oparty o brzeg jej łóżka, w pełni skupiony na lekturze.
Był dla niej taki dobry... Został i pocieszył ją. Pozwolił swobodnie wypłakać się w swoją koszulę...

                                                                   ***

Wyszedł z jej pokoju dopiero późnym wieczorem, kiedy dostał sowę od dyrektorki i zmuszony był opuścić dziewczynę. Przemierzał szkolne korytarze, które całkowicie spowite były w ciemności. Wyciągnął różdżkę, po czym szepcząc ciche "Lumos" zapukał do drzwi profesor McGonagall.
-Wejść-usłyszał, po czym nie czekając dłużej, pchnął ciężkie, masywne drzwi.
Przy biurku siedziała tak dobrze mu znana kobieta, a obok stały jeszcze trzy, niezwykle piękne dziewczęta. Nie chodziły do Hogwartu. Był tego pewny.
Uniósł wysoko brwi, nie bardzo rozumiejąc w jakiej sprawie wzywa go dyrektorka.
-Dostałem sowę-wyjaśnił, po długim, męczącym spojrzeniem McGonagall. -O co chodzi?
-Dziś wieczorem przyjechały trzy reprezentantki Beuxbatons-powiedziała kobieta. -Jako jeden z prefektów naczelnych masz za zadanie oprowadzić je jutro po szkole. Zaczynasz z samego rana.
-Co?! Dlaczego akurat ja?-spytał nie mając ochoty na jakąkolwiek pracę. Nawet jeżeli jej obiektem miały być trzy niezwykle piękne i młode dziewczyny.
-Ponieważ mamy pewne niewyrównane rachunki, Malfoy-powiedziała kobieta ostro. -Nie chcę słyszeć żadnego sprzeciwu.
Blondyn z niechęcią pokiwał głową, patrząc na szczerzące się do niego dziewczyny. Odwzajemnił uśmiech, posyłając ten jeden z najbardziej sztucznych.
-Oczywiście, to będzie dla mnie zaszczyt-powiedział, lustrując studentki Beuxbatons czujnym wzrokiem.

                                                                               ***

Ciemna postać zmierzała w jej kierunku, a  jedyne co była wstanie usłyszeć to przerażający, szyderczy śmiech. Ron Weasley zbliżał się do niej ukazując oczy, w których kwitło szaleństwo.
Z zachłannością wyciągał po nią ręce, a kiedy w końcu nabrała odwagi by zacząć uciekać, potknęła się o coś i upadła na ziemię, obijając kolana. Jęknęła cicho, po czym odwróciła się orientując się, że przedmiot, który był powodem jej bliskiego kontaktu z ziemią, jest pierścionek. Dokładnie taki sam, jaki dostała od Rona na zaręczyny. Nagle poczuła przy swoim uchu jego śmiech, a po chwili po jej karku przebiegł jego oddech.
Zerwała się z łóżka ciężko oddychając.
To tylko sen... to tylko sen! Próbowała sobie uświadomić. Nerwowo przeczesała palcami włosy, zagryzając przy tym dolną wargę.
To było straszne. Jej ukochany, jej ukochany Ron był przerażający...
To tylko sen. Powtórzyła uparcie, próbując jakimś cudem zmusić swoje serce do miarowych uderzeń.
-Nie no, nie zasnę!-powiedziała w końcu z irytacją. Zwlokła się z łóżka po czym sięgnęła do szafki nocnej, na której leżała jej różdżka. Rozświetliła pokój, po czym nie zastanawiając się wybiegła z dormitorium.

Błonia o tej porze, jeżeli to w ogóle możliwe zdawały się jeszcze piękniejsze niż zwykle. Jednak ona-nie zachwycała się teraz urokami Hogwardzkich terenów.
Zaczęła biegać. Pełna nadziei, że da to jakiekolwiek ujście kłębiącym się w niej emocjom.
Każdy krok, przebyty metr był jak wytchnienie dla jej wymęczonego umysłu.
Biegła najszybciej jak tylko mogła. Jakby od tego zależało coś naprawdę ważnego.

Nie wiedziała kiedy natrafiła na korzeń i wywróciła się, zbijając nos o twardą ziemię. Westchnęła ciężko, czując jak jej poddane wysiłkowi serce mocno tłucze o klatkę piersiową.
Zasłoniła głowę rękami, próbując uspokoić oddech. Ta sytuacja złudnie przypominała jej sen...

Uniosła głowę, nerwowo rozglądając się dookoła. Cisza. Otaczała ją jedynie ciemność. Nagle poczuła się jak bohaterka horroru. Jej głowę zaczęły nawiedzać myśli i wizje potworów wyłaniających się z Zakazanego lasu.
-O cholera-mruknęła do siebie, zdając sobie jak bardzo się boi. Czym prędzej zerwała się na nogi, po czym wróciła do pokoju co chwila oglądając się za siebie.

                                                                          ***
-W Hogwarcie uczniów dzieli się na domy. Huffelpuff, Ravenclaw, Gryffindor i Slytherin-powiedział wyjątkowo zniechęcony Draco wchodząc do Wielkiej Sali w towarzystwie trzech rozchichotanych dziewczyn z wymiany. -Ślizgoni-inteligentni, bystrzy i przebiegli. Nie warto z nimi zadzierać-wyjaśnił z dumą.
-Gryfoni-półgłówki, które na siłę robią z siebie bohaterów. Mimo to odważni i szlachetni-powiedział z udawanym entuzjazmem. -Ich zapał często okazał się dla nich zgubny-dodał już ciszej i bardziej ponuro.
-W Ravenclawie- kujony, które za punkt honoru stawiają sobie mądrość i bystrość umysłu...
-A co z Huffelpaffem?-spytała jedna z dziewczyn, z rozmarzeniem łapiąc kontakt wzrokowy  z jednym z Puchonów.
-To ci których nie chcieli w pozostałych domach-oznajmił, lekceważąco machając ręką.
Dziewczyna zrobiła dość kwaśną minę, po czym odwróciła się od Krukona ze sztucznym uśmiechem.
-Draco... ty jako Ślizgon z pewnością jesteś wspaniały...

Jednak on już jej nie słyszał. Skupił się na siedzącej przy stole Gryfonów dziewczynie. Z otępieniem dźgała swoją jajecznicę-nie wiedzieć czemu-łyżką.
-Przepraszam na chwilę-zwrócił się do reprezentantek Beuxbatons, po czym nie czekając na ich reakcję, podbiegł do Hermiony.
-Cześć, Granger-powiedział dosiadając się obok. Przybrał nawet jeden ze swoich przyjaznych, rzadko spotykanych uśmiechów, jednak ona nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi.
-Granger...-powtórzył niepewnie, machając jej ręką przed oczami. Dopiero po chwili ocknęła się, patrząc na niego ze zdezorientowaniem.
-T-Tak?-nawet nie krzyczała, że przysiadł się do JEJ stołu.
-Wszystko w porządku? Wyglądasz jakbyś... wyjątkowo intensywnie nad czymś myślała.
-Nie musisz się tak do wszystkiego wtrącać-powiedziała nieco chłodno, czym tym bardziej pobudziła jego podejrzenia.
Nie chciała opowiadać mu o swoich schizach i koszmarach związanych z przyszłym narzeczonym. Do tego wszystkiego ciągle miała wrażenie, że jest obserwowana, a w szkole pełnej uczniów z takim wyznaniem byłaby po prostu wyśmiana.
-Pójdziemy się pouczyć?-wypalił nagle.
-Nie!-powiedziała szybko, a niezadowolenie wręcz z niej emanowało.
-No to teraz mów co się stało...

                                                                       ***
Hermiono!

Wybacz, że robię to bez pożegnania, ale nie miałam czasu. Pojechałam do Hiszpanii, do Harry'ego. 
Muszę wszystko z nim wyjaśnić. Błagam, nie mów Blaise'owi. Sama to zrobię. Gdy tylko wrócę. Nie wiem ile zajmie mi ten wyjazd, ale po prostu są sprawy, które trzeba doprowadzić do końca. 

                                                                             Nie masz się o co martwić. Całuję
                                                                                                                                     Ginny

Co chce wyjaśnić z Harry'm? Zerwie z nim? A może uświadomi sobie jak bardzo go kocha i jednak zostanie z nim na zawsze? Ma nie mówić Blaise'owi... Czyżby nie mogła mu zaufać? A może to jego chce porzucić?
Może sprawą, którą musi zakończyć jest ich związek?

Blaise Zabini stał w dormitorium Hermiony, wpatrując się w mały zwitek pergaminu. Martwił się o nią. Nie pokazała się na śniadaniu. Postanowił sprawdzić czy nic jej nie jest i pójść do Hermiony. Tymczasem zastał to. List mówiący o tym, że nie zasługuje nawet na wiadomość, że dziewczyna, którą kocha wyjeżdża. Dlaczego to zrobiła? Tego nie wiedział. Miał jednak świadomość, że nie jest tak jak być powinno.


8 komentarzy:

  1. To jest cudowne ♥ Wszystko jest takie skomplikowane, w sensie relacje poszczególnych bohaterów, ale to oczywiście dobrze, dzięki temu jest ciekawie :) Uwielbiam twoje opowiadanie i już się nie mogę doczekać następnego rozdziału ♥
    http://dramiona-la-fin-de-la-vie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam <3 Czekam na dalsze losy , oby jak najszybciej !! :) WENY!!! :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Naprawdę świetny rozdział <3
    Trzy panie z Francji... Cóż, pewnie poękne, ale nie tak jak Gin dla Blaise'a albo Hermiona dla Dracona! ;D
    Bardzo dobry rozdział. Dużo to Blinny, ale ja ich uwielbiam!
    Życzę weny, Odiumortis.

    OdpowiedzUsuń
  4. Super :-) Biedny Zabini niepokoi się :-( Czekam na następny rozdział !!
    Weny!!



    mojeminiopowiadania.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie ma to jak czytać sobie na polskim w szkole < 3
    oczywiście, że Twój rozdział :D
    Super jest, no i Zabini jej :)
    Pozdrawiam i czekam na więcej,
    ichhassedich ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. kocham ginny i blaise'a razem <3

    OdpowiedzUsuń